poniedziałek, 25 maja 2015

Chapter 15.

Stoję niezgrabnie przed jego elegancko ubraną postacią, moje wcześniej ściągnięte usta są teraz rozłączone przez ogarniające mnie przerażenie, gdy ten ostrożnie sięga ręką do swojej odznaki policyjnej. Przełyka niezręcznie, wzruszając do siebie ramionami z kwaśną miną.

- To jest mój... kostium na Halloween. - szepcze nieświadomie. Sceptycznie podnoszę brew na jego odpowiedź.
- Nosiłeś to pod kurtką przez cały dzień? - to nie ma sensu. Kto ubiera kostium na Halloween kilka dni przed?
- Tak, chciałem- no wiesz, rozchodzić go.
Niespodziewanie zaczyna rozciągać swoje długie, umięśnione nogi tuż przede mną, powodując, że ostrożnie robię kroku w tył, przyglądając mu się. - Chciałeś... go rozchodzić?
W końcu staje prosto i olśniewa mnie uśmiechem. - W każdym razie, dlaczego tak tutaj wtargnęłaś?
Sytuacja odwraca się i teraz to ja wzruszam ramionami i przygryzam wargę, aby wymyślić jakąś odpowiedź, ale nic nie przychodzi mi do głowy. - Po prostu... chciałam z tobą pogadać.
Posyła mi pytające spojrzenie i marszczy brwi. - O czym chcesz gadać?
Otwieram usta, ale nie wychodzi z nich żadne słowo. Posyłam mu tylko mały uśmiech, szybko splatam ręce na piersi i gapię się w podłogę. - O tobie.

Ucicha, jego szczęka napina się, a pełne wargi zaciskają się w wąską linię. Zerka na łóżko, po czym w ciszy siada i rozszerza nogi. Utrzymuję wzrok na nim, próbując ignorować wzniesienie w kroku jego spodni.

- Dlaczego chcesz o mnie gadać? - pyta poważnie.
Mój żołądek się skręca i wywraca na samą myśl o nim. Nie jest jak chłopacy, których kiedykolwiek wcześniej spotkałam i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Miałam plan na to, co się wydarzy, wchodząc do jego pokoju, ale teraz nie jestem tego taka pewna.
- Jesteś taki dziwny. - szepczę z nadzieją, że tego nie usłyszy, ale uśmieszek, który mi posyła świadczy o czymś innym.
- Wiem. - patrzy w podłogę, jego uśmiech wciąż jest bezczelny. - Ale wciąż chcę, abyś mi powiedziała, dlaczego tak sądzisz.
Nerwowo wzdycham poprzednio podnosząc pięść do ust, moje zęby skubią moją skórę z niepokojem, kiedy mnóstwo odpowiedzi przebiega przez mój prosty umysł. - Kiedy powiedziałeś, że jesteś aseksualny... Myślę, że to nieprawda. - przełykam ślinę i tym przykułam jego uwagę. - Jesteś znudzony i boisz się, że nikogo nie znajdziesz.
Bez słowa kręci głową i lekko wzdycha. - Bardzo się mylisz.
Żenująco patrzę w bok. - Jak to?
- Podejdź tutaj, Harley. - bierze wdech i przygryza dolną wargę.
Niechętnie kręcę głową przez moją nieśmiałość. - Nie.
- Usiądź na mnie okrakiem. - mówi, jego szmaragdowe oczy nasilają się w półmroku.
- Nie chcę. Chcę cię tylko zrozumieć i żebyś ty mógł zrozumieć mnie. - kłamię, za bardzo się denerwuję. Moje wątłe nogi zaczynają się trząść i Harry wydaje się to zauważyć.
- Już cię rozumiem.
- Nie, nie prawda. - odzywam się drżącym głosem, a następnie blokuję bok mojego policzka pomiędzy swoimi zębami.
- Prawda.
- Udowodnij. - mówię ostro.
- Podejdź tu, a to zrobię. - robi się co raz bardziej zdenerwowany przez moją odmowę.
- Nie usiądę ci na kolanach. Chcę wiedzieć, dlaczego uważasz, że mnie rozumiesz, ponieważ tak nie jest.
- Ciepło czy zimno, Harley? Jeśli będzie zimno- robisz krok w tył, a jeśli ciepło- robisz krok bliżej mnie. Chcesz zagrać? - podnosi brwi z nikczemnym, szerokim uśmiechem na ustach, jednak po chwili go tłumi i przewraca oczami na moją pauzę.
- Okej. - szepczę przerażona.
Ukrywa swój uśmiech, mierząc mnie od góry do dołu. Gładko oblizuje swoją dolną wargę i przekrzywia głowę na bok w zamyśleniu. - Twoi rodzice bardzo się tobą opiekowali i nigdy nie spuszczali cię z oczu, to dlatego nie masz przyjaciół.
To mnie zabolało. Nie mogę tego okazać, ale myśl, iż moi rodzice są temu winni jest kłamstwem. Biorę głęboki wdech i robię krok w przód. - Nie mam przyjaciół ponieważ... nikt mnie nie lubi.
Przytakuje poprzez skinięcie głową w zamyśle, tupie stopą. - Boisz się mnie. - szepcze, a ja robię krok w jego stronę. - Ponieważ... wiesz, że planuję zrobić coś złego.
Biorę kolejny krok w przód, a on delikatnie się uśmiecha. Pozostaje mi jeden krok i będę między jego nogami.
- Widziałem rozcięcia z tyłu twoich nóg. - mruczy. - Założę się, że się tniesz, bo jesteś samotna.
Od razu robię krok w tył, moja klatka piersiowa unosi się, kiedy kręcę przecząco głową. - Nie robię tego typu rzeczy. To są zadrapania i mam je przez wypadek.
- W takim razie byłem daleko. - śmieje się cicho do siebie, ale ja nie jestem pewna, co powinnam teraz czuć. Mruczy spokojnie, muskając swój podbródek kciukiem i palcem wskazującym. - Wyobrażasz sobie, jak by to było mieć kogoś, kto by cię dotykał, ale jesteś zbyt nieśmiała, aby to kiedykolwiek przyznać.

Biorę głęboki wdech i niepewnie przygryzam dolną wargę, splatając ze sobą ręce, kiedy pozwalam moim myślom zbłądzić. Nie jestem tak zdesperowana czyiś uczuć, za jaką mogę uchodzić. Ale z jakoś, zrozumiał moje zachowanie. Te myśli są okropne. Harry jest moim przybranym bratem, to bardzo złe.

Robię jeden krok do przodu.

Moje stopy są cale od niego. Jeden krok i jestem jego.

- Chcesz wiedzieć, jak to jest poczuć moje usta na twoich.

K...urwa.

Ostrożnie staję między jego nogami, nieśmiało patrząc w dół na jego dwie twarde dłonie łapiące moje biodra i przyciągające mnie bliżej.

Moje serce robi koziołki, kiedy jego palce sięgają mój tył i na szczęście nie obmacuje go, ponieważ nie jestem na to gotowa. Jego palce zahaczają o tylną część moich ud i pomagają mi bezpiecznie usiąść okrakiem na jego kolanach. - Nie jesteś taka niewinna, jak ci się wydaje.

Po chwili rozluźniam się przy nim, mój lęk rośnie, przez co zaczynam ciężko dyszeć, splatam ze sobą moje sztywne ręce. Nie wiem, co on chce ze mną robić. Jego przebiegły uśmiech nabiera mnie, kiedy pozostaję nieruchomo, jego oczy są naprzeciw mojej klatki piersiowej.

Sapnęłam głośno, kiedy jego usta robią unik i delikatnie przyciskają się do mojego brzucha, powodując, że podskakuję w szoku i kładę dłonie na jego głowie, spowalniając go, gdy niechlujnie całuje moją odzianą skórę. Podnosi głowę tylko odrobinę, czubek jego nosa znajduje się tuż na szczycie mojej klatki piersiowej. Nie zniosę więcej.

- Nie mogę, - biorę wdech, a on wywraca oczami. - to złe. Jesteś moim bratem, a ja twoją s-siostrą.
- W takim razie mam zjebane wyobrażenie brata i siostry.
Natychmiast chwiejnie schodzę z jego kolan, stając znów na nogi, on wciąż wpatruje się we mnie zmęczonym wzrokiem. - Jedyne czego chciałam to... żebyś mnie po protu pocałował.
- Harley, - jęczy wyczerpany. - jest dużo więcej rzeczy do zbadania, niż tylko całowanie.
- Nie jestem na to gotowa. Nie, jest za wcześnie. To nie ja. - szepczę do siebie z przejęciem.
- To tylko jednorazowa sprawa. Po prostu pozwól zrobić mi to, co chcę i nigdy nie będziemy o tym rozmawiać. Co powiesz na to? - przekonuje, jego propozycja jest kusząca, ale nie wystarczająco.
- To złe.
- Wiesz, jesteś pierwszą dziewczyną, która mi odmawia. - oświadcza bez ogródek, na pewno w jakiś sposób poczuł się urażony.
Nie chcę zniszczyć jego ego. - I prawdopodobnie ostatnią.

Po tym wychodzę, czując się upokorzona moim ciałem i samą sobą. To było złe, naprawdę złe. Nie, to było okropne. Pozwoliłam sobie być wabikiem diabła, a on próbował mnie skusić. Byłam wystarczająco silna, aby odmówić i musi tak pozostać. Czuję się... zgwałcona i nieczysta. Przez to jestem zdezorientowana i otępiała.

Następnego dnia idziemy do kościoła, do którego Harry oczywiście nie uczęszcza, ale moi rodzice szanują jego decyzję. Przez modlitwę, psalm i kazanie, nadal nie mogę odciągnąć swojego umysłu od myśli o jego twarzy, wabiącej mnie do niego, jakby był lolitką. To wszystko czym jest Harry, lolitką.

Poniedziałkowy poranek jest gorszy, niż się spodziewałam, kiedy musimy jechać razem autobusem. Devon i ja pogodziłyśmy się, ale nadal jesteśmy nieco sceptyczne i zdystansowane względem siebie. Patrzę na Harry'ego, jak siada naprzeciw mnie, ze słuchawkami w uszach i muzyką dudniącą na tyle głośno, abym mogła ją usłyszeć.

Jest dzisiaj sam, bo, nie wiadomo dlaczego, Clyde'a nie ma. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu będzie czuł się dobrze.

Siedzę sama na Literaturze Angielskiej, bazgrząc notatki w książce, lekcja zaczęła się dziesięć minut temu, a my już pracujemy. Nagle wchodzi Harry, spóźniony jak zwykle, na co pani Valentine wyraża uszczypliwy komentarz.

Harry szuka Clyde'a i po upewnieniu się, że go nie ma, nie ma z kim usiąść- niespodziewanie odwraca się w moją stronę, głośno odsuwa krzesło obok mnie i osuwa się w dół. Pachnie jak tytoń i mrożona herbata.

Nie chcę z nim rozmawiać, to znaczy, siedzieć obok niego. Telefon na biurku pani Valentine zaczyna dzwonić, natychmiast go odbiera, głębokie skupienie widoczne jest na jej twarzy.

- Zaraz wrócę, klaso. Przejrzyjcie książkę jeszcze raz i odświeżcie pamięć. - zaraz po tym wychodzi, zostawiając nas samych sobie.

Przeglądam ją, jak powiedziała i zajmuję się swoimi sprawami. Nie chcę się z nim uspołeczniać, nie teraz. Czuję się przy nim bardzo skrępowana, więc tych kilka następnych minut będzie oczywiście piekłem.

- Harley-
- Sh. - uciszam go, przeglądając strony, aby się rozproszyć.
- Mów do mnie.
- Nie mam o czym. - mówię ostro.
- Cóż, Clyde'a nie ma w szkole. Nudzę się. - sztucznie lamentuje i wydyma wargi. Ostrożnie na niego zerkam i delikatnie przygryzam wargę.
- Musi być na potańcówce.
- Po co? - podnosi brwi.
- Ponieważ... mnie na nią zabiera? - patrzę ostrożnie i ze zmartwieniem gapię się na niego podejrzanie.
Natychmiast z jękiem kręci głową. - Nie, nie prawda.
- Prawda. Przedyskutowaliśmy to, zabiera mnie.
- On chce cię wystawić. - ostrzega, na chwilę tracę oddech ze złości, następnie krzyżując ręce.
- Przestań. Jeśli uważasz, że ci uwierzę to jesteś szalony. - szepczę.
- Clyde nie chce z tobą iść. Był pijany, kiedy cię o to poprosił. Powiedział mi.
- Kiedy ci o powiedział? - pytam nieśmiało, cierpiąc w środku, ale nie mogę mu tego pokazać.
- Jakby, dzień później?
- Rozmawialiśmy o tym kilka dni temu. Musiał zmienić zdanie. Albo ty musisz kłamać.
- Jezu, Harley. Nie kłamię. On cię nie lubi, nikt cię nie lubi. - spluwa z grymasem na twarzy. On zawsze musi pójść z tym za daleko, nie ma pojęcia, jak bardzo to na mnie wpływa. To naprawdę mnie dobija.
- Przynajmniej moja rodzina nie wyparła się mnie. - również spluwam na niego.
- Doprowadzasz mnie do obłędu. Tak bardzo cię nienawidzę. - jęczy i wzdycha zmęczony.
- Mówisz raniące rzeczy, ale potem obrażasz się, kiedy ktoś zrobi to samo. Jesteś hipokrytą. - oświadczam szczerze, kiedy odsuwam od niego swoje krzesło, ale zdołałam ruszyć się tylko o kilka cali czy coś.
- Uważaj do kogo mówisz.
- Co zamierzasz zrobić? Zmusisz mnie, abym znowu usiadła na twoich kolanach? - syczę.
Natychmiast odwraca się do mnie, jego oczy są agresywne. - Nawet nie wspominaj o tej nocy. Musiałem zwariować, żeby chcieć cię nawet dotknąć. Pamiętam, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, półnagą w twojej pieprzonej sypialni. Te ogromne majtki były obrzydliwe, cieszę się, że mnie powstrzymałaś, bo nie mógłbym znieść patrzenia na nie po raz drugi.
- To bardzo aseksualne z twojej strony, aby o tym mówić.
- Spierdalaj.

Jęczę ze złości i chowam głowę w dłonie, po czym kładę ją na ławkę. Pani Valentine wchodzi dwie minuty później, gotowa do kontynuacji zajęć. Chcę po prostu wrócić do domu i schować się na zawsze... I kupić nową bieliznę.

***

Kto jara się nowym rozdziałem Knockout razem ze mną?! <3

11 komentarzy = nowy rozdział. :)

środa, 20 maja 2015

Chapter 14.

Moje trzęsące nogi nareszcie wyswobadzają mnie z jego motocykla, gdy jesteśmy przed moim- to znaczy, naszym domem. Gwałtownie wypuszczam powietrze, przełykając moje obawy przed krótkim zerknięciem w jego stronę. - Uh, dzięki za podwiezienie mnie.

Szybko staje na nogi i kopie nóżkę od swojego motoru, oblizując dolną wargę, a potem chwyta ją między zęby. Marszczy brwi, gdy na mnie spogląda. - Nie ma problemu.

To było dziwne. Nasze relacje jako brat i siostra są po prostu beznadziejne. Musimy zacząć robić jakieś postępy albo tych kilka następnych miesięcy będzie dla nas okropne. Tylko, że ja za bardzo boję się cokolwiek powiedzieć.

- Uwielbiam tą tapetę. - szepczę, próbując rozpocząć rozmowę, kiedy powoli wchodzę do domu. Co to u licha było? Harry pozostaje przez chwilę cicho i wiem, że musiałam powiedzieć coś dziwnego.
- Jest w porządku. - odszeptuje bez entuzjazmu w tym samym momencie, w którym oboje wchodzimy do salonu, zupełnie pustego salonu.
- Więc, co ci zamówić? - usiłuję nawiązać nową rozmowę, ale on jedynie wzrusza ramionami, skopuje swoje buty ze stóp i siada na kanapie naprzeciw telewizora.
- Obojętnie.

O rany. On właśnie to robi, prawda? Nie lubi mnie tak bardzo, że odpowiada jednym słowem, aby już to zakończyć. Chcę z nim porozmawiać i spróbować stworzyć przyjaźń po tych wszystkich wojnach. Ale... on najwyraźniej nie.

Wieszam swoją sukienkę i wskakuję na kanapę obok niego, przez co na jego twarzy pojawia się grymas niezadowolenia i nieco się odsuwa. Mów do mnie, psiakrew. - Co ty masz na sobie?
- Co? - warczy.
- Twoje ciuchy. Dlaczego masz na sobie szkolne spodnie i grubą kurtkę? - marszczę brwi z zakłopotaniem, a potem niewinnie przekrzywiam głowę na bok.
- Nie wiem, okej? Moje jeansy były... były brudne.
Kręcę do siebie głową i cmokam delikatnie przed mocniejszym zatopieniem się w kanapę. - Wszystko gra?
- Jezu, Harley! Przestań zadawać mi tyle pytań! Po prostu chcę, żebyś była cicho, możesz to zrobić? - mówi do mnie w protekcjonalny sposób, marszcząc przy tym brwi.
Nie, nie zamierzam rozmawiać z nim w ten sposób. - Dlaczego nagle jesteś taki odpychający? Nawet nie możesz na mnie spojrzeć, co u licha ci się stało, że teraz jesteś wobec mnie taki zdystansowany? Zrobiłam coś złego?
- Nie, nie chodzi o ciebie- cóż, chodzi. Boże, nie potrafię tego wyjaśnić. Nie chcę o tym rozmawiać. - płynnymi ruchami masuje swoje skronie, wcześniej przebiegając palcami po swoich miękkich, brązowych włosach.
Przysuwam się lekko do niego, jego dłoń przenosi się na udo. - Więc, zrobiłam coś nie tak?
- Nie ty, ja. To ja zrobiłem coś złego.
- Nadal nie możesz dojść do siebie po tym incydencie z rybkami? - szepczę do niego markotnie, a on podnosi brwi.
- Uh, tak. To... to wciąż czasami mnie wzrusza. - spuszcza wzrok, sprawiając, że wzdycham z czystym niepokojem. Nie wiedziałam, że wciąż jest tym taki zmartwiony.
- To, co się stało to wypadek. To znaczy, po tym ciężko jest dojść do siebie, ale w końcu będziemy musieli ruszyć dalej. - uśmiecham się do niego uspokajająco, ale ten znowu nie okazuje żadnych emocji.
Odwraca się do mnie i delikatnie drapie bok głowy. - Jeszcze raz, co chcesz zjeść?
Tylko wzruszam ramionami. - Zależy od ciebie.
- Kebab?
- Kebab?
- Kebab.
- Nigdy tego nie jadłam.
- Trzymajcie mnie, - szepcze do siebie. - a chcesz spróbować?
- Co to jest?
- Jagnięcina albo kurczak. Ja lubię jagnięcinę. - sugeruje i oblizuje swoją dolną wargę na samą myśl o tym. Przełykam ślinę, wzdychając i kiwając głową.
- Dobrze, wezmę jagnięcinę.
- Chcesz jakąś sałatkę albo sos?
- Uh, tylko ogórka i marchewkę. - lekko panikuję, mówiąc to.
- Hej, - wskazuje na mnie palcem, więc zastygam. - ja też.
Nerwowo drapię swój łokieć i kręcę łopatkami, aby zmniejszyć ich zdrętwienie. - Ch-chyba, że jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż sądziłam.

Wyszukuje jakąś przypadkową budkę z kebabami w naszej okolicy i natychmiast zamawia jedzenie. Cieszę się, że tu jest, ponieważ nienawidzę dzwonić gdziekolwiek, żeby złożyć zamówienie.

Odkłada telefon i odwraca się lekko w moją stronę. - Robisz coś na Halloween?
- Moja rodzina nie obchodzi Halloween. - mówię zażenowana, z nerwów opuszczam głowę. Wiem, że w odpowiedzi powie coś sarkastycznego.
- Czekaj, a cukierek albo psikus? - wydaje zduszony okrzyk, a ja kręcę głową. - Twoje dzieciństwo musiało być gówniane.
- Uh. - przełykam ślinę. - Moi rodzice wierzą, że Halloween budzi zło, nie podoba im się to.
- To popieprzone. - mówi sam do siebie. - Cukierek albo psikus to świetna zabawa dla dzieciaków. - uważnie bawi się brzegiem swojego rękawa. - Chciałbym znowu być dzieckiem.
- Cóż, ludzie szybko dorastają. - dlaczego to wszystko jest takie niezręczne i spokojne? - Dlaczego chciałbyś znowu być dzieckiem?
Tylko wzrusza ramionami. - Bo wtedy nie utknąłbym tutaj.
Zraniło mnie to. Wydymam wargi i kładę stopy na marmurowym stoliku do kawy. - Jesteś tu tylko na kilka miesięcy.
- W rodzinie zastępczej. Mam dwadzieścia lat i jestem w rodzinie zastępczej. Coś tu jest bardzo nie tak.

Chcę zadać mu to jedno pytanie, ale to nie moja sprawa. Znam odpowiedź, jednak nie poznałam całej historii. I chcę, aby zaufał mi na tyle, aby powiedzieć, co się stało.

- Myślisz, że jestem urocza, prawda? - pytam, a on wybałusza oczy. Wiem, że uważa, że jestem słodka, ponieważ Danny mi to powiedział.
- Co masz na myśli?
- Cóż, a co myślisz, że mam na myśli?
Zakrywa usta dłonią i gapi się na mnie. - Nie wiem.
- Ale uważasz, że jestem urocza? Bo mam przeczucie, że tak właśnie jest. - kłamię, ze świadomością, że wszystkie te informacje mam od Danny'ego. Dzięki Bogu Harry nie wie o czym z nim rozmawiałam, ponieważ jeśli by wiedział- mogłoby być niezręcznie.
Harry robi dłuższą przerwę przed gwałtownym wdechem. - Myślę, że jesteś bardzo urocza.
Mam ochotę się uśmiechnąć, ale muszę być poważna. - W jakim sensie?
- W każdym.

Dlaczego czuję się z tym tak dobrze?

- Oh. - wydymam wargi i usiłuję wyglądać na jeszcze bardziej uroczą poprzez otworzenie szerzej oczu i założenie nogi na nogę. - Wiesz, ja nie uważam, że jesteś uroczy. Ale... Po prostu ta aura w okół ciebie. Przez większość czasu jesteś onieśmielający. Ale czasami, jak teraz, jest miło.
I po raz pierwszy w całym moim życiu widzę, że Harry rzeczywiście stara się ukryć mały uśmiech, jednak ostatecznie wychodzi mu jakby złośliwy uśmieszek. - Podoba mi się to, że cię onieśmielam.
- Ale dlaczego? - delikatnie marszczę brwi ze zdziwienia, na co natychmiast odwraca się, aby być całą twarzą zwróconą ku mnie.
Rozdziela swoje pełne usta, przekrzywiając głowę z wahaniem. - Ponieważ przez większość czasu zachodzisz mi za skórę i dobrze jest czuć, że sprawiam, iż robisz się bezbronna, mimo tego czasami, jak teraz, jesteś w porządku.

Wciąż czuję się dobrze.

Robimy postępy. Teraz muszę zrobić kolejny krok. - Zawsze taki byłeś? Bardzo zdystansowany i, z całym szacunkiem, nieszczęśliwy?
Wydaje szorstki chichot i wyciąga papierosa z kieszeni, zapalając go w sekundę. - Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Mam usprawiedliwienie.
- Co jest twoim usprawiedliwieniem?
Kręci głową. - Nie chcę się w to znowu pakować.
- Masz blizny na brzuchu. - wzdrygam się po powiedzeniu tego, w ogóle nie oszczędzam w słowach.
- To było jakiś czas temu-
- Skąd one są? - wydymam swoje usta jeszcze bardziej.
Zwęża swój wzrok. - Oni.
- Oni?
- Nieumarli. - grucha.
- Co? - panikuję.
Śmieje się nieznacznie, biorąc długi wdech. - Żartuję. To długa historia, naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
- Już zawsze zamierzasz być taki chłodny? - pytam niezorientowana.
- Nie lubię rozmawiać o tych sprawach. - mówi między wydychaniem dymu. - A ty? Powiedz mi coś ciekawego.
- Nie ma o mnie nic ciekawego. - uśmiecham się nieśmiało, a następnie obejmuję swoje kolana i patrzę na dym wijący się przy szczęce Harry'ego.
- Musi być coś-
- Dlaczego cię to obchodzi? - mówię ostro.
- Po prostu staram się wyciągnąć z ciebie coś, czego warto słuchać.
Dotknięta jego słowami spinam się i przygryzam wnętrze policzka w niepewności. - Nie mogę nic wymyślić.
- Gówno prawda.
- Nie mogę. Moje życie to tylko szkoła, uczenie się i modlenie. Ale założę się, że będę miała coś ciekawego do powiedzenia po potańcówce.
- Potańcówka jest głupia. Nie łapię dlaczego ludzie są tak bardzo podekscytowani tym jednym wieczorem.
- To ten jeden wieczór, w którym chociaż raz będę mogła się wystroić i poczuć piękna. Będę tańczyć z chłopakiem, którego naprawdę lubię i spędzę wyjątkowo ten czas. Dlaczego ty nie idziesz? - sugeruję na próżno, ponieważ już znam odpowiedź.
- Sukienka i makijaż nie sprawią, że będziesz czuć się piękna. Pewność siebie tak-
- Cóż, nie posiadam tego.
- Powinnaś. - zaciąga się po raz ostatni i zgniata koniec papierosa w pobliskim kubku od kawy.
- Nie mam po co być pewna siebie. - odzywam się cicho.
- Widzę w tobie tak wiele rzeczy, które temu przeczą.

Moje serce tonie ze strachu i podekscytowania. O czym on mówi?

- Co na przykład?
Fuka niezręcznie, przybliżając się, teraz znajduje się kilka centymetrów ode mnie. Intensywnie lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu, wzruszając ramionami. - Więc, na początek- twoje oczy są ogromne.
- A to dobrze?
- Oczywiście.
- Co jeszcze?
Przełyka ślinę, kręcąc powoli głową, jego oczy skierowane są wprost na moje wargi. - Twoje usta-

I nagle wyłącza się prąd, a światło gaśnie, pozostawiając nas w ciemności. Jest czarno jak smoła, nie powinno być tak ciemno o tej porze, ale zima jest nieprzewidywalna.

- Co do diabła?
- Przerwa w dostawie prądu. - mamroczę prosto.
- Kurwa, mam rozładowaną baterię. Harley, mogę użyć twojego telefonu, żeby oświetlić drogę?
- Moja rozładowała się w drodze tutaj. - uderzam dłonią w czoło ze wstydu. Jestem taka głupia.
- Gdzie jest źródło zasilania? Nie macie jakieś skrzynki elektrycznej?
- Tak, jest przy drzwiach.

Czuję łomot jego stóp ciężko stąpających po podłodze, domyślam się, że stanął na nogi. Szybko przełykam, podczas gdy on wydaje zirytowane westchnięcie.

- Zamierzasz zostawić mnie samą w ciemności?
- Harley, będę w tym samym pokoju, co ty.
- Proszę nie zostawiaj mnie tutaj. Proszę. - prawie płaczę z przerażenia, mój strach przed ciemnością obezwładnia mnie.
Znowu wzdycha sfrustrowany. - Chwyć moją dłoń.
- Że co?
- Przywrócimy prąd. Chodź, poprowadzę cię.
- Harry, nie-
- Obiecuję, zapewniam cię, że bezpiecznie się tam dostaniemy. Po prostu potrzebuję trochę światła, rozumiesz mnie?
I przystępuję to zrobienia najbardziej niebezpiecznej rzeczy w moim życiu, czyli złapanie jego dłoni. - Rozumiem cię.
- Moja dziewczynka. - mruczy sarkastycznie, ale to we mnie uderza.

Jestem jego dziewczynką?

- Znajdź mnie, przyzwyczaj się do mojego ciała w ciemności. Sięgnij po mnie. - szepcze do mojego ucha, sprawiając, że zaczynam drżeć, kiedy nieśmiało wyciągam dłonie przed siebie.
Czuję jego twardy brzuch i klatkę piersiową, odczuwam zawroty głowy, kiedy bez żadnego uprzedzenia jego dłonie łapią moje i kładzie je na swoje ramiona, a swoje ręce opuszcza. - Już wiesz gdzie jestem, dobrze? Nigdzie bez ciebie nie pójdę. Pozwól mi wziąć cię na mały spacer i znajdziemy drzwi, razem.

Kiwam głową, mimo, że nie może tego zobaczyć, jego dłonie łapią moją talię i odwraca mnie, a wtedy plecami pochylam się ku jego klatce piersiowej.

- Dobrze, mój wzrok się trochę przystosował. Mogę tak jakby zobaczyć jakieś kształty. - wyszeptuję dumnie, a potem, jak na ironię, uderzam w ścianę.
Moja twarzy zderza się z twardą powierzchnią, sprawiając, że wydaję ostry krzyk bólu, a Harry przeklina pod nosem. - Cholera, wszystko w porządku?
- Wprowadziłeś mnie na ścianę. - wzdycham, odwracając się, aby się oprzeć.

Przykładam swoją małą dłoń do ust, czując odrętwienie, ale zostaje ona zastąpiona dłonią Harry'ego, sprawdzającą moją twarz. Koniuszki jego palców muskają skórę mojej twarzy, na co przewracam zmęczonymi oczami.

- Przestań.
- Krwawisz? - mamrocze.
- Nie.
- Okej, dobrze. - mruczy pod nosem przed opuszczeniem rąk na moje ramiona.
Robię się co raz bardziej sceptyczna. - Skąd w ogóle mogę wiedzieć, że to naprawdę ty? Możesz być kimkolwiek.
- Jaja sobie ze mnie robisz?
Kładę dłonie na jego policzkach, a on dziwnie wciąga powietrze i przypuszczam, że w tym momencie wywraca na mnie oczami. - To nie jest konieczne.
Wracam dłońmi do jego klatki piersiowej, gdzie poruszam nimi bardzo wolno w górę i w dół. Ciężko przełykam, mój oddech przyspiesza, gdy czuję, jak palce Harry'ego suną w górę mojego ciała do linii szczęki i tam już pozostają.

Jest cicho, za cicho.

- Harley. - szepcze.
- Harry. - odszeptuję, czuję, jak moje serce brutalnie przyspiesza.

Nagle światła ponownie się włączają i wszystko, co mogę zobaczyć to usta Harry'ego milimetry od moich oraz jego zamknięte oczy. Biorę gwałtowny wdech, odrywając się z jego uścisku i przykładam dłoń do ust.

Co się właściwie między nami wydarzyło? Czy on właśnie miał mnie... pocałować? Dlaczego jestem rozczarowana tym, że prąd wrócił?

- Ja-ja-ja. - jąkam się, próbując naprawić sytuację. - Więc, nie krwawię?

Doskonale wie, dlaczego jestem taka zdenerwowana, ewidentnie pokazuje to wyraz jego twarzy. Jego oczy są szeroko otwarte, a usta rozłączone. To mógł być taki idealny pocałunek.

Nie, nie mogę tak myśleć.

Harry kręci głową wyraźnie zawstydzony na moje pytanie. - Nie.

~

Potem zachowujemy się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Nie wracamy do rozmowy i jemy nasze posiłki w ciszy po ich dostarczeniu. Idę do swojego pokoju i siedzę tu przez resztę nocy, podczas, gdy Harry został na dole, i mam nadzieję, że myśli o tym, o czym ja.

Chciał mnie pocałować. Naprawdę chciał przycisnąć swoje usta do moich, mimo, że opiekują się nim moi rodzice. Ktoś, kto naprawdę wie, kim jestem wciąż chciał mnie pocałować. To coś znaczy, prawda? Płakałam, przeklinałam i byłam upita przed nim. I nadal, po tym wszystkim, chciał mnie pocałować? Nie mogę tego brać za pewnik. Zawsze myślałam, że przez całe życie będę sama, nie znajdę nikogo, kto by ze mną wytrzymał. Boję się tylko dnia, w którym Clyde zorientuje się, jak dziwna jestem. Ale Harry wie jak się zachowuję, więc dlaczego był zainteresowany pocałowaniem mnie?

Nie mogę się wygadać, muszę dowiedzieć się, czego on chce. To była po prostu jednorazowa sprawa czy naprawdę liczył na to, że dojdzie do tego pocałunku? Gdyby tylko prąd włączył się dziesięć sekund później.

Słyszę kroki Harry'ego wchodzącego po schodach na górę, mentalnie przygotowuję się na to, co ma nastąpić. Zamierzam normalnie się przywitać, wprosić do jego pokoju i zacząć rozmowę. Będzie musiał mnie wtedy pocałować, tak?

Tak szybko jak wchodzi do pokoju, ja wychodzę ze swojego. Stoję na zewnątrz, oddychając przez krótką chwilę przed gwałtownym wtargnięciem do jego pokoju.

Szczęka mi opada.

Oczy Harry'ego robią się wielkie jak Pacyfik, kiedy stoi tak w mundurze policyjnym, z odznaką i wszystkim. Chcę coś powiedzieć, ale jestem oniemiała. - Harley, ja... ja mogę to wyjaśnić.
- O, rany. - mówię do siebie przerażona.
- Proszę, nie rób szumu wokół tego-
- Jesteś... jesteś...
- Wiem, jestem-
- Tajnym gliną?
Marszczy brwi i kładzie ręce na biodrach. - Czekaj, co?

__________________________________________________________

Hahahahahah, Harley jest mistrzem. XD

11 komentarzy = nowy rozdział. :)

wtorek, 12 maja 2015

Chapter 13.

* wydarzenia w tym rozdziale umiejscowione są kilka godzin przed tym, jak Harley poszła na zakupy *

Harry POV

Szybko podnoszę moje zdrętwiałe knykcie i mocno pukam do drzwi kryminalistki. Na mojej twarzy widoczny jest grymas niezadowolenia, kiedy chwytam czarną, zapinają na guziki koszulę i wkładam ją w moje spodnie robocze. Wiążę ciemnoniebieski krawat i zakładam odznakę z moją godnością (czyli imię i nazwisko). Zauważam kobiecą postać po drugiej stronie szklanych drzwi, w rozczarowaniu kładę ręce na swoich biodrach.

Kobieta ze zdziwieniem w oczach otwiera mi drzwi. Jej proste, brudne blond włosy związane są w wysokiego kucyka. - U-uh, w czym mogę panu pomóc, policjancie?
Przygryzam wargę i wysilam wzrok. - Pani Johanna Price?
- T-tak. - jąka się.

Gwałtownie wypuszczam powietrze, nie pokazując żadnej emocji, nadal utrzymuję obie dłonie przy moim pasku u spodni. Biorę głęboki, sztywny wdech i nerwowo palcem wskazującym dotykam sprzączki od paska.

- Otrzymałem skargę na panią, wie pani dlaczego? - wyszeptuję ochrypłym, rozgoryczonym głosem, ale zauważa mój suchy sarkazm.
Jej spragnione oczy schodzą w dół do moich długich palców, które wkradają się za mój czarny pasek. Jej mała klatka piersiowa zaczyna się unosić. - Nie.
Przekornie rozpinam pasek, który wabi ją do mnie, a ona zamiera. - Byłaś niegrzeczną dziewczynką.

Wchodzę niezaproszony, chytry uśmiech natychmiast formuje się na jej łagodnej twarzy. Jej dom jest kompletnie wyświechtany. Przytulny kominek, zdjęcia w ramkach z jej dziećmi, których mam nadzieję, że nie ma w domu, przeżute i pogryzione na kawałki zabawki dla psa leżą na podłodze.

- Muszę sprawdzić twoją sypialnię dla dalszego dochodzenia-
- Nie. - przyciska swoją małą, kościstą dłoń do mojej klatki piersiowej. - Kuchnię.
Posyłam jej słaby, fałszywy uśmiech przed późniejszym uformowaniem się na mojej twarzy grymasu niezadowolenia. Przechadzam się do kuchni za jej małym tyłkiem, czuję się zmuszony, kiedy ciągnie mnie do kuchennego blatu. Szybko zatrzymuje się, spoglądając w dół na siebie.
- Pozwól mi przebrać się w coś trochę bardziej seksownego.
- Nie, proszę, nie. Po prostu przejdźmy do rzeczy. - odpowiadam opryskliwie.
- Będę za pięć minut. - ucisza mnie poprzez przyłożenie palca do moich usta i pospiesznie wychodzi.
Wywracam swoimi zmęczonymi oczami i opieram się o czarny, marmurowy blat. To wkurwiające, przecież wyglądała dobrze. Chciałbym, żeby otworzyła te drzwi będąc nago, żebyśmy mogli mieć to już za sobą.

Aby czekanie było czegoś warte, otwieram drzwi jej lodówki i szukam czegoś fascynującego. Znajduję naturalny jogurt grecki, paluszki serowe, jakieś pakowane mięso i zielone jabłka. Harley też lubi trzymać swoje jabłka w lodówce, natrętny świr. Nie mogę przeżyć tego, że znalazła mój numer telefonu, muszę być bardziej ostrożny. Jeśli znowu zadzwoni, będę trzymać przy telefonie tak długo, jak to możliwe, jeśli to oznacza, że zarobię 1,50 na minutę.

Jem jabłko i czekam dużo dłużej niż pięć minut, zaczynam planować ucieczkę, naprawdę mam ochotę rzucić się do biegu. Siedem minut później wraca, wygląda dość ostro w czerwonej koronkowej bieliźnie. Stoję niezręcznie naprzeciw niej, usiłując wyglądać, jakbym był pod wrażeniem.

- To kosztowało mnie sześćdziesiąt funtów. - szepcze odważnie.
- Drogo jest wyglądać tanio, kochanie. - przypominam i śmiało robię krok w jej kierunku.
Ciężko przełyka ślinę, spina się. Krzyżuje ręce na piersi i lustruje mnie wzrokiem z góry do dołu.
- Czy męskie prostytutki wyposażone się w przycisk wyłączający głos?

Uśmiecham się szeroko do samego siebie na jej próbę pyskówki i odsuwam się od niej o kilka cali, stając naprzeciw niej. Podnoszę powoli, ale zdecydowanie dłoń do delikatnych pieszczot jej mocnej szczęki, na mojej twarzy pojawia się uśmieszek.

- Czyli nie chcesz słyszeć mnie jęczącego twoje imię, kiedy będę cię pieprzył na tym blacie? - mówię seksownym głosem, rozszerzając moje szmaragdowe oczy na potwierdzenie własnych słów.
Nieznacznie przestępuje z nogi na nogę i posępnie spuszcza wzrok na podłogę. - Pamiętasz w ogóle moje imię?
Po długich dziesięciu sekundach ciszy, lekko wydymam wargi. - Johanna.

I to wszystko, czego potrzebuje, ponieważ po tym jej wysuszone wargi przebiegle atakują moje. Obejmuję coś, co wydaje mi się być jej klatką piersiową i odważnie wypuszczam udawany jęk satysfakcji. Minutę później jest już rozebrana i siada na blacie, a ja rozpinam swoje spodnie. Jej dłoń błądzi w moich bokserkach, chętnie pozwalam jej robić to, na co ma teraz ochotę.

Nie robię się twardy. To upokarzające i oczywiście zauważa to, ale bierze, jako obrazę. - Nie jestem dość dobra?
Tylko kręcę głową. - To nigdy wcześniej się nie działo. - mówię, i to jest prawda. To nigdy wcześniej się nie działo. Co jest ze mną nie tak? Moja aseksualność jest aż tak słaba? Czy moja żądza była pobierana przez każdą z niezliczonej ilości kobiet i teraz moje pragnienie ich kompletnie zniknęło?

Muszę myśleć o gorących rzeczach.

Heteroseksualność. Dziewczyny, Rihanna, klip Anacondy. Cholera, nic nie działa.

- Daj mi chwilę. - Biorę wdech, przeklinając siebie przez gorzkie upokorzenie. Mocno sunę po sobie ręką, próbując zrobić się twardy, co wydaje się trwać godzinę.

Więcej gorących rzeczy.

Wyobrażam sobie tą kobietę jako młodszą dziewczynę. Wysoka, szczupła niemal wszędzie, z wyjątkiem jej tyłka i piersi. Pochyla się, ma na sobie szorty. Szorty na WF, chwila- nie, po prostu szorty. Nie, wróćmy do szortów na WF. Ma ogromny tyłek, ale wystarczający dla mnie, abym mógł go rozsunąć własnymi rękami i wejść pomiędzy.

Moja wyobraźnia robi postępy, jestem już w połowie, teraz potrzebuję tylko pełnej erekcji.

Szorty na WF, pochyla się, brązowe- chwila, blond- nie, brązowe włosy związane w kucyk i głupie, zniszczone trampki. Jej tyłek jest taki doskonały, prawie tak doskonały jak Harl- chwila, nie! Cholera, oh, Boże.

Och, ona jest tą, którą sobie przez cały czas wyobrażałem, prawda?

Jeśli tak, to dlaczego jestem taki podniecony?

Dwie minuty później wsuwam się w moją klientkę i z przykrością wyobrażam sobie tyłek Harley przez ten cały cholerny czas. Jestem upokorzony samym sobą i kontynuuję mówienie sobie jak bardzo złe i pochrzanione to jest, ale to jest to, co sprawia mi jeszcze większą przyjemność. Czy to myśl o byciu w jej tyłku, czy myśl o panowaniu nad jej upartym, prześladowczym ego- nie mogę wybrać, co sprawia, że tak bardzo to uwielbiam.

Ledwo pamiętam o użyciu zabezpieczenia przez bycie zbyt zajętym desperackim wbijaniem się w jakąś biedną dziewczynę na zimnym, marmurowym blacie. Stękam przed wyciągnięciem, zostawiając ją zdyszaną, kurczowo trzymającą się na chłodnej powierzchni. - Ch-chesz kawy?
Odsuwam się, moje uwłaczające myśli w końcu drętwieją i jedyne, co mogę zrobić w tych mrocznych chwilach to zrelaksować się. - W porządku.

Dostałem orgazmu przez myśl o odbyciu stosunku intymnego z moją przyrodnią siostrą i nie mam pojęcia, czy myślenie o tym jest w ogóle chociaż trochę normalne. Czuję się chory, zniesmaczony, jakbym miał zaraz zwymiotować. Nawet moja już i tak popaprana świadomość krzyczy wewnątrz mnie, jak nisko upadłem. Może i mam jakieś dość dziwne fantazje i zboczenia, ale to wchodzi na kompletnie nowy poziom. Muszę przestać o tym myśleć w tej chwili.

Zaraz po tym jak pozwalam mojej podświadomości obrażać siebie w mojej toksycznej głowie, szybko przerywa mi porcelanowy kubek desperacko wepchnięty w moją zaskoczoną twarz. Biorę go sceptycznie, wdychając gorzki zapach kawy, którą od razu przełykam.

- Podasz mi mój telefon? - pytam moją klientkę, przypominając sobie, że zostawiłem go wcześniej na innym stole.

Ostrożnie przygląda się mojemu urządzeniu przez rzuceniem go w moją stronę. Łapię go, przebiegając wzrokiem przez różne wiadomości od Clyde'a. Znowu, żadnej z Cheshire. Dostałem też wiadomość od Harley... Praktycznie błagającą o podwózkę.

Po wysłaniu kilku szybkich wiadomości, ponuro wypuszczam zirytowany wydech i zaczynam zbierać się do wyjścia. Klientka natychmiast zauważa to i wtyka nos w nie swoje sprawy, tworząc napiętą atmosferę.

- Już wychodzisz? - spluwa.
- Jestem potrzebny gdzieś indziej.
- Tak szybko, jak dostaniesz to, czego chcesz, odchodzisz. Typowe. - odzywa się opryskliwie z surowym spojrzeniem, sprawiając, że marszczę brwi.
 - Nie chcę seksu, skarbie. Chcę pieniędzy. Których jeszcze nie dostałem. - przypominam jej ze sztucznie miłym uśmiechem.
- Więc, to już koniec? Już idziesz do innej dziewczyny? - drwi zdegustowana i krzyżuje swoje szczupłe ręce w rozczarowaniu.
- Ona nawet nie jest dziewczyną... ona jest... nie wiem, kim ona jest. - wywracam oczami i chwytam swoje rzeczy.

Płaci mi tyle, ile chcę i wychodzę. Zapinam moją czarną kurtkę, aby zakryć mój mundur i mam nadzieję, że nie będzie mnie pytać o spodnie. Czekam przed Lipsy's przez parę minut, ale mój telefon się rozładował, więc muszę wejść do środka i jej poszukać. Jest w przebieralni i będąc małą, marudną nią, pewnie wpadła w histerię i narzeka na to, że nie kupiła żadnej sukienki. Chciałbym to zobaczyć, tylko dla zabawy.

Wychodzi nieśmiało z niewinnymi oczami, jej blado-fioletowa sukienka jest zniewalająca i pozwalam mojej podświadomości powędrować w otchłań wyobraźni. Ciężko przełykam ślinę, moje oczy przeczesują jej kruche ciało, kiedy próbuję złapać z nią kontakt wzrokowy.

- I jak?
- Powinnaś ją kupić. - biorę wdech.

I to jest właśnie to, co robi. Wydaje sto sześćdziesiąt funtów na sukienkę na głupie wydarzenie, którym nie mam zamiaru się interesować. Zabieram od niej torbę i ostrożnie prowadzę na zewnątrz, gdzie niedaleko stoi mój motocykl.

- J-ja zapomniałam, że masz motocykl.
Tylko to sprawia, że już robi się bardziej irytująca. - Co innego myślałaś, że mam?
- Nie mogę jeździć na motocyklu. - wyszeptuje nieśmiało, nerwowo splatając ręce na piersi.
Nie chcę specjalnie spędzać z nią czasu po tym, jak wyobrażałem sobie, że penetruję jej wnętrze. - Rób co chcesz.
- Więc, po prostu mnie tu zostawisz? Czy nie możemy jechać bardzo wolno? - sugeruje, prawie piszczy przez niepotrzebną panikę. Marszczę brwi, gapiąc się w ziemię i jedynie wzruszam ramionami.
- Jak wolno? Nie będę jechał wolniej, niż dwadzieścia kilometrów-
- Pięć.
- Nie będę jechać pięć kilometrów na godzinę. - ostrzegam ją, moja cierpliwość się kończy. Jestem wystarczająco miły, aby ją podwieźć, więc dlaczego jeszcze jest taka marudna?

I dlaczego tak się od niej izoluję? Ponieważ nie umiem przyznać się do tego, że może mnie trochę pociągać jej największa zaleta?

Cóż, przyznaję się.

Ma świetną dupę, ale niestety przeważnie muszę mówić do jej twarzy. Chociaż nie jest tak źle. Czasem jest dość zabawna i naiwna, ale uważam, że to słodkie. Taka niewinna, wierząca dziewczynka.

- Będę musiała pójść do domu. - żałośnie patrzy w dół.
Nie zamierzam pozwolić jej wpędzić mnie w poczucie winy. - Zatrzymają mnie, jeśli będę jechał pięć kilometrów na godzinę na głównej drodze.
- Niedaleko przy drodze jest ścieżka, moglibyśmy pójść tamtędy.
Niepewnie kręcę głową. - Nie.
- Harry-
- Nie.
Wypuszcza zirytowane westchnięcie. - Dobra, pójdę. Przejdę sześć kilometrów w takim zimnie.

Tylko wzruszam ramionami, a potem zajmuję miejsce na moim motocyklu i zakładam kask. Silnik ryczy szyderczo, przez co wzdryga się na ogłuszający dźwięk, a ja odjeżdżam. Harley jest taka wymagająca, to poważnie mnie wkurwia. Nie mam zamiaru być miły i zmuszać do przestrzegania jej głupich zasad. Musi zacząć żyć. Jej rodzice pewnie mają nad nią opiekę od urodzenia, przecież jest w takiej religijnej rodzinie i w ogóle. Ona nie uznaje niczego złego na tym świecie i winni tego są jej rodzice. Najchętniej unikałaby po prostu wszystkiego, co mogłoby wprowadzić ją w jakieś niebezpieczeństwo, tylko dlatego, że nie jest do tego przyzwyczajona. I kiedy tylko próbuję pokazać jej, gdzie jest jej miejsce, ona reaguje jak świr i wrzeszczy o tym, jaki to ja okropny i zły jestem.

Cholera, ona ma zaburzenia osobowości.

Czy naprawdę powinienem był sam odjeżdżać, zostawiając ją bez niczyjej pomocy, gdy ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy? Ona jest jest dziecko. Z jakiegoś pieprzonego powodu czuję się za nią odpowiedzialny. Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś tak głupiego i jednocześnie mądrego. Jej rozsądek jest na zerze, ale inteligencja na setce.

Muszę po nią wrócić. Jej buźka była tak słodka- nie, była po prostu żałosna. Jej twarz potrafi manipulować przez to, że jest taka niewinna. Nie mogę pozwolić jej wracać do domu na pieszo.

Spaceruje smutno po krawędzi chodnika. Kiedy ją doganiam, jej oczy rozszerzają się z zachwytu, widząc mnie zatrzymującego się obok jej małego ciała. - Wróciłeś?
- Po prostu wsiadaj na motor. - rozkazuję.
- Będziesz jechał powoli? - szepcze. Na miłość boską, tylko podwożę ją do domu, a nie odbieram dziewictwo.
- Będę jechał powoli. - zgadzam się.

Stoi przez kolejne dwie minuty po czym bierze głęboki, zaniepokojony wdech i sztywno usiłuje zrobić zamach swoją krótką nogą nad motorem, a potem skrępowana zajmuje miejsce za mną.

- Mam torbę. Gdzie mogę ją położyć?
- Daj mi to. - nakazuję i biorę ją szybko. Upewniam się, że jest bezpieczna i odpadam silnik po raz drugi.
- Harry...?
- Co? - warczę.
- Gdzie mam położyć ręce?
Ochryple wzdycham, przygryzając wargę, prawie w ogóle nie patrzę w przód. - Tam, gdzie czujesz, że będzie bezpiecznie.

Natychmiast startuję, sprawiając, że jej ręce kurczowo owijają się w okół mojego pasa, powodując, że wypuszczam delikatne sapnięcie. Wzdycham, mój żołądek jest pełen czegoś, czego nie jestem w stanie opisać. Czuję... Zmartwienie? Poddenerwowanie? Zaniepokojenie? Podekscytowanie?

- To nie jest pięć kilometrów na godzinę. - bełkocze do mojego ucha. - Nawet nie masz na sobie kasku.
- Czasami ludzie kłamią, Harley.
- Natychmiast zatrzymaj ten motor! - krzyczy.
- Zwariowałaś? - prycham.
- Zatrzymaj się, albo będę skakać!
- Śmiało.
- Nienawidzę cię!

Trzyma się mnie mocno, jej głowa spoczywa na moich plecach, jestem całkiem pewny, że płacze. To jest coś nie do opisania, nie wiem, czy to coś negatywnego, czy pozytywnego. Uczucie kogoś proszącego o bezpieczeństwo albo pocieszenie jest dla mnie czymś obcym.

Jesteśmy tylko minutę od domu, kiedy zaczynam przyspieszać, a ona się wścieka. Jej dłonie zaczynają uderzać w moje plecy, sprawiając, że się zatrzymuję.

- Złaź z mojego pieprzonego motoru! - ryczę.
- Złażę! - prawie potyka się, jednak schodzi i staje na nogi. Nagle wyciąga dłoń. - Chcę moją sukienkę.
Śmieję się, sięgając do mojej kurtki, czyli tam, gdzie ją schowałem. Jej oczy rozszerzają się w przerażeniu, kiedy jej ją podaję. - Masz, teraz spieprzaj.
- Schowałeś moją zupełnie nową sukienkę pod swoją kurtkę?! Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak delikatna jest?
- Naprawdę mam to gdzieś. - wzdycham do siebie.
- Nie, bo liczysz się tylko ty, prawda? - nagle obniża swój głos. - Jestem Harry Styles i nic mnie nie obchodzi. Jestem aseksualny, ponieważ uważam, że to wyjątkowe i jestem taki samotny, więc zrobię wszystko, żeby być kontrowersyjny i zwrócić na siebie uwagę.

Patrzę na nią obojętnie. Nie pozwolę jej mieć w tym ostatniego słowa, ona doprowadza mnie do szału. Nagle wstaję, a biorąc zamach przelatuję nogą przed jej twarzą. Jej oczy drżą ze strachu.

Mój głos staje się trochę wyższy. - Nazywam się Harley Thomas i kocham Boga! Nie mam żadnego doświadczenia w relacjach międzyludzkich, ponieważ nikt mnie nie lubi i mam umysł trzynastolatki! Ale to nic, bo Jezus mnie ocali!

Jej oczy wyrażają tysiące okrutnych, ostrych słów, jednak ona sama pozostaje cicho. A potem zaczyna nieśmiało pociągać nosem, w jej oczach zaczynają zbierać się łzy. Wzdycham w poczuciu winy.

- Harley, przepraszam-
- Myślisz, że podoba mi się to, że nie mam przyjaciół? Myślisz, że to ja wybrałam takie życie? - płacze bezradnie, i albo mnie to martwi albo przeraża.
- Wiem, rozumiem-
- Nie prawda. Byłam wychowywana jako Chrześcijanka przez całe moje życie i kiedy pierwszego dnia poszłam do szkoły, czułam się upokorzona przez to, że nikt mnie nie lubi. A potem ja... Nie, zapomnij o tym. - wyszeptuje, jakby do swojego samotnego "ja".
Okrutną prawdą prawdą jest to, że nie obchodzi mnie na tyle, aby słuchać tego, co ma do powiedzenia. - Po prostu chodźmy do domu. Twoi rodzice wyszli i... nie wiem, zamówię jakieś jedzenie na wynos albo coś.
- Cóż, udajesz okropnego, ale teraz starasz się być miły. Więc ty... Zatem, jesteśmy... jesteśmy znowu przyjaciółmi? - przechyla głowę na bok całkowicie zmieszana.
Kręcę głową, zasmucając ją. Ledwo otwieram moje zdziwione usta, waham się. - Jesteśmy po prostu jak brat i siostra. Nic więcej.

________________________________________________________

Uuuu, Harry, to był strzał prosto w serce. :c


+ 10 komentarzy - nowy rozdział. :)

piątek, 8 maja 2015

Chapter 12.

- Skarbie, jesteś tam?
Moje usta drżą. Moje ciężko oddychające ciało wpada w podejrzenia przez głęboki, uwodzicielski głos. - P-przepraszam?
- Pomyłka, mała? - młody, urzekający mężczyzna odzywa się poważnie.
- Uh, j-ja nie wiem. Przepraszam, myślę, że powinnam iść. - szepczę przerażona do telefonu, ale pochłania mnie nieznajomy dźwięk jego mruczenia pod nosem.
- Cóż, daj mi trochę czasu, abym zmienił twoje zdanie. Jak masz na imię, kochanie? Skąd masz ten numer?
- Uh, - wzdycham po raz dwudziesty w przeciągu ostatnich dziesięciu sekund. - M-mam na imię Harley. Znalazłam twój numer zapisany-

Od razu się rozłącza.

Odkładam telefon zawiedziona i zaniepokojona, moje piwne oczy są wielkie jak księżyc. Co u licha? Ze złością ponownie wybieram numer, ale nikt nie odbiera.

To było wredne. Czy dźwięk mojego imienia był tak odrażający, że aż musiał się rozłączyć? Jestem zbulwersowana. Zadzwonię do niego z mojego domowego telefonu.

Dzwoni przez dziesięć sekund przed odebraniem. - Cześć, skarbie. Co to będzie?
- Wszystkie telefony odbierasz w ten sposób? - podejrzliwie zwężam brwi.
- Boże, uh- - głos natychmiast staje się głębszy. - Możesz przestać do mnie dzwonić? Nie wiem, kim jesteś-
- Więc może znasz mojego przyrodniego brata Harry'ego? On miał twój numer. Oh, kurcze- nie mów mu, że ci to powiedziałam. Pomyśli, że go prześladuję albo coś. Mniejsza o to-
- Nic mu nie powiem pod warunkiem, że się po prostu rozłączysz i nigdy więcej nie zadzwonisz. - jego głos jest ostry i mocny.
- Ale, kim jesteś? Jesteś dobrym człowiekiem, prawda? Nie wpędzisz go w kłopoty? - pytam zaciekawiona przez moją siostrzaną, opiekuńczą naturę.
Nastąpiła krótka cisza, słychać jakby ciężki oddech po drugiej stronie telefonu. - Dlaczego cię to tak obchodzi, czy wpędzę go w kłopoty, czy nie?
Jestem zdziwiona na jego odpowiedź. Zaciskam moje pulchne wargi głęboko niezdecydowana, moja wewnętrzna uczciwość rumieni się. - Ponieważ... On potrzebuje troskliwej, kochającej opieki. Chce dojść do siebie, ponieważ miał złą przeszłość, a ja po prostu chcę, żeby mu to wyszło. Nie wiem. Nie potrzebuje jeszcze więcej złych przyjaciół.
- Jakiego rodzaju złych przyjaciół ma?
- Eugh, Amber. Nie jest zbyt miłym człowiekiem. - odpowiadam szczerze.
- W takim razie, jakiego rodzaju człowiekiem jesteś ty? - w końcu słyszę chrapliwy śmiech, sprawiający, że lekko się uśmiecham.
- Mam nadzieję, że dobrym. Ludzie nie są sympatyczni, ale nigdy nie byłabym dla nich niemiła, dopóki się nie zdenerwuję. Co cię to obchodzi?
Kolejna pauza. - Może potrzebujesz jakieś troskliwej, kochającej opieki.
- Nie prawda. Otrzymuję jej wiele od moich rodziców. Są najlepszymi ludźmi na świecie, dają mi wszystko. - mówię uczciwie z uśmiechem, wracając do nich myślami. Oni są naprawdę świetni.
- Więc, powiedz mi, Harley. Co twoi rodzice sądzą o Harry'm? - bełkocze zaciekawiony do telefonu, sprawiając, że krótko wzdycham w zamyśleniu.
- Wydaje mi się, że go lubią. Nie wiem, on nie mówi zbyt wiele. Jest Ateistą, ale nie sądzę, aby to był powód, dla którego miałoby się kogoś nie lubić.
- Czemu?
- Ponieważ... Każdy ma prawo wierzyć w to, co chce. A jeśli on nie wierzy w Boga to chyba... Po prostu muszę z tym żyć. - mamroczę i rozpaczliwie wzruszam do siebie ramionami, zastanawiając się, czy istnieje jakaś droga, do której mogłabym przekonywać Harry'ego, aby nawrócił się do Boga bez bycia twardym. Wydaje mi się, że będę musiała o tym trochę pomyśleć, zanim zacznę z nim o tym rozmawiać.
- Sprytna odpowiedź.
- Więc, kim ty jesteś?
- Nie powiem ci, skarbie, ponieważ to nie powinno mieć znaczenia. - wyszeptuje, a ja mogę sobie wyobrazić, jak jego nieznana mi twarz uśmiecha się.
- Nie nazywaj mnie tak, nawet się nie znamy.
- Przepraszam, rozmawianie przez ten telefon wprawia w złe nałogi.
- Hę?
Śmieje się żartobliwie. - Mniejsza z tym, Harley. Więc, powiedz mi coś o sobie. Moim zamiarem jest, aby utrzymać tę rozmowę przez długi czas.
- Dlaczego?
- Ponieważ chcę z tobą rozmawiać. - szepcze.
- Kłamiesz. Nikt nie chce ze mną rozmawiać. - nie chciałam, żeby to zabrzmiało aż tak żałośnie.
- Aw, kochanie. A co z Harry'm? Nie chce z tobą w ogóle rozmawiać? - pyta marudnym, rozbawionym głosem. Chwytam zakręcony kabel od słuchawki telefonu, okręcając palca w okół niego w oczekiwaniu.
- Sprawia, że jestem zaniepokojona, więc większość naszych rozmów jest krótkich i składają się z kłótni albo z tego, jak się denerwuje. - wyznaję szczerze lekko marszcząc przy tym brwi. On wkrada się do mojej głowy za często.
- Dlaczego sprawia, że jesteś zaniepokojona. Przecież, ja- on nie może być aż taki zły?
Tylko kręcę głową. - Jest dwa lata starszy ode mnie. Wydaje się być taki dojrzały, więc... Nie chcę wchodzić w to-
- Aw, skarbie, uwielbiam słuchać twoje głosu. Nie możesz mi po prostu powiedzieć? - mruczy.
Ciężko przełykam, biorąc łagodny wdech przed lekkim podniesieniem swojego głosu. - Bardzo często wychodzi ze swoimi przyjaciółmi, a to sprawia, że czuję się, jakbym była nudna. To znaczy, ledwo co ze mną rozmawia. Nic na to nie poradzę, ale wydaje mi się, że mnie nienawidzi albo coś.
- Nie nienawidzi cię.
- Naprawdę? - uśmiecham się. - Powiedział ci to? Co jeszcze mówił ci o mnie?
- On myśli, że... Dobra, będę szczery. On myśli, że jesteś dość słodka. Ale, nie zrozum mnie źle- sądzi, że jesteś słodka w siostrzany sposób, rozumiesz mnie?
- Oh, wow. - rumienię się. - Naprawdę?
- No tak, uh, powiedział mi.
Czerwienię się. Moja twarz zrobiła się szkarłatnoczerwona i nie mogę nic na to poradzić. - Cóż, ja sądzę, że on jest... sądzę, że on jest... słodki.
- Poczekaj chwilę- słodki? Ja- on nie jest słodki.
- Kupił mi nowe rybki, żeby zastąpiły mi moje poprzednie. To naprawdę słodkie. Udaje twardego, ale jest dość miły.
- To nie prawda.
- Czemu? Poza tym, jak masz na imię? Przepraszam, jedyne, co robię to gadam o Harry'm. - śmieję się nerwowo, drapiąc niezręcznie bok głowy, kiedy czekam na odpowiedź.
- Mam na imię... Danny. Tak, uh, hej, muszę lecieć. Pogadamy później, cześć. - po tych słowach natychmiast rozłącza się, zostawiając mnie totalnie zieloną na to, kim Danny jest. Nie będę pytać o niego Harry'ego, bo wtedy dowiedziałby się, że wtykam nos w jego sprawy.

Biorę prysznic i przebieram się w piżamę, jestem gotowa do łóżka. Ale nie jestem jeszcze w ogóle zmęczona, powinnam powtórzyć kilka tematów. Nie śpię od pół godziny, przeglądając książki z wykończonym umysłem. Decyduję, że może powinnam pójść spać po tym wszystkim.

Ryczący silnik wybucha na zewnątrz, sprawiając, że błyskawicznie wyskakuję z mojego podwójnego łóżka i drżę ze strachu. Stoję nieruchomo przez chwilę, zastanawiając się, czy powinnam sprawdzić, skąd dokładnie ten odgłos dochodzi. Harry wrócił?

Rzucam okiem przez okno i ku mojemu zdziwieniu, na zewnątrz stoi zaparkowany stary motor. Marszczę brwi w zmieszaniu, widząc ciemną postać spadającą z niego, a potem wchodzącą do naszego domu. Jedynie minutę później ciężkie kroki wmaszerowują po schodach, sprawiając, że ostrożnie wychylam głowę przez drzwi. Harry pospiesznie pokonuje swoją drogę na górę, jego wyraz twarzy ukazuje obojętność.

- H-hej. - jąkam się ze zdenerwowania.
Przez moment patrzy na mnie, a potem wciąga powietrze i spuszcza głowę, w takiej pozycji pozostając. - Cześć. - szepcze.
- Masz motor? - pytam z ciekawości.
Przenosi rękę za plecy, aby podrapać tył swojego ramienia, ukazując swoje włosy pod pachami. - Uh, tak. Ojciec Clyde'a ma warsztat, zapłaciłem za to tylko stówę.
- Czy- czy to nie jest niebezpieczne? - odzwierciedlam jego czynność i też drapię swoje ramię. Jestem okropna w rozmowach towarzyskich.
Podnosi koniuszki palców, aby potrzeć swój podbródek i spokojnie kręci głową. - Kiedyś jeździłem cały czas.
Kładę dłoń pod swoimi ustami, niepewnie kiwając ze zrozumieniem. - Cóż, masz kask, prawda?
Również kiwa, przebiegając ręką po włosach. A ja pociągam palcami za poplątane fale na mojej głowie. - Tak, nie martw się.
W końcu krzyżuję ręce na piersi przez gęstą ciszę, przygryzając niezręcznie wargę, gdy ten stoi naprzeciw mnie. - Dobranoc.
On też krzyżuje ręce i pociąga zębami za swoją dolną wargę. - Dobranoc. - wyszeptuje i wraz z tym obraca się i wchodzi do swojego pokoju.

                                       ~


Dziś jest dzień, w którym pójdę kupić sukienkę. Prawdopodobnie tego dnia będę tylko gapić się w lustro z masą różnych sukienek i jednocześnie nienawidzić każdej z niej.

Spotykam Devon na zewnątrz w południe, na szczęście jest wcześniej. - Hej, jak długo tu jesteś?
- Jakoś dziesięć minut. Za bardzo boję się robić zakupy sama, tam jest sporo ludzi z naszej szkoły.
Zamierzam być pewna siebie. - Będzie dobrze. Po prostu szukamy sukienki, nic więcej.

Rozglądamy się i sprawdzamy przeróżne dziwne kolory i materiały, nie znajdując tego odpowiedniego. Chwytam blado fioletową sukienkę, która przyciągnęła mój wzrok, Devon znalazła dla siebie inną w odcieniu głębokiego różu. A potem biegniemy do przebieralni.

- Nie mogę uwierzyć, że idę z Clyde'm Miller'em. To znaczy, Clyde Miller. Jest taki... uroczy.
Devon zachęcająco mruczy pod nosem zgadzając się. - Przypuszczam, że jest okej. Nie rozmawiałam z nim za bardzo. Sądziłam, że będziesz bardziej zainteresowana innymi chłopakami z drużyny rugby albo coś takiego. Clyde jest po prostu... no nie wiem, inny.
- Jest piękny.
- Jest zły. Na przykład, wpada w poważne kłopoty.
Marszczę brwi i szybko przebieram się w moją sukienkę. - Jest po prostu nierozumiany. Jest naprawdę świetnym chłopakiem, po prostu musisz dać mu szansę.
- On pali różne rzeczy, Harley. Nielegalne rzeczy.
- To nie prawda. - natychmiast go bronię.
- Moja siostra opiekuje się jego młodszym bratem. Mówiła mi, że widuje Clyde'a ciągle... 'zjaranego'.
- To kłamstwo. Kupił sobie mieszkanie.
- Tak, tylko, że tydzień temu-
- Nie będę o tym rozmawiać. Clyde jest dobrym człowiekiem, wiem, że nie robiłby takich rzeczy. - wiem, że jest dobry, ale dlaczego ona tego nie wie?
- Harley, nie mówię tego dlatego, że jestem zazdrosna... Ale... wiesz, Clyde? Nie uważasz, że on może, no nie wiem, bawić się tobą?
Moje serce się łamie. - Devon, dlaczego tak mówisz?
- Bo on nigdy nie pokazywał żadnego zainteresowania tobą, do teraz. Nie łapię tego.
Kręcę głową do samej siebie, mocno pociągając nosem. - On mnie lubi. Jesteś zazdrosna.
- Harley, nie jestem-
- Jesteś. Jesteś zazdrosna, że ja naprawdę mam partnera, a ciebie nikt nie zaprosił. To nie moja wina, że nikt nie chce z tobą iść! - krzyczę szorstko, słowa eksplodują wszędzie z moich ust.
- Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałaś. - nagle słyszę szuranie jej nóg i odkładanie rzeczy na miejsce.
Nie, nie, nie. - Przepraszam, nie miałam tego na myśli-
- Znajdź sobie kogoś innego do zakupów, ja wychodzę.
- Devon-

Zaraz potem słyszę jak wychodzi. Zsuwam się po ścianie na kolana, ponuro wzdychając na zakończoną kłótnię. Zawszę biorę wszystko za bardzo do siebie i mówię bardzo obraźliwe rzeczy. Nie mam pojęcia, dlaczego to robię.

Potrzebuję podwózki do domu.

Piszę do mojego taty. Hej tato. Zakupy nie poszły najlepiej. Jest jakaś szansa, że mógłbyś mnie odebrać?
Odpowiada. Przkr mi kochanie. Zaptj mmy, czy cb odbierze.

Gapię się tępo na tą wiadomość, zastanawiając się, jak to możliwe, aby znaleźć tyle skróconych wersji słów, których użył, w jego słowniku. Zgaduję, że muszę napisać do mamy.

Wysyłam. Hej. Czy możesz mnie odebrać, proszę???
Odpowiada. Zapytaj taty.

Jestem kompletnie zrozpaczona. Nie chcę za bardzo fatygować Harry'ego, ale odkąd zostaliśmy rodzeństwem, możemy sobie nawzajem pomagać.

Wysyłam mu szybką, krótką wiadomość. Hej. Utknęłam w Lipsy's i nie mam jak wrócić do domu. Jesteś poza domem?
Zajmuje mu całe dziesięć minut, aby mi odpisać. Gdzie, do cholery, jest Lipsy's?
 To sklep z sukienkami za parkingiem przy centrum miasta. Nie da się go przegapić, naprawdę. Byłabym bardzo wdzięczna za podwózkę. - wysyłam.
Nie ruszaj się. - odpowiada. - Nie jestem tak daleko. Napiszę do ciebie, jak będę wychodzić.

Szczęśliwa czekam na wiadomość, mówiącą, że już jest w drodze. Jednak po dziesięciu minutach czekania, on nadal się nie odzywa. Decyduję, że może powinnam przebrać się w swoje normalne ciuchy i poczekać na zewnątrz czy coś.

- Harley? - głęboki głos surowo woła z drugiej strony przebieralni.
Przełykam ślinę. - Co?
- Dlaczego nie jesteś na zewnątrz? Telefon mi się rozładował i nie mogłem do ciebie napisać. Jesteś gotowa?
- Uh, n-nie. Muszę się przebrać.
- Kupujesz to? - pyta zaciekawiony.
- Nie, jest obrzydliwa. - mówię szczerze.
- Dlaczego?
- Wzór, materiał, w ogóle nie wygląda na mnie dobrze. - informuję uczciwie, chcąc jedynie wyrzucić tą sukienkę do śmieci na samą myśl o niej.
- Pozwól mi zobaczyć.
- Co? Nie-
- Harley, po prostu pozwól mi zobaczyć tą głupią sukienkę. Jak paskudna może być?
Wydaję drżący wydech. - Wyglądam beznadziejnie.
- Ja to osądzę.

Poddaję się i otwieram drzwi wahadłowe od przymierzalni, ujawniając ohydną siebie w tej pięknej sukience, która na mnie wygląda jakoś... wstrętnie. Harry rzuca na mnie szybkie spojrzenie, mierzy wzrokiem moje biodra, brzuch, nogi, klatkę piersiową. Jego usta otwierają się, a oczy rozszerzają się na mój widok. Jestem aż tak brzydka?

- I jak?
- Powinnaś ją kupić.
- Poważnie?
- Tak. - mamrocze oschle.
- Dlaczego?
- Bo... to seksowna sukienka. - przełyka po odpowiedzi.
- O-oh. Tak myślisz?
- Wiem to. Wiem jakie sukienki wyglądają dobrze na dziewczynach. Obracam się w okół nich całe życie. - wyszeptuje skupiony, jego wzrok mnie nie opuszcza.

Odchodzę z jego opinią i dumnie kupuję sukienkę. Harry okazał się być bardziej przydatny, niż sądziłam. Na początku był po prostu chłopakiem ze złą przeszłością, który bardzo mnie nie lubił. Ale teraz uczymy się stopniowo dobrze dogadywać. Idzie powoli. Ale to już coś.

___________________________________________________________

Dziękuję Wam za tyle komentarzy pod poprzednim rozdziałem!

10 komentarzy = nowy rozdział. :)

wtorek, 5 maja 2015

Chapter 11.

Harley POV

Wesoło spaceruję wzdłuż wąskiego, dusznego korytarza z wysoko podniesioną głową w nadziei, że mój plan wypali i omówię sprawy z Clyde'em. Jest takim świetnym chłopakiem, czasem zachowuje się trochę niestosownie, ale w zupełności jest materiałem na chłopaka.

Podchodzę do niego cicho przed angielskim, kiedy wszyscy zaczynają zajmować swoje miejsca w klasie. Pani Valentine wciąż musi być w pokoju nauczycielskim. Pukam w twarde ramię Clyde'a, na co szybko odwraca głowę w moją stronę, zdziwiony uśmiech pojawia się na jego pięknej twarzy.

- Uh, cześć, Harley. - niepewnie kładzie swój łokieć na ławce i opiera policzek o dłoń. - Co słychać?
- Tylko chciałam powiedzieć cześć i... pogadać o, no wiesz, potańcówce.  - uśmiecham się niezręcznie, serce mi przyspiesza przez strach przed brutalnym odrzuceniem.
- Tak, tak, o tym, ja- - przerywa, kiedy jego czekoladowe oczy spotykają moje. Wydaje stłumiony śmiech z czystej bezradności i to mnie niepokoi. - Nie mam garnituru.
Odzyskuję mały uspokajający promień nadziei i postanawiam przełknąć mój lęk. - To nic. W sumie lubię to, że nie obchodzi cię, co ludzie o tobie myślą, więc nawet nie musisz go zakładać.
Fuka i nabiera powietrza w policzki, rozszerza nozdrza, patrząc się na mnie z cieniem uczciwości. - Harley, ja-
- Nie chcesz ze mną  iść, prawda? - boleśnie szepczę.
- N-nie, oczywiście, że chcę! Ja po prostu... Cholera, Harley- ja... kupię garnitur. Nie martw się o to. Zabiorę cię za potańcówkę. Przyjadę po ciebie o ósmej. - mamrocze zmęczonym głosem i żałośnie marszczy na siebie brwi. Nic o tym nie myślę, ponieważ teraz jestem we własnym świecie chwały i królewskiego szczęścia.
- Będziemy się świetnie bawić. Obiecuję.
- Okej, Harley.

Szybko zajmuję swoje miejsce, próbując zachować spokój, ale jestem zachwycona i wniebowzięta. Moja głowa wypełniona jest cudownymi myślami, jakby balon wypełniony ciepłym powietrzem, który zgrabnie wznosi się do czystego, cichego nieba wraz z moimi innymi myślami.

Jedyny promyk światła wpadający przez okno zostaje przysłonięty, kiedy Pani Valentine nagle podchodzi do rolet i szybko porządnie je zasuwa. - Dobrze, Duma i Uprzedzenie, strona sześćdziesiąta.

Jestem zaskoczona na widok nowego pojedynczego promyka światła wpadającego przez wąskie drzwi, które zostają nieostrożnie popchnięte przez spóźnionego ucznia. To Harry, przechadza pewnym siebie krokiem z kamienną twarzą cudownie cicho, namaszczając klasę, a potem rozkłada się na krześle przy swojej ławce. (rozkłada się tak, jak na zdjęciu obok, nie na tronie oczywiście, tylko na krześle. :p)

- Dlaczego pan się spóźnił, panie Styles? - Pani Valentine uśmiecha się bez humoru, a jego pełne, kłamliwe, czerwone usta zaciskają się na jej pytanie.
Tylko przewraca na nią swoimi wykończonymi, szmaragdowymi oczami i bez słowa kręci swoją bezmyślną głową. - Zgaduję, że straciłem poczucie czasu.

Clyde przekrzykuje go i uderza swoimi dużymi dłońmi o ławkę. Posyła zabawne spojrzenie w kierunku zdumionego Harry'ego, na co ten odpowiada mu tajemniczym, małym uśmiechem.

Pani Valentine otrząsa się z wymuszonym uśmiechem. - Zaczynajmy.

Zajęcia ciągną się, ale w rozkoszny sposób. Moje serce rzuca się w delikatnej klatce piersiowej niczym piłeczka pingpongowa, szukając swego przeciwnika. Jestem bardziej niż spragniona rozpoczęcia poszukiwań mojej sukienki po zajęciach.

Devon siada obok mnie w autobusie w drodze powrotnej do domu. Moje stopy z niecierpliwości ciągle stukają w twardą, roznoszącą echo podłogę i Harry wydaje się to zauważyć. Jego postać siedzi naprzeciw mnie, nagle się odwracając. - Przestań stukać tymi stopami, bo ci je utnę.
- Przepraszam. - szepczę.
Devon trąca moje ramię. - Nie mogę iść dzisiaj na zakupy. Mam korki z matematyki od szóstej do dziewiątej. Mogę pójść z tobą na weekend, jak planowałyśmy.
- Chciałam pójść dzisiaj. Nie ważne, pójdziemy w weekend. Mam mnóstwo czasu. - wzdycham zdenerwowana. Kiwam głową sama zgadzając się ze swoimi słowami.

Harry upewnia się, że nikt specjalnie nie usiłuje sprawić, abym potknęła się o coś podczas mojej drogi do wyjścia z autobusu. Wystawiona stopa Amber jakimś cudem cofa się, a więc postanowiła pozostawić swoje paskudne czyny dla siebie. Harry jest prawie jak anioł stróż, jeżeli chodzi o bycie opiekuńczym bratem. Mimo, że groził mi amputacją stóp, wciąż wydaje się o mnie martwić, w jakimś dziwny sposób.

Kiedy wchodzimy do naszego domu, zaczynam spacerować w kierunku kuchni mając nadzieję, że Harry poszedł na górę. Dzięki Bogu mogę wziąć jedno z moich świeżych jabłek, które Harry ma zły nawyk brać, i spokojnie, po cichu jem je w kuchni.

Zostaję przestraszona, kiedy słyszę głośne walnięcie z góry i rozszerzam swoje oczy w osłupieniu. Sprytnie zakradam się na korytarz, mam idealny widok na schody i na Harry'ego odpychającego się z nich.

Rozmawia przez telefon.

- Przepraszam, niedługo będę. Nie odwołuj mnie.
- Gdzie idziesz? - przerywam jego rozmowę.
- Wychodzę.

Na wychodne trzaska drzwiami, a z jego kieszeni wypada jakiś papierek. Krzyczę, aby wrócił, ale specjalnie mnie ignoruje w rezultacie czego tylko ponuro wzdycham.

~

Na wszelki wypadek, gdy będziesz się nudzić. x 07930 445760

~

Co u licha?

Kogo to numer?

Nie może być on Harry'ego, ponieważ nie pasuje do tego, który mam zapisany w telefonie. Kręcę głową z niedowierzaniem, zastanawiam się, czy może nie przyjął tego od kogoś innego. Myślałam, że jest aseksualny.

Przebieram się w jakieś bardziej wygodne ciuchy i przez następną godzinę spokojnie leżę na sofie do momentu, w którym moja mama w końcu wraca z pracy. Na jej uniformie medycznym znajdują się małe, czerwone kropelki krwi, wygląda na wykończoną.

- Harley, nigdy, przenigdy nie wspinaj się na szpiczaste ogrodzenia. Właśnie zabandażowałam nogę tego chłopaka, krew była wszędzie. Twój ojciec wiezie go teraz do szpitala, a mnie z jakiegoś powodu przyprawia to o mdłości. Jego noga przypominała mi coś, co jadłam na lunch. - na jej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia, wdychając swój własny zapach, który wzbudza w niej odrazę.
Patrzę na nią sceptycznie. - Chcesz, abym przyniosła ci jakieś ciuchy? Mogę dziś ugotować kolację, a ty po prostu odpocznij czy coś.
- Aw, jesteś najlepsza.

Przynoszę jej świeże ubrania i szybko zaczynam przygotowywać posiłek dla czterech osób. Robię tajskie curry, mam nadzieję, że będzie gotowe do czasu, gdy wszyscy wrócą do domu.

- Więc, jak ci minął dzień? - moja mama pyta słodko.
Moja głowa jest wypełniona wspomnieniami o Clyde uśmiechającym się do mnie w sposób, w jaki tylko on to robi. Mam ochotę zachichotać sama do siebie na myśl o nim, jest taki atrakcyjny. - Mam partnera na potańcówkę.
- Co? Kochanie, to świetnie! Kim on jest? Jaki on jest?
- Ma na imię Clyde. Jest bardzo zabawny i atrakcyjny i... Tak, jest spoko.
- Mam nadzieję, że będziecie się razem świetnie bawić. Wydaje się być miły. - wtrąca.
- Mhm. - mruczę.
- Więc, gdzie jest Harry?
- Wyszedł gdzieś. Chociaż powinien już być w domu, wie, o której jemy kolację.

Zdecydowanie nie wie, o której jemy kolację, ponieważ nigdy nawet nie fatygował się, aby się pojawić. Tata pojawił się w domu kilka godzin później i teraz wszyscy siedzimy cicho przy stole. Wydaje się być tu dziwnie bez Harry'ego.

Pewna myśl przychodzi mi do głowy. - Hej, muszę was prosić o przysługę. Chodzi o Harry'ego-
- Coś się stało?
- Cóż, mnie nic. To znaczy, Harry jest trochę samotny i... zdezorientowany. Zastanawiałam się, czy może moglibyście, trochę jakby, dodać mu więcej otuchy? - dotrzymuję własnej obietnicy i proszę rodziców o traktowanie go, jak własnego syna.
- Wiem, że jest samotny i starałem się z nim rozmawiać. Ale on tylko piorunował mnie wzrokiem, nie chcę się w to więcej mieszać. - szczebiocze tata.
- To dziwne. Wyładował się na mnie niedawno.
- Może to przez wiek. Pozwól mu się przed tobą otworzyć, bądź siostrą, której nigdy nie miał. - radzi mi mama z miłym uśmiechem i ostrożnie zachęca mnie swoimi słowami. W pewnym sensie lubię, kiedy Harry czasami z nami zostaje. Przez większość czasu widuje się go jako bardzo zimnego i zdystansowanego, ale uścisk, który ostatnio dzieliliśmy sprawił, że poczuł się jak część rodziny.

Tego wieczora idę do łóżka prędzej i mogę sobie jedynie wyobrazić, o której godzinie wróci Harry. Ten krótki liścik wciąż mnie nurtuje, jestem ciekawa, kto to jest. Jestem zdesperowana, aby się tego dowiedzieć i jestem pewna, że ciekawość zje mnie żywcem jeśli nie zadzwonię do tej osoby. Jestem świadoma tego, że to nie moja sprawa i nie powinnam się tym interesować, ale muszę się dowiedzieć, z kim rozmawiał.

Wystukuję numer napisany na kartce, mrucząc do siebie przed tym, jak zaczyna dzwonić.

Po czterech sygnałach w końcu odbiera.

- Cześć skarbie. Co to będzie?

___________________________________________

No, to od teraz się zacznie!

+ 10 komentarzy - następny rozdział. :c