niedziela, 22 marca 2015

Chapter 5.

- Wszyscy na halę sportową za dwie minuty! Gramy w badmintona!

Wiążę ciasno sznurówki, ponieważ zrobiły się luźne, w wyniku czego potykam się o nie co jakiś czas. Fukam zmęczona, prostując się i naciągam delikatnie swoją czerwoną koszulkę polo, by zakryć brzuch.

- Zabiję się.
- Co? - wstrzymuję powietrze w konsternacji i patrzę na Devon, od której dobiegał ten nieśmiały głos.
- Po prostu... WF. - jęczy, jednocześnie sięgając się po rakietę od badmintona. Również biorę jedną, po czym zaczynam lekki bieg w miejscu, aby się rozgrzać.

Zawiązuję ciasno gumkę w okół moich włosów, biorę głęboki wdech i wychodzę z szatni na korytarz razem z Devon.

- Przygotuj się do gry. - kiwam głową, wypowiadając te słowa, na co ta wywraca oczami.

Wchodzimy na salę gimnastyczną, stajemy w kolejce i bierzemy lotkę przed zajęciem naszych miejsc.

- Okej, mogę to zrobić.
- Harley, serwujesz! - Devon podaje mi lotkę. Kiwam głową, spoglądając na dwie dziewczyny stojące naprzeciw nas, nie wydają się być tak chętne do gry jak ja i Devon. Cóż, właściwie to tylko ja.
- Wow, Harley, co się stało z twoją nogą? - patrzy na moją nogę, podczas gdy marszczę brwi z widocznym zdziwieniem.
- Huh?
- Tył i bok twojej nogi jest poryty zadrapaniami. Znaczy, są dziwne.

Przewracam oczami, jednak odwracam głowę do tyłu i patrzę w dół, zauważając kilka blizn, albo coś w tym rodzaju, które dziwnie prowadzą od mojej pupy do uda.

- Co do... - zamieram, ale chwilę potem otwieram szerzej oczy. - Ew! Devon, to z wtedy, kiedy kazałaś mi wspinać się na drzewo i znaleźć zasięg dla twojego telefonu, bo straciłyśmy sygnał w Cyfarthfa park[1]! Spadłam i skręciłam kostkę, pamiętasz? Zdarłam sobie całą nogę.
- Och, taa, pamiętam. - śmieje się na myśl o tym. - Dobra, serwuj.

Po tym naciągam koszulkę jeszcze niżej. Nie mogę uwierzyć, że one wciąż tam są. Biorę zamach, jednak zostaje mi on przerwany ostrym surowym krzykiem dochodzącym za mną, przez co rakieta wypada mi z ręki. Z trudem łapię powietrze, gdy odwracając się, widzę sześć postaci męskich wpadających jak burza za nauczycielem WF.

- Siadać na ławce, wszyscy. Nie ważcie się stąd ruszyć, zaraz wrócę! - warczy pan Llewellyn.

Kręcę głową w niedowierzaniu na widok Harry'ego wśród nich, ma spuszczoną głowę podczas wyciągania telefonu z kieszeni. Boże, ktoś to zobaczy i go skonfiskuje. Pozostała czwórka jest mi znana, zawsze widuję ich palących na tyłach budynku. Zayn, Liam, Louis i Niall, tak myślę. Ten ostatni jest zdecydowanie osobą, o której nigdy nie mogłabym zapomnieć, tak długo, jak żyję. Jego krótkie, brązowe włosy i oczy są dla mnie przytłaczające tak, jak jego imponujący wzrost. Nazywa się Clyde Miller.

- Harley, serwujesz czy nie?

Zostaję wyrwana ze swoich myśli przez trącającą mnie w ramię Devon. Kiwam głową i niezręcznie kaszlę po czym schylam się po moją rakietę. Żartujecie sobie ze mnie? Znowu rozwiązały mi się buty!

Harry POV

Przeglądam moje wiadomości z nadzieją, że ktoś z Anglii mi odpowiedział, ale tak naprawdę nikt nie wydawał się do mnie przyznawać. Wywracam oczami i wyłączam telefon, podnoszę głowę, a mój wzrok przyciąga coś niesamowitego.

- Czyj to tyłek? - mruczę z uśmiechem.

Koleś siedzący obok mnie z krótkimi, brązowymi włosami i krzywym uśmiechem przysuwa się bliżej. Ma na imię Clyde?

- Huh?
- Ta dziewczyna, która schyla się, żeby zawiązać buty. Kto to? - utrzymuję wzrok na jej tyłku i lekko przygryzam wargę.


- To Halrey Thomas. Nawet z nią nie próbuj, jest cholernie wkurzająca. - wzdycha, opierając się z powrotem plecami o ścianę i znowu gapi na dziewczyny.

Przełykam ciężko ślinę przez uczucie wzbierającego się we mnie obrzydzenia do samego siebie. Właśnie obczajałem własną przybraną siostrę. I tak szybko, jak wstaje i na chwilę odwraca się, aby szybko się rozciągnąć, wiem, że będę żałował tego, gdzie moje oczy wędrowały.

- Jezu Chryste. - śmieję się na widok grymasu na jej twarzy. Serwuje dość dobrze, ale teraz jakoś specjalnie mnie to nie obchodzi.
- Chyba nie sądzisz, że pan Llew... pan Llew... - nie umiem wymówić jego głupiego, pieprzonego nazwiska nawet, gdyby moje życie od tego zależało.
- Chyba nie sądzisz, że pan Llewellyn, co? - więc tak to się mówi? Ten kraj i ich głupie Walijskie nazwiska mogłyby mnie zabić.
- Nie zamierza zadzwonić do naszych rodziców, co nie? 
- Dlaczego miałby to zrobić? Zostaliśmy przyłapani tylko na paleniu. To nic wielkiego, to znaczy, jesteśmy dorośli.
- Po prostu się upewniam. - wzdycham z ulgą. - Nie wiem, co moi przybrani rodzice mogliby zrobić. Oni są tak kurewsko religijni.
Z jego ust wychodzi niski śmiech, kaszląc przy tym nieznacznie. - Ciesz się, że twoi starzy nie są tacy, jak rodzice Harley. Są stuknięci.

Pozostaję cicho na jego słowa, postanawiam nie informować go o tym, że moi nowi rodzice są też rodzicami Harley.

- Hej, chcesz rakietę? - czyjaś dłoń chwyta mnie za ramię i potrząsa nim. Odwracam głowę i piorunuję tą osobę spojrzeniem, moje nozdrza rozszerzają się w dezorientacji na widok blond włosego chłopaka, Nialla, który mnie mijał.
- Nie chcę grać. - mówię, ale ten kręci głową z głupim uśmiechem. 
- Nie będziemy grać, będziemy rzucać we wszystkich lotkami. - chichocze podstępnie, a po chwili siada obok mnie i przyciąga bliżej ogromny kosz z lotkami.
- Dawaj, nie bądź taki. To rozprasza. - odzywa się Clyde w przerwach od śmiechu. Wzruszam ramionami,  po czym biorę lotkę i skupiam się na swoim celu.

W co powinienem rzucić? Albo... W kogo powinienem rzucić? Nie chcę wpaść w jeszcze większe kłopoty, nie mogę ryzykować telefonem do "domu"... Ah, pieprzyć to.

Uderzam, najpierw celując prosto w tą dziewczynę, koleżankę Harley. Lotka z powodzeniem uderza w tył jej wielkiej głowy, a ona szybko odwraca się w osłupieniu. Natychmiast odkładam swoją rakietę i gapię się bez celu w sufit, uśmiechając przy tym niewinnie. To żałosne i dziecinne, ale najbardziej zabawne odkąd tu jestem.

 Fukam znużony i rzucam w nią znowu, oglądając jak po chwili znowu rozgląda się w złości. Uśmiecham się złośliwie, kiedy nagle wydaje wysoki, piskliwy krzyk.

- Kto do diabła rzuca we mnie lotkami!? - wrzeszczy, a oczy Harley robią się ogromne. Zakrywam usta dłonią, próbując ukryć mój śmiech, jednak jej oczy szybko odnajdują moje i posyła mi piorunujące spojrzenie.

Odkładam rakietę na parkiet, gdy ta z wściekłości przechodzi dzielący nas dystans, a gałki oczne są gotowe wyskoczyć z jej okrągłej głowy. - Przestań.
- Przestań, co? - staram się zgrywać głupka.
- Wiesz co! - wrzeszczy głośno, a reszta chłopaków na ławce wzdryga się z przerażenia.
- Harley, nie. Ośmieszasz samą siebie na oczach wszystkich.

Podnosi palce do przedramienia, aby się podrapać. - Nie. Nawet nie próbuj sprawić, żeby to była moja wina. Sądzisz, że jesteś taki niewinny? O czym była za rozmowa przez telefon, Harry? Tego dnia, kiedy się do nas wprowadziłeś?

Otwieram usta z niedowierzaniem, myślami wracam do tamtego telefonu. Nie powinna przecież tego słyszeć, chyba, że podsłuchiwała. Cholera, to nie dzieje się naprawdę.


- Czekaj- Harry, mieszkasz z Harley? - pyta Clyde, jego usta są szeroko otwarte ze zdziwienia, ale mimo tego i tak jakimś cudem daje radę się uśmiechać.
- Tak, mieszka! Bo jego tata umarł, a reszta rodziny wyrzekła się go! - odpowiada pewnie, podczas, gdy ja czuję, jak mój żołądek przewraca się jakby z choroby i niedowierzania. Patrzę na nią ostrożnie z uniesionymi brwiami, moje usta wciąż są otwarte, w najmniejszym stopniu nie jestem w stanie myśleć, a co dopiero cokolwiek odpowiedzieć. Skąd ona o tym wie?

Również spogląda na mnie z niedowierzaniem, gdy jej warga zaczyna drżeć, co prawie wygląda, jakby się przestraszyła. Zaczyna drapać się co raz bardziej, nadal niespokojnie tutaj stojąc. - J-ja bardzo cię przepraszam. Nie chciałam-
- Harley Thomas! - woła głos nauczyciela, to nauczycielka WF. Podchodzi do niej, kładąc dłonie na ramionach, wydaje się to być bardziej uspokajający gest, niż karcący. - Potrzebujesz przerwy. Chodź, zabiorę cię do pokoju. Chodź, Harley.

Wydaje się być trochę zszokowana przez to, że jesteśmy oszołomieni w tej sprawie. Clyde trąca moje ramię i marszczy brwi, ale ja tylko wzruszam ramionami.

- Człowieku, ona jest stuknięta.

Harley POV

Stoję przed pokojem, mam krzyżowane ręce na piersi, czekając na czyjąś odpowiedź. Czuję się okropnie przez to, jak zaatakowałam Harry'ego czymś tak osobistym, już i tak mnie nienawidził, a teraz sprawiłam, że jest jeszcze gorzej.

Drzwi otwiera mężczyzna w eleganckim garniturze z krawatem. Uśmiecha się delikatnie na moje nerwowe spojrzenie, po czym zaprasza mnie do środka. Jest pedagogiem szkolnym. 

- Harley, miło cię znowu widzieć. Usiądź.

Wzdycham i zajmuję miejsce, nieśmiało krzyżując nogi. Pan Phillips kładzie łokieć na swoim biurku i patrzy na mnie.

- Otrzymałem telefon on pani Evans, twojej nauczycielki WF. I... poinformowała mnie o incydencie-
- Przeprosiłam. Żałuję wszystkiego, co powiedziałam. - staram się go uspokoić, ale ten jedynie kiwa głową.
- Jestem po prostu zaskoczony, Harley. Zwykle lubisz swoje przybrane rodzeństwo. Co jest z nim nie tak?

Opieram się plecami o oparcie krzesła, wzruszając ramionami i biorę głęboki wdech. To jest właśnie problem, nie mam pojęcia, co jest z nim nie tak. 

- Mam wobec niego pewne obawy. Nie wiem dlaczego, ale tylko kiedy go zobaczyłam, oceniłam go bez powodu. Cały czas to robię i to sprawia, że ludzie myślą, iż jestem złą osobą, a-ale nie jestem. Jestem po prostu cały czas zaniepokojona, popadłam w paranoję i martwię się o siebie.

Patrzy na mnie zdziwiony, lekko przy tym kaszląc i zwęża wzrok. Widzę, jak waha się przed tym, co chce powiedzieć.

- Opisz mi, co przebiega ci przez głowę, kiedy go widzisz.
- Tylko... krytyczne rzeczy. Myślę, że jest niebezpieczny i będzie sprawiał kłopoty opierające się na małych rzeczach, które robi. Je moje organiczne owoce, nawet kiedy dokładnie mówię mu, które to, żeby ich nie jadł. - otwieram szerzej oczy i lekko drgam w nadziei, że zrozumie do jakiego szaleństwa ten chłopak mnie doprowadza.

- Mając zaburzenia lękowe, każdemu ciężko jest się z nimi uporać, Harley. Ale musisz wziąć pod uwagę również Harry'ego. Wiesz przez co przeszedł parę miesięcy temu i nie sądzę, aby z taką kondycją psychiczną sprawiał problemy. Wydaje mi się, że wyszłaś teraz ze swojej strefy komfortu, ponieważ w zasadzie jakiś nieznajomy mieszka w twoim domu. - uśmiecha się do mnie ciepło i przytakuje kiwaniem głową na swoje słowa. Wypuszczam ciche westchnienie również przytakując, po czym prostuję nogi gotowa, aby wstać.
- Czy mogę już wrócić na WF?
- Uważasz, że wystarczająco się uspokoiłaś? Nie chcę, abyś wróciła na lekcje z obawami. Pamiętam, kiedy powiedziałaś mi, że wszystko w porządku, a potem twój nauczyciel francuskiego znalazł cię płaczącą w kabinie toaletowej godzinę później. - nieufnie marszczy swoje brwi.
Wzdrygam się na to wspomnienie. - Jest dobrze, chcę już wrócić.

~

Nie widziałam Harry'ego przez resztę dnia, do momentu jazdy powrotnej szkolnym autobusem. Siedzi naprzeciw Devon i mnie, chcę go tylko przeprosić za to, co się wydarzyło, choć on prawdopodobnie marzy jedynie o tym, aby mnie walnąć w twarz.

Nic nie poradzę na to, że mu nie ufam, jest chłopakiem, a dla mnie oni są po prostu wielką kulą niebezpieczeństwa. Nie wiem, dlaczego tak uważam, ale wiem, że muszę te myśli zostawić za sobą i zacząć traktować go tak, aby poczuł się jak część rodziny.

Wysiadamy z autobusu na naszym przystanku, jednak pozostaję za nim, mój wzrok spoczywa na jego wysokiej posturze przez cały spacer do domu. Wchodzimy do środka, więc postanawiam przebrać się w parę czarnych legginsów oraz sweter. Oglądam telewizję do momentu, w którym mama i tata wracają do domu o tej samej porze co zawsze i jemy razem obiad. 

- Dzięki za obiad. - Harry słabo się odzywa i wstawia talerz do zlewu. - Zmyję naczynia.
- Dziękuję, Harry. - odpowiada tata, po czym pomaga mu pozbierać naczynia i bezpiecznie zanieść je do kuchni. Wiem, że muszę skończyć z tą paranoją, że jest zły, wydaje się być w jakimś sensie miły. Choć pali, jest niewierzący i może być pijakiem, to to w gruncie rzeczy może być normalne dla niektórych ludzi. Po prostu muszę się z tym pogodzić.

Idę tego dnia spać później, niż zazwyczaj, ale coś w rogu mojego pokoju przyciąga mój wzrok. Wstrzymuję powietrze, nie spuszczając wzroku z tej rzeczy, chwytam za kołdrę i pędzę na dół.

Nienawidzę pająków.

Kładę się na kanapie i wydaję cichy jęk. Czy naprawdę będę musiała spędzić tu całą noc?

Robię się cicho na dźwięk uruchamianych urządzeń kuchennych. Sekundę później zauważam ciemną postać, wychodzącą z kuchni z kubkiem herbaty w ręku.

To Harry, zauważa mnie leżącą na kanapie i próbującą jak najlepiej schować się pod kołdrą. Te dwadzieścia sekund usilnego zmuszania się do odwrócenia od niego wzroku, ponieważ ten postanowił dzielić swój między mnie a sofę są dla mnie żenujące.

- Harley? - wzdycha z niedowierzaniem.
Kulę się i ściągam kołdrę z twarzy. - Tak?
Przewraca oczami zmęczony. - Czemu tutaj jesteś?
- W moim pokoju jest wielki pająk.
- Jezu Chryste. - fuka, a ja wzdrygam się na słowa, których użył. - To tylko pająk, Harley.
- Boję się ich. - szepczę i wciskam twarz w miękką pościel.
- Wstawaj. - rozkazuje, wprawiając mnie w osłupienie przez jego niejasne słowa. 
- Co?

Sięga do stolika na kawę po gazetę mojego ojca i zwija ją w rulon. 

- Pokaż, gdzie on jest.
- Chyba nie zamierzasz go zabić, prawda? - robię nadąsaną minę i otwieram szeroko oczy.
- Boże, nie. Chcę go po prostu wziąć i wynieść na zewnątrz.- mruczy surowo i wraz z tymi słowami, ostrożnie wstaję, biorąc ze sobą kołdrę na górę.

Doprowadzam go to mojego pokoju, po czym ten, pewny siebie wchodzi do środka, jednak ja postanawiam zostać w przejściu. - Nie mówiłaś, że jest taki ogromny.
- Proszę, po prostu pozbądź się go stąd. Prawie dostałam zawału.
- To tylko pająk. Ma nogi, jak my. Ma oczy, jak my. Oddycha, tak, jak my. To praktycznie mój brat. - sam stara się uspokoić, ale w jego spojrzeniu widać determinację.
- Po prostu zabierz go na zewnątrz-

Znieruchomiałam, gdy Harry podniósł rękę i z całej siły walnął gazetą w wielkiego pająka, pozbawiając go życia. Cicho piszczę, powinnam była wiedzieć, że ma zamiar go zabić. Świetnie.

- To jest jeden z Bożych stworów. - mówię słabo.
- Był. - mruczy ze wzrokiem wbitym w podłogę. - Po prostu idź spać, kay?
- Kain?
- Powiedziałem "kay". Wiesz, nowoczesne słownictwo. - specjalnie mówi wolniej. Przytakuję i zarzucam kołdrę z powrotem na łóżko, waham się przed tym, co chcę powiedzieć.
- Przepraszam za to, co wcześniej powiedziałam-
- Proszę, po prostu nie wracajmy do tego. Nie wiem, skąd o tym wiesz i nie chcę na ten temat rozmawiać.

Po tych słowach wychodzi, a ja ponuro patrzę na drzwi, przez które wyszedł, marząc o tym, aby móc chociaż raz go zrozumieć.

_____________________________________________


Miłego dnia serca moje!

+ Dodajcie mnie również na instagramie i snapchacie (fuckinmess) ! :* 

czwartek, 12 marca 2015

Chapter 4.

Harry POV

Okno, naprzeciw którego stoję, robi się zaparowane w miejscu, gdzie wypuszczam powietrze. Słabo przykładam palec do szyby i rysuję małe kółka na jej zaparowanym fragmencie. Człowieku, jestem cholernie znudzony.

Czuję szczupłe ręce owijające się w okół mojego nagiego ciała, które po chwili przyciągają mnie bliżej. Krzywię się lekko, wyrywając z uścisku, na skutek czego słyszę delikatny chichot.

- Pragnę cię. - nuci do mojego ucha, powodując, że wywracam oczami i odwracam się twarzą do niej.
- Tylko nie to, znowu. - odpycham jej ręce od siebie.

Najpierw wydaje głośne westchnięcie, które chwilę później przekształca w lekki śmiech, jednocześnie przeczesuje dłonią swoje blond włosy.

- Nie za to zapłaciłam.

Biorę głęboki wdech, zbierając w sobie resztki cierpliwości, staram się jakoś uspokoić. - Dostałaś to, za co zapłaciłaś dziesięć minut temu. Wychodzę.

Kładzie ręce na moich szerokich ramionach i robi nadąsaną minę, kiedy patrzę w jej niebieskie oczy. - Jak rozmawialiśmy przez telefon na ten temat, nie brzmiałeś na nieszczęśliwego.
- Ty też nie brzmiałaś jak nimfomatyczna nauczycielka angielskiego, kiedy o tym mówiliśmy. - wypuszczam powietrze, a ona tylko uśmiecha się podstępnie i schodzi ustami na moją szyję.
- Czy ty wiesz, co robisz, Harry Styles? - mruczy z tym swoim głupim uśmieszkiem. - Udajesz niedostępnego.
- Jestem pewien, że to dlatego, że chcę już wrócić do domu. - jęczę sfrustrowany i znowu lekko odpycham ją od siebie.
- Ile chcesz, hm? No dalej, Harry. Sto?

Jej długie ręce zaplatają się z tyłu mojej szyi, a ja biorę głęboki wdech. Przykładam dłoń do jej policzka, ujmując go delikatnie, moje usta znajdują się centymetry od jej.

- Nic dziwnego, że twój mąż cię zostawił. - szepczę, łagodnieje pod moim dotykiem, ale marszczy brwi w konsternacji. Lekko klepię ją po policzku, jakbym chciał ją obudzić i wyswobadzam się z uścisku.
- Pieprzę łatwe laski tylko, kiedy jestem pijany. Poczekaj do sobotniego wieczoru, wtedy zobaczymy, co się wydarzy. - śmieję się ostro, ale ona nadal milczy.

Ubieram się z powrotem w swoje ciuchy, podczas gdy ona wciąż posępnie na mnie patrzy. Nagle jej niebieskie oczy robią się małe, krzyżuje ręce na piersi i lekko odchrząka. - Och, nie potrzebujesz czasem podwózki do domu?
Spokojnie kręcę głową. - Wolę się przejść.

Zapalam papierosa po wyjściu z jej domu, opuszczam głowę i przechodzę wzdłuż eleganckiej ścieżki jej uroczego ogrodu, którym szczerze gardzę. Zaciągam się ostrym smakiem tytoniu i wydmuchuję go z każdym kolejnym krokiem.

Chciałbym, żeby staranował mnie jakiś samochód i urwał mi głowę. Mieszkam w tej gównianej dziurze, zwanej Walią i nic nie mogę z tym zrobić. Moi nowi rodzice to jakieś popieprzone Białasy i na Boga, mam nadzieję, że nie kochają swojej córki, ponieważ jeszcze trochę, a nie będę w stanie powstrzymać się przed wrzuceniem jej pod ten samochód razem ze mną.

Powinienem wrócić do Cheshire i zarabiać pieniądze na spędzaniu nocy z klientami. A muszę nieźle obniżać swoje standardy i sypiać z nauczycielkami z liceum. W dupie mam jak gorąca była, jest jak każda inna w Walii; wkurwiająca.

Mój telefon dzwoni po dziesięciu minutach spokoju, znajomy dźwięk świadczy o tym, który to telefon. To nie jest odpowiedni moment. Grzebię w torbie podirytowany, staram się jak mogę, aby ten dźwięk oznaczał połączenie od jakiejś seksownej, lepiej płacącej klientki.

- Cześć, skarbie. - specjalnie odzywam się obniżonym tonem. - Co to będzie?
- Uh, cześć, mam na imię Carly. - jej głos jest niewinny. - Naprawdę, naprawdę lubię mojego szefa i miałam szczerą nadzieję, że może mógłbyś...?

Chcę, aby te tortury już się skończyły. Stękam cicho do siebie, czując, że muszę w coś uderzyć, mocno. - Chcesz, żebym udawał twojego szefa?

- Zasadniczo, tak. Nazywa się pan Johnson. On daje mi naprawdę ciężką pracę w biurze, jednak w jakiś sposób podnieca mnie to. - szepcze zażenowana.

Słyszałem już gorsze rzeczy podczas rozmów na sex-telefon, mam już doświadczenie. - Carly, skarbie. Słyszałem, że ostatnio nie pracowałaś zbyt ciężko. Wiesz, jak bardzo mnie to denerwuje. - mówię uwodzicielsko z grymasem na twarzy, ten ból nigdy się nie skończy.
- Oh, przepraszam panie Johnson-

Wymazałem z pamięci tą rozmowę, uczestniczyłem w niej jak najlepiej mogłem, żeby nie skarżyła się na brak zainteresowania z mojej strony. Potem miałem jeszcze trzy telefony: pierwszy dotyczył moich spraw osobistych, inny planowaniu spotkań. Ten, którego zawsze się obawiam to seks-telefon.

Jestem szczęśliwy, że rozmowy kończyły się po około dziesięciu minutach, przez to dobre piętnaście funtów wleciało prosto na moje konto. To łatwe pieniądze.

Harley POV

Naprawdę mam nadzieję, że Harry uzyska pomoc, której potrzebuje w angielskim. Pani Valentine jest na tyle miła, aby zostać po szkole i mieć pewność, że wszystko zrozumie. Żaden inny nauczyciel by tego nie zrobił.

Przeleżałam ponad godzinę na łóżku, zastanawiając się nad nowymi poprawkami. Ta rozmowa Harry'ego przez telefon musi zostać zapomniana. To jego sprawa i wydaje się być na tyle inteligentny, aby sobie z tym poradzić.

Przebieram się w jegginsy i wełniany sweter przed wyjściem z pokoju, po czym schodzę na dół i siadam na sofie przed telewizorem. Biorę wdech, relaksując się i kładę nogi na stoliku do kawy. Sekundę później mama lekko mnie klepie mi mówi, abym zabrała je na dół.

Nagle słyszę, jak frontowe drzwi mocno uderzają o ścianę, przez co lekko podskakuję i prostuję się. Harry szybko wchodzi, widzę, jak ciężko oddycha, bo jego klatka piersiowa mocno podnosi się i opada z każdym wdechem. Jego oczy odnajdują moje, jak patrzę na niego ponuro i natychmiast odwraca wzrok w inną stronę, po czym kieruje się w górę schodów.

- Nie jest zbyt towarzyskim chłopakiem. - mama odzywa się cicho, siadając obok mnie. Tylko wzruszam ramionami, nie mogę znaleźć odpowiednich słów, aby powiedzieć cokolwiek.
- Może po prostu nie lubi z nami rozmawiać.
- Nie zdziwiłabym się, po tym wszystkim, co przeszedł przez ostatnie parę miesięcy... Wyobrażasz sobie widzieć, jak twój ojciec umiera na twoich oczach? Miałabym traumę. - kontynuuje cicho, mimo, że chłopak prawdopodobnie przebiera się na górze.

Przez moment mu współczuję, przyznając, że stracił wszystko, co miał w bardzo przykry sposób. Musi odczuwać ogromny ból od tamtego wydarzenia, na pewno dlatego wygląda i zachowuje się tak chłodno. Udaję normalne zachowanie, kiedy słyszę, jak schodzi na dół niecałą minutę później, teraz ubrany jest w wąskie jeansy i czarną koszulkę. Z lekkich wahaniem wchodzi do salonu z surową miną, rozgląda się w okół i zajmuje miejsce na przeciw nas. Garbi się, gdy opiera łokcie na nogach.

- Gdzie jest...uh, jak on ma na imię? - pyta z zaciekawioną miną.
Moja mama odpowiada pierwsza. - Matthew gotuje obiad w kuchni, skarbie.

Nie odpowiada, po prostu patrzy znudzony w podłogę. Przewraca oczami i wzdycha, opierając się o oparcie fotela. - Co jemy?
- Tagliatelle carbonara.* - odpowiada mama, ponieważ ja wciąż milczę. Harry marszczy brwi.
- Nienawidzę tagliatelle.
- Jak można nienawidzić tego makaronu? - pytam zdziwiona z lekkim grymasem na twarzy.

Nie odpowiada tylko wzrusza ramionami, biorąc lekki wdech. Zawstydza mnie, kiedy nie odpowiada na moje pytania, czuję się wtedy głupio.

- Cóż, możemy ugotować ci penne** albo spaghetti***-
- Zjem to. W porządku. Przepraszam, że jestem trochę niegrzeczny. - zmusza się, aby to powiedzieć, a ja wiem, że nie to ma na myśli. Sposób, w jaki krzyżuje ręce na piersi i krzywi się, spoglądając w bok, to typowa "Zrobię co będę chciał" postawa. Znam ją od łobuzów w mojej szkole.
- Obiad gotowy! - tata krzyczy, powodując u mnie nerwowe westchnięcie.

Harry ostatni zasiada do stołu. Usiadłam na swoim stałym miejscu tak, jak zrobili to moi rodzice; pozostawiając Harry'emu wolne miejsce obok mnie, niezręcznie. Harry chwyta za widelec, ale zatrzymuje się, przypominając sobie o naszej zasadzie i powoli odkłada go na miejsce.

- Harry, jesteś wierzący? - pyta go tata i przełyka ślinę z wahaniem.
Ten tylko potrząsa głową. - Jestem Ateistą.

Otwieram nieco szerzej oczy, ale nie reaguję na jego odpowiedź, tylko trzymam buzię na kłódkę.

- Dlaczego nic nie powiedziałeś? Nie musisz odmawiać z nami błogosławieństwa jeśli nie chcesz. Nie będziemy cię do niczego zmuszać. - tata mówi z lekką obawą, na widok zaciskającej się szczęki Harry'ego. Dlaczego on zawsze tak napina swoją twarz?
- Cieszę się, że rozumiecie. - Harry kiwa, wypowiadając te słowa przez panującą między nami ciszę. Zaraz po tym zaczyna jeść, a moja matka, ojciec i ja składamy ręce.
- Harley, jeśli możesz...

Biorę głęboki wdech.

- Panie Boże, dziękujemy Ci za posiłek, który otrzymaliśmy. Chroń nas od zła i... nawet jeśli Harry w Ciebie nie wierzy, proszę, jego również utrzymaj w bezpieczeństwie. Amen.

Harry znowu wywraca oczami, wciąż jedząc, a moja mama się uśmiecha.

- To było miłe, Harley.
- Więc, Harry. Jak minął ci pierwszy dzień w szkole? - tata pyta go z troską i podejrzliwością.
Harry kiwa, ale nie uśmiecha się. - W porządku.
- Podobała ci się Msza? - pytam go nadaremne, bo wiem, że nie przyszedł na nią.
- Że co? - marszczy brwi, patrząc na mnie z przerażeniem.
- No wiesz, to tam, gdzie wygłosiłam Czytanie. - niewinnie rozszerzam oczy i uśmiecham się lekko.
- Och, tak. - mamrocze, a jego oczy błagają o pomoc. - To było, uh... interesujące.
- Jaka była twoja ulubiona część? - pytam go celowo, przez chwilę nie odpowiada. Nagle uśmiech pojawia się na jego twarzy.
- Twoje czytanie.

Uśmiecham się na jego odpowiedź, chociaż nawet go tam nie było.

- Dziękuję.

Obiad mógł pójść lepiej. Normalnie rozmawiamy przez cały ten czas, jednak tym razem było inaczej. Po włożeniu talerzy do zlewu, wracam do swojego pokoju. Podchodzę do swojego dużego akwarium i spoglądam na cztery różne rybki, wesoło pływające w okół. To moi przyjaciele.

- Chcecie, żeby was nakarmić? - pytam wysokim głosem tak, jakby były moimi pieskami. Chwytam pokarm dla ryb i wsypuję kilka nasionek, kiedy nagle ktoś wchodzi do mojego pokoju nieproszony.
- Masz tą książkę? Duma i sok z suszonych śliwek czy coś? Muszę ją przeczytać do strony dwudziestej piątej.
- Uh. - waham się przez jego pomyłkę. Nie, nie będę go poprawiać. Nie lubię poprawiać innych. - Jest w mojej torbie, pozwól mi nakarmić rybki, a potem ci ją dam.
- Dobra. - wzdycha i czeka w drzwiach, czekając na moją pomoc.
- Dam trochę tobie i trochę t-
- Mówisz do ryb? - Harry podpytuje z grymasem niezadowolenia.
Nerwowo przełykam ślinę i kiwam głową. - Tak.
- Dlaczego?
- Zawsze mówię do moich rybek. Są jak rodzina. - szepczę w zażenowaniu.
- Ale to tylko ryby. - mówi niskim głosem.
- Nie, nie tylko. - mamroczę i wskazuję palcem na czerwono-czarną rybę. - To jest rdzawosterny rekin, ma na imię Tybalt, bo wydaje się być niemiły dla innych rybek. Ta złota to żyworodna ryba, ma na imię Caesar, bo jest przywódcą. Ta wielobarwna nazywa się Forest, bo pływa najszybciej i jest trochę głupiutka, to ryba typu Kribensis****. A ta, złota rybka, nazywam ją... Ryba, ponieważ, cóż, jest po prostu rybą. To proste, ale przynajmniej tego nie zapomni.
- Jasne, że tak. Zapomni swoje imię w trzy sekundy.
- Myślisz, że o tym nie wiem? - wywracam oczami.
- Tylko mówię. Jak tylko pójdziesz do szkoły, zapomną kim jesteś i kiedy wrócisz nie będą cię pamiętać. - mamrocze, jakby to nie był niczyj interes.
- Łapię. - staję prosto, czuję lekki smutek, kiedy podchodzę do torby. - Masz książkę, bądź z nią ostrożny.

Bierze ją bez żadnego 'dziękuję' i po prostu wychodzi. Fukam zmęczona, po czym wracam do moich rybek i przyglądam się, jak wdzięcznie pływają. One były naprawdę drogie, mogłyby przynajmniej zapamiętać swoje imiona?

_____________________________________________________

Tagiatelle-carbonara
** Penne-carbonara
***Spaghetti-carbonara
**** Kribensis

Serca moje, pomożecie mi, aby "rozsławić "to fanfiction?
Będę baaardzo wdzięczna! 

"Klękam przy nim, kiedy zwija się w potwornym bólu, wciąż trzyma się na serce, odzywa się na bezdechu:
- Wezwij pomoc! - udało mu się ciężko wziąć oddech, a ja szybko kiwam, podnosząc głowę w górę.
- Pielęgniarki! Ktokolwiek! Kurwa! - wydzieram się. Nie chcę teraz zostawiać mojego ojca samego. Gdybym to zrobił i poleciał po pomoc, on mógłby tu kurwa umrzeć przed moim powrotem.
- Proszę, nie umieraj. - ostrzegam go, ale ignoruje moje słowa. Nie winię go, jeśli mam być szczery. Ale wiem, że jeśli to ja spowodowałem atak serca u mojego ojca, to muszę przestać kłamać, najwyraźniej.
- Ludzie płacą mi, żebym spędzał z nimi noc, tato! - przyznałem się głośno, ale on znowu mnie zignorował, jedynie sam zajęczał. Nie słyszał mnie, a może był za bardzo skupiony na sobie, ale musiał to wiedzieć.
- Daję im to, czego chcą! To stąd mam te pieniądze! - ryczę znowu. I w tym momencie pielęgniarki wyłaniają się zza drzwi, aby sprawdzić, co to za krzyki. I oczywiście, zaraz ruszają na pomoc z paniką wypisaną na twarzy. Ale nie skupiam się na nich, bardziej zależy mi na tym, aby mój tata poznał prawdę.

Jestem chłopakiem na telefon!"


Całuję, Ann. :*


sobota, 7 marca 2015

Chapter 3.

Przez cały wieczór mam oko na Harry'ego, tak swobodnie rozmawia z moimi rodzicami. Wydaje się być dla nich taki miły, jednak to, co usłyszałam po drugiej strony drzwi było zupełnie inne. Kombinuje coś dziwnego i mam nadzieję, że mojej rodzinie uda się go przed tym powstrzymać. Czuję, jakby był całkowitym przeciwieństwem kogoś, kogo moja rodzina mogłaby polubić, jednak dziwnym trafem pokochali go. Muszą być ślepi, aby nie zauważyć, jaki jest naprawdę. On jest przekleństwem, nie wnoszącym nic dobrego nieznajomym.

Uwierzcie mi, nigdy nikogo nie oceniam. Nie obchodzi mnie, czy jesteś gruby, chudy, brzydki, ładny, mądry, głupi. Ale kłopoty mogę wyczuć na kilometr.

Nie mogę uwierzyć, że Harry będzie chodzić do mojej szkole przez sześć miesięcy. To do bani, naprawdę do bani. Jak myślisz, może szkoła nie zgodzi się na to? Dlatego, że nie jest chrześcijaninem?

Odpycham te myśli na bok, gdy patrzę się w lustro w swojej małej łazience, zapinam górny guzik bluzki, zawiązuję krawat, a następnie przyciągam go do kołnierza. Zostawiam rozpuszczone włosy, nie mam czasu, aby je ułożyć, ponieważ autobus szkolny przyjedzie za jakieś dziesięć minut. Nie żebym je właściwie jakoś układała czy coś. 

Jestem gotowa, mój mundurek prezentuje się schludnie, a skóra jest wolna od wszelkiego trądziku, na szczęście. Uśmiecham się do swojego odbicia przed wyjściem z łazienki i zakładam kolanówki. Szczerze, naprawdę nienawidzę tego mundurka.

- Zaśpiewaj to w dolinach, wykrzycz to na szczycie góry. Jezus przyjdzie, aby nas zbawić, Jego zbawienie nie ma końca-
- Co ty śpiewasz? - słyszę głęboki głos dochodzący zza moich pleców, kiedy znajduję się u szczytu schodów. Robi mi się słabo, zażenowana wzruszam ramionami, gdy ten przepycha się obok mnie.

To nie tak, że lubię śpiewać tą piosenkę, po prostu musiałam się jej nauczyć na dzisiejsze zajęcia.

Powoli schodzę po schodach, widzę, że moja mama i tata siedzą w salonie jakby byli kimś obcym, co oznacza, że Harry jest zapewne w kuchni.

Słowo 'zbuntowany' świetnie go opisuje.

Nagle odwraca głowę w moją stronę i w momencie, kiedy staram się schować, on przechyla głowę na bok i oblizuje usta. Swoje naprawdę wydatne usta.

- W czym mogę pomóc? - mruczy niemal ze złością w reakcji czego robię krok w tył, Harry marszczy brwi i krzyżuje ręce na piersi.

Kręcę głową, skanując jego ciało, on też ma na sobie mundurek. Mama i tata musieli mu go kupić.

- Po prostu chcę zjeść coś na śniadanie. – mruczę, jednocześnie sięgając do lodówki po jabłko. Lubię przechowywać jabłka w niskiej temperaturze.

Uważnie na mnie patrzy, jego wargi powoli poruszają się, gdy podnosi jabłko do ust i bierze spory gryz, jego szczęka napina się, kiedy przeżuwa. 

Również patrzę na niego, biorąc gryz swojego jabłka, jego oczy skanują moje ciało, przygląda się na mojemu mundurkowi.

- Więc, pewnie teraz śniadania będziemy jadali razem. - mówię, starając się zacząć rozmowę. Mógłby, na miłość boską, uspokoić mnie, udowadniając nie jest taki zły, na jakiego wygląda. Jego usta zaciskają się w wąską linię.
- Wolałbym jeść sam.

Z trudem łapię oddech, nawet nie mam możliwości odwetu, bo ten szybko wychodzi z kuchni, trącając mnie przy tym ramieniem. Stoję... oniemiała ze wzrokiem wbitym w swoje stopy. Wow, to mnie... dotknęło.

Otrząsam się, przełykam ślinę i zaczynam iść w stronę drzwi, gdy zauważam idącego przede mną ze opuszczoną głową Harry'ego.

Jego torba na ramię wygląda na nową. Mama i tata musieli mu ją kupić. Albo mógł też ją ukraść...

Postanawiam pozostać w tyle, co pozwala mi spojrzeć na niego i skanują całą jego postać. Niemożliwe, żeby miał osiemnaście lat. Nie zamierzam go o to pytać, ale jestem ciekawa.

Coś jest z nim nie w porządku, aura wokół niego powoduje, że nie wiem, co powiedzieć. Wiem, że to nie jest dobre, ani złe. Coś podpowiada mi, że potrafi manipulować ludźmi, a jego milczenie powoduje, że zastanawiam się, kim tak naprawdę jest. 

Harry zatrzymuje się na przystanku, jego nozdrza rozszerzają się, jednak wciąż pozostaje w niekomfortowej ciszy. Nieśmiało staję obok niego i widzę, jak reaguje - wyciąga telefon i z wahaniem przygryza wargę.

Patrzę na jego iPhona, ma 5S.

- Ja mam 4S.

Podnosi lekko głowę, jego wzrok wypala mi dziurę w twarzy, gdy w niepewności kręci głową:

- Ja... ja mam do gdzieś.

Spuszczam wzrok i marszcząc brwi, robię krok w tył. Wow, to było, uh, to nie było za miłe.

Spuszczam wzrok na swoje idealnie wypolerowane czarne buty, podczas czekania na przyjazd autobusu.

Po dwóch minutach niezręcznej ciszy autobus w końcu przyjeżdża, dzięki czemu odczuwam wielką ulgę i pospiesznie wskakuję do środka. Idę powoli pomiędzy siedzeniami, a uśmiech przyklejony do twarzy Amber przyciąga mój wzrok. Natychmiast odwracam głowę w inną stronę i ostatnie, co widzę to jej głupi uśmieszek oraz jej stopa stawiana przede mną.

Potykam się i upadam na kolana, czuję się upokorzona. To już drugi raz, do cholery!

Podczas, gdy wszyscy wybuchają śmiechem, czuję czyjąś pięść na tyle mojego swetra, która ciągnie mnie w górę, sprawiając, że szybko staję na nogi.

- Uważaj jak chodzisz i idź dalej. – cichy, ale ostry głos Harry'ego odzywa się za mną. - To byłby dobry początek.

Zauważam mignięcie niezręcznie uśmiechającej się Devon, marszczę brwi z zażenowania i szybko zajmuję miejsce obok niej. Wzdycham, gdy Harry zajmuje miejsce przed nami, oczy Devon robią się wielkie.

- To on? - mruczy, jej uśmiech powiększa się.

Jedynie potakuję, wywracając oczami i opadam z powrotem na siedzenie, posępnie wpatrując się w widok za oknem.

- Niemożliwe, że ma osiemnaście lat. - szepcze. - Wygląda, jakby miał z dwadzieścia.

Wzruszam ramionami. 

- Moja mama powiedziała, że ma osiemnaście. Musi mieć, skoro będzie chodził z nami do szkoły.

Nagle głowa Harry'ego powoli odwraca się w naszą stronę - surowy wyraz twarzy sprawia, że brakuje mi języka w buzi. Jego wzrok mógłby zabić.

Nawet nic nie mówi, nie musi, potwierdza jedynie fakt, że nas słyszy. Z powrotem odwraca się i czuję, że lekko drżę na widok tego, jak przeczesuje włosy palcami.

Droga autobusem mija mi w niezręcznej ciszy, reszta tylko słucha muzyki. Boję się powiedzieć cokolwiek, bo wiem, że Harry może to usłyszeć.

- Musimy pójść do sali przećwiczyć nasze Czytanie na Mszę. - szepcze do mnie Devon, wysiadając z autobusu. Kierujemy się do wejścia, Harry idzie przed nami, a następnie skręca do budynku z kremowej cegły z czarną balustradą. Potem rusza w innym kierunku. 

Już miałam wejść do środka, kiedy nagle ktoś brutalnie szarpie mnie za ramię. Odwracam się i widzę Devon, która wskazuje palcem w stronę Harry'ego. 

- Idź mu pomóc, wygląda na zdezorientowanego.

Cicho jęczę, jednak mimo wszystko powoli zaczynam maszerować w jego stronę, podczas, gdy ten niezdarnie przygląda się miejscu.

- Zgubiłeś się? - szepczę, chcąc stąd jak najszybciej uciec.
- Gdzie tu palicie? - pyta surowym tonem, na co szeroko otwieram oczy.
- Co? - z trudem łapię powietrze.
- Słyszałaś.

Wiedziałam, że nie jest nikim dobrym. Ale teraz jestem jeszcze bardziej zszokowana, niż można by się tego spodziewać.

- Zgaduję, że na tyłach. -  mówię niewinnie i czuję się skołowana, gdy ten nic więcej nie mówiąc, po prostu odchodzi.

Wracam do Devon, trzęsąc głową do samej siebie:

- On jest jakimś wyrzutkiem.
- Później możemy o tym pogadać. Chodź, musimy przećwiczyć Czytanie.

-

Harry nie wrócił na zajęcia. Kiedy czytałam swoje Czytanie, nawet się nie pokazał. Nie widziałam go też podczas lunchu, on naprawdę zaczyna mnie wkurzać. Nie zamierzam nic mówić mamie i tacie, ale jeśli będzie jeszcze gorzej - wtedy będę musiała coś zrobić, jakoś.

To moja ostatnia lekcja dzisiaj, angielski. Bardzo lubię tą nauczycielkę, jest najlepszą nauczycielką, o jaką mógłbyś porosić. Pani Valentine zawsze jest skora do rozmowy, kiedy ją o to poproszę. Jest bardzo wyrozumiała, nie wspominając o tym, że jest jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałam. Ma falowane włosy i niebieskie oczy. Mogłabym powiedzieć, że ma około trzydziestu pięciu lat.

Siadam sama do ławki i przyglądam się wchodzącym do klasy ludziom, z którymi nigdy nie rozmawiałam. Było tyle osób, z którymi starałam się zakolegować, ale oni nie chcieli ze mną rozmawiać.

Zostaję wyrwana ze swoich rozmyśleń, gdy do klasy wchodzi ciemna postać, oto Harry we własnej osobie; widzę go po raz pierwszy od rana. Jest na moich zajęcia z angielskiego? Świetnie.

Wygląda, jakby czuł się zakłopotany na mój widok i to sprawia, że ja również zaczynam czuć się niekomfortowo, kiedy zajmuje miejsce za mną. Wzdrygam się, świadoma tego, iż siedzę naprzeciw niego, na jego widoku. Nie chcę narobić bałaganu. Cholera, jestem niespokojna.

- Och. - Pani Valentine przemawia pewnym siebie głosem. - A kto to może być?

Odwracam się, patrząc na Harry'ego, który stara się jakoś zakryć swój głupi uśmieszek.

- Harry.
- Nie masz nazwiska? Biedny chłopiec. - żartuje sobie z niego, powodując, że lekko chichoczę, gdy ten przez chwilę patrzy na mnie, a zaraz potem przenosi wzrok na Panią Valentine.
- Styles.
- Więc, Harry Styles, do przodu, teraz. - mówi ostro i pstryka palcami, kiedy reszta klasy pozostaje w ciszy.

Nic odzywa się, tylko powoli staje na nogi i z lekkim ociąganiem się, przechodzi do przodu. Przynajmniej nie będzie już siedział za mną.

- Teraz lepiej. Będę mieć oko na twoją biedną buźkę. Powinieneś się częściej uśmiechać, Harry Styles. 

Jest zabawna, jak ja ją kocham.

Harry nic nie mówi, tylko cicho siada i słucha, jak nauczycielka opowiada o książce, którą przeczytaliśmy, Duma i Uprzedzenie.

Lekcja ciągnie się w nieskończoność, ale to dobrze. Naprawdę uwielbiam angielski. Uwielbiam literaturę i kreatywne pisanie. Jestem w tym świetna.

- Dobrze, klaso. Chcę, abyście sami doszli do strony dwudziestej piątej na jutro. Harry, co do ciebie, chciałabym, abyś został po lekcjach, żeby zaplanować coś, dzięki czemu dogonisz resztę.

To dziwne, tylko dwadzieścia pięć stron.
Nie ważne.

- Powiem mojemu tacie, żeby cię odebrał. - szepczę do Harry'ego.

Po raz dziesiąty tego dnia, jego szczęka zaciska się. - Znajdę drogę do domu.

Zamierza przejść cztery kilometry?

- Ale-
- Harley, kochanie. - Pani Valentines mówi. - Odwiozę Harry'ego do domu. Pozwolę mu nawet usiąść na przednim siedzeniu, jeśli uważa, że jest na tyle dorosły.


Harry patrzy chwilę w podłogę i jestem pewna, że się śmieje. Cóż, to nie moja sprawa.

___________________________________________________

EDIT!

Serca moje, pomożecie mi, aby "rozsławić "to fanfiction? Aby rosło w liczbę czytających? 

Będę baaardzo wdzięczna! 

"Klękam przy nim, kiedy zwija się w potwornym bólu, wciąż trzyma się na serce, odzywa się na bezdechu:
- Wezwij pomoc! - udało mu się ciężko wziąć oddech, a ja szybko kiwam, podnosząc głowę w górę.
- Pielęgniarki! Ktokolwiek! Kurwa! - wydzieram się. Nie chcę teraz zostawiać mojego ojca samego. Gdybym to zrobił i poleciał po pomoc, on mógłby tu kurwa umrzeć przed moim powrotem.
- Proszę, nie umieraj. - ostrzegam go, ale ignoruje moje słowa. Nie winię go, jeśli mam być szczery. Ale wiem, że jeśli to ja spowodowałem atak serca u mojego ojca, to muszę przestać kłamać, najwyraźniej.
- Ludzie płacą mi, żebym spędzał z nimi noc, tato! - przyznałem się głośno, ale on znowu mnie zignorował, jedynie sam zajęczał. Nie słyszał mnie, a może był za bardzo skupiony na sobie, ale musiał to wiedzieć.
- Daję im to, czego chcą! To stąd mam te pieniądze! - ryczę znowu. I w tym momencie pielęgniarki wyłaniają się zza drzwi, aby sprawdzić, co to za krzyki. I oczywiście, zaraz ruszają na pomoc z paniką wypisaną na twarzy. Ale nie skupiam się na nich, bardziej zależy mi na tym, aby mój tata poznał prawdę.

Jestem chłopakiem na telefon!"


Całuję, Ann. :*

niedziela, 1 marca 2015

Chapter 2.

Dziś jest ten dzień, którego bałam się od tygodni - pierwszy raz zobaczę się z moim przybranym bratem. Nie widziałam żadnych jego zdjęć, jedyne, co o nim wiem to to, jak się nazywa.

Wracam do domu szkolnym autobusem, ale nie powiem, żebym się jakoś specjalnie cieszyła. Z tego, co powiedzieli mi rodzice, chłopak może być już z nimi. Przejechali dziś rano całą drogę do Cheshire i z powrotem, pewnie wrócili jakąś godzinę temu. Nie mam pojęcia, dlaczego są tak podekscytowani, to tylko kolejna osoba do wyniańczenia. Jednak tym razem jestem wdzięczna, że to tylko sześć miesięcy.

- Wiesz, może posiadanie przyrodniego brata nie jest takie złe. - odzywa się moja przyjaciółka Devon. W myślach przewracam swoimi dużymi, piwnymi oczami, wspominając, jak długo o tym myślę. Wiem, że to nie wyjdzie nam na dobre. - Po prostu musisz go zaakceptować.
- Jak mogę zaakceptować kogoś, kogo nigdy wcześniej nie spotkałam? - odpowiadam, tracąc panowanie nad sobą. Mówi, jakby to było nic. Opadam z powrotem na swoje miejsce w autobusie i patrzę przez okno. Mój dom znajduje się kilka minut stąd.
- Prawda. - mruczy. - Ale musisz dać mu chociaż szansę.

Po prostu wzruszam ramionami, zgadzając się z nią o nie chętnie daję sobie z tym spokój. Ja po prostu chcę, aby ten chłopak był schludny i żeby okazywał szacunek. To nie tak, że zamierzam go kompletnie ignorować, to znaczy, ewentualnie porozmawiam z nim i wiem, że to będzie musiało wydarzyć się właśnie dzisiaj.

- Wiesz, nie powinnam się tak martwić. - nerwowo śmieję się sama z siebie, ale tak naprawdę chce mi się wymiotować przez motyle w moim brzuch. - Może okazać się dobrym człowiekiem.
- I o to chodzi! - śmieje się, a następnie trąca mnie ramieniem dla zachęty. Ciężko wzdycham pochylona do przodu, widząc znajomy przystanek autobusowy przy drodze.

Autobus zatrzymuje się, dając znać, że powinnam wstać z miejsca i spotkać się z moim nowym przyrodnim bratem. Cicho płaczę, no, prawie.

- Harley, czekaj! - Devon nagle zatrzymuje mnie, wciągając z powrotem na krawędź siedzenia z szerokim uśmiechem. - Pamiętaj, że jutro mamy nabożeństwo i obie musimy przygotować się na Czytanie.
- To jutro?! - Otwieram szeroko oczy ze strachu, głośno przełykając ślinę.
- Tak! - krzyczy, wciąż śmiejąc się, mimo, iż nie ma się tu z czego śmiać. - Pani Watkins nas zabije, jeśli nie nauczymy się swojej części.
- Cholera, w porządku, nauczę się tego dziś wieczorem. Do zobaczenia jutr-

Nagle autobus zaczynam odjeżdżać, przez co wpadam w panikę i krzyczę:

- Chwila! To mój przystanek!

Wstaję i zaczynam biec wzdłuż pojazdu. Nagle, bez ostrzeżenia, autobus zatrzymuje się, powodując że padam jak długa na kolana. Moja torba pofrunęła w powietrze, wszystkie książki i kartki wypadają z niej, przez co gorączkowo próbuję je wszystkie złapać. Cały autobus wybucha śmiechem, ale jestem zbyt skupiona na zbieraniu moich książek i wkładaniu ich z powrotem do torby.

- Patrz jak chodzisz! - drwi głos, który chciałabym zapomnieć. - Ty i ten twój duży tyłek, moglibyście coś przewrócić.

Ty to twoje wygórowane ego mogłoby mnie zabić, pomyślałam. O mój boże, jeśli powie jeszcze jedno słowo, wybiegnę z tego autobusu jeszcze szybciej, niż przywidywałam. Tak bardzo nienawidzę Amber. Jest typowym grzesznikiem w mojej szkole. Zastrasza innych, nosi swój mundurek w hańbiący sposób i jest niemiła praktycznie dla wszystkich.

Wstaję na nogi w zakłopotaniu, odsuwając na bok myśli o Amber i spokojnie, ale jeszcze słabo pokonuję drogę przez autobus.

- Dziękuję za zatrzymanie autobusu. - szepczę nieśmiało do kierowcy.

Utrzymuję zmarszczone brwi podczas spokojnej drogi do domu. Staram się wyrzucić z głowy obraz jak upadam, ale to naprawdę bez sensu. Może spotkanie z tym nowym przybranym bratem będzie dobrym rozwiązaniem. Może mógłby, tak jakby, uważać na mnie, miałabym plecy albo coś.

Zgaduję, że mogliście powiedzieć, iż jestem bardzo szykanowana w szkole. Prawdopodobnie dlatego, że wybrałam Boga i książki, a tamci wybrali popularność i wygląd. Ale bez względu na to, kim są, nie będą w stanie mnie zmienić - tak myślę. Jestem wdzięczna Devon, że jest taka, jak ja, religijna i inteligentna.

Mimo, że poszłyśmy do szkoły kościelnej, wydaje się, że jesteśmy jedynymi, które są naprawdę oddane Bogu w każdy sposób. Inni chodzą do tej szkoły tylko dlatego, że jest oceniana naprawdę wysoko. Próbowałam przekonać innych do Boga, ale oni tylko się ze mnie śmiali i mówili, że mam wypier... .

Docieram do ulicy, przy której stoi mój dom i czuję, jak żołądek kurczy się ze strachu, widząc samochód rodziców na podjeździe. Muszę pamiętać, że ten chłopak po prostu rozpaczliwie potrzebuje domu, a my jesteśmy jedyną opcją.

Trzęsącymi dłońmi przekręcam gałkę od drzwi i przełykam gulę w gardle przed cichym wejściem do domu. Garbię się, idąc przez korytarz, wychylam głowę przez drzwi do salonu i tylko moi rodzice są w zasięgu wzroku. Od razu wzdycham z ulgą, po czym wchodzę pewnie do pokoju.

- Gdzie on jest? - pytam szeptem. Brązowe oczy mojej matki podnoszą się, kiedy jej usta wyginają się w uśmiech. Mój ojciec stara się kryć swój uśmiech, gdy krzyżuje ręce na piersi.
- Jest na górze, rozpakowuje się. - ucichł, przykładając palec do ust. - Idź mu pomóc, przedstaw się.

Z niepokojem kręcę głową, znowu panikuję, więc próbuję wykonać jakieś ćwiczenia oddechowe, aby się uspokoić.

- Cz-czy jest miły?
- Jest cudowny, kochanie. - mama uśmiecha się do mnie szczerze, zaczynam pokładać w niej co raz więcej wiary. - Będzie wspaniałym kompanem do naszej rodziny.

Uśmiecham się w ekscytacji, kiwając głową z aprobatą. Świetnie, przecież nie będzie tak źle. Moi rodzice go pokochali, a oni są raczej sceptyczni do tego, kto był częścią tych "dobrych ludzi", a kto nie.

- Dobrze, idę się z nim poznać. - piszczę, starając nie dać się ponieść, kiedy staję na dole schodów. Fantastycznie, mogłam mieć większego brata do bronienia mnie przed podłymi ludźmi ze szkoły i mógłby pomóc mi w nauce mojego Czytania. O Boże, mógłby je nawet przeczytać ze mną!
- Nie zwlekaj, obiad prawie gotowy! - przypomina tata.

Szybko biegnę w górę schodów. Staram się zachować mój wielki uśmiech, kiedy zwalniam tempo. Dyszę lekko, ale chwilę później zaczynam iść już spokojnie do dodatkowego pokoju gościnnego, albo teraz - do pokoju mojego brata.

Staję przed drzwiami, słysząc pomruki z drugiej strony, gdy ten... mówi sam do siebie? Słyszę słowa... potem przerwa... potem więcej słów... i potem kolejna przerwa. O mój Boże, czasem jestem taka głupia. On musi rozmawiać przez telefon.

Postanawiam brutalnie przerwać mu tę rozmowę, przykładając swoje kostki do drewnianych drzwi, po to, aby zapukać-

- Słuchaj, gówno mnie obchodzi, gdzie jestem! Ty musisz uporządkować te problemy, zanim mój pieprzony mózg eksploduje!

Piszczę do siebie cicho ze strachu, słysząc te ryki po drugiej stronie. Boże, nie brzmi sympatycznie, szczególnie z tym angielskim akcentem. Brzmi strasznie i podle z tym wulgarnym słownictwem. Wiedziałam, wiedziałam, że będzie grzesznikiem. Wyobraźcie sobie, co jeszcze mógł powiedzieć?

- To niedopuszczalne. Szybko potrzebuję klienta! Jestem w innym kraju, a nie na pieprzonej innej planecie! - głośny głos wybucha w gniewie, wywołując w mnie drżenie ze strachu. Co miał na myśli, mówiąc 'klienci'? O czym on mówi?
- Cóż, lepiej, żebyś zrobił to dobrze, albo wyślę na ciebie moich ludzi.

Och nie, on jest w gangu. Widziałam, jest jakimś zbirem z ulicy! Żyję z jakimś kretynem, który popełnia przestępstwa i bluźni. Boże, jeśli teraz mnie słyszysz - proszę, ocal mnie od niego.

- Co znaczy "nie masz żadnych ludzi" - wrzeszczy gorączkowo. - Mam tony ludzi!

Nie jestem w stanie pilnować swoich spraw, więc przykładam ucho do drzwi, jestem ciekawa, co takiego dzieje się w głowie tego chłopaka.

- Masz ich numery? Świetnie, daj mi je! Czekaj, muszę znaleźć długopis. - bełkocze, a następnie słyszę spadanie różnych przedmiotów na podłogę albo coś. - Cholera, nic tu nie ma. Czekaj, sprawdzę gdzie indziej.

I wtedy zaczynam panikować, szybko pędzę do drzwi mojego pokoju. Zatrzaskuję je, mam nadzieję, że nigdy mnie tu nie znajdzie. Po prostu muszę oderwać się od swoich obaw i uspokoić się. Nie wydaje mi się, aby nawet opuścił swój pokój, może jednak znalazł jakiś długopis?

Siadam na chwilę na łóżku, w końcu się uspokajam, zdając sobie sprawę, że chłopak pewnie ciągle jest w swoim pokoju. Obiad prawie gotowy, ale ja muszę się upewnić, że zejdę na dół, jak gdyby nigdy nic się nie stało i w ogóle nie słyszałam tej rozmowy przez telefon.

Pozwalam tym myślom zniknąć z mojej głowy i przebieram się w coś bardziej wygodnego, niż mój mundurek. Zdejmuję szkolny sweter przed głowę, wraz z moimi grubymi, czarnymi kolanówkami. Rozwiązuję krawat, rzucając to wszystko na bok, po czym rozpinam bluzkę, następnie starannie ją składam. Koniuszkami palców sięgam po zamek mojej ołówkowej spódnicy i rozpinam go, upewniając się, że się nie pogniecie i powoli zdejmuję ją do kostek.

- Tutaj może jakiś będz- Jezu Chryste!

Natychmiast odwracam się w stronę drzwi, w których wysoka postać blokuje jedyny promień słońca, który wpadał do mojego pokoju. Szczęka mi opada, krzyczę głośno i szybko chwytam pierwszą rzecz, jaka wpada mi w ręce. I zamiast użyć jej, aby zakryć swoje ciało - panikuję i rzucam przedmiotem w jego głowę. Po chwili uświadamiam sobie, że rzuciłam w niego szczotką do włosów, która z powodzeniem uderza w jego kark.

Czuję ucisk w gardle, ale mimo tego robię krok w tył i znowu krzyczę:

- Wynoś się z mojego pokoju!

Ten szybko zamyka drzwi z głośnym trzaskiem, powodując u mnie uczucie ulgi i zażenowania, kiedy stoję tutaj tylko w bieliźnie. To było straszne - nie samo to, że na niego nakrzyczałam, tylko to, że zrobiłam to w samym staniku i majtkach. Założę się, że pomyślał, że to jakiś żart. Jestem gotowa wyskoczyć z okna mojej sypialni.

Kładę się na łóżko na parę minut, wspominając to, co się przed chwilą wydarzyło. Moja reakcja była normalna, prawda? Chyba każdy próbowałby zaatakować podglądacza?

Złą rzeczą jest to, że nigdy nawet nie spojrzałam na niego przyjaznym okiem. Tak bardzo się boję, a teraz po prostu biorę go za faceta, który wparował do mojego pokoju i zastał mnie w samej bieliźnie. Chyba po prostu muszę odpuścić i założyć coś innego od moich białych brań.

Przebieram się w parę kremowych leginsów i pasujący do nich bezrękawnik, a na wierzch decyduję się na gruby, wełniany sweter.

Przed wyjściem z pokoju, wychylam głowę zza drzwi i sprawdzam, czy chłopaka już tu nie ma. To daje mi szansę na ucieczkę, ratując się jak mogę. Dzięki temu pospiesznie ruszam w dół schodów. Znając moje szczęście, pewnie siedzi już przy stole jadalnym, jak my to mówimy.

- Harry! Harley! Obiad gotowy!

Wzdycham z ulgą, gdy orientuję się, że wciąż musi być na górze. Wchodzę do salonu, moja mama siedzi już przy stole, a tata najwidoczniej wciąż musi być w kuchni.

- Mamo, coś się stało. - prawie płaczę, zajmując miejsce obok niej, kiedy ta patrzy na mnie w konsternacji.
- Harley, co ci jest?

Chcę powiedzieć jej o wszystkim, ale widząc ten błysk w jej oku i to, jak szczęśliwa teraz jest, powoduje, że przestaję tak myśleć. Jeśli jej powiem, z pewnością mi nie uwierzy - albo powie, że popadam w paranoję.

- Nie ważne, ja-uh, ja zobaczyłam pająka.
- Ach, więc to skąd te krzyki! - przechyla głowę do tyłu, wydając z siebie stłumiony chichot. Pewnie, mamo. Usłyszenie, jak wydzieram się na nieznajomego, który zamieszkał w naszym domu, a mimo tego pozostanie na dole i zastanawianie się, dlaczego tak krzyczałam to zdecydowanie najlepsze wyjście. Nie żeby ten nieznajomy mógł mnie zaatakować czy coś takiego.
- Kto chce cesarską sałatkę z kurczakiem? - śpiewa mój tata, kiedy udaje mu się przenieść cztery miski w swoich dwóch dużych dłoniach. Przejeżdża zdziwionym wzrokiem po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu kogoś i jednocześnie stawiając miski na stole. - Gdzie jest Harry?

Już chcę odpowiedzieć, ale ktoś mi przerywa:

- Ktoś powiedział moje imię?

Spoglądam na drzwi, widzę dużą postać, powoli wchodzącą do pokoju. Jego włosy są czekoladowo-brązowe, palcami przeczesuje luźne loki. Jego przenikliwe zielone oczy patrzą się na mnie przez chwilę, zanim pulchne wargi wyginają się w przebiegły uśmieszek:

- Och... cześć.

Kulę się na krześle obok swojej matki, nie chcę pokazać mojej twarzy, więc patrzę w dół zakłopotana. Moja matka i tata wydają się nie zauważyć mojego dziwnego zachowania, więc staram się jak mogę, aby nie zostać przyłapana.
Czuję się jeszcze bardziej zdenerwowana, kiedy chłopak zajmuje jedyne wolne miejsce przy stole, które znajduje się obok mnie. Siedzimy przy stole, mój tata uśmiecha się do nas wszystkich z widoczną dumą.

- Myślę, że wszyscy będziemy się całkiem nieźle dogadywać. Nie sądzisz, Harry?

Harry tylko kiwa z wyraźnie sztucznym uśmiechem, aczkolwiek muszę przyznać, że oszukuje ich całkiem nieźle. I wraz z końcem tej rozmowy, chwyta widelec i wbija go w cesarską sałatkę z kurczakiem.
Moje oczy otwierają się szerzej ze zdziwienia, widząc, jak zaczyna jeść i nawet nie zauważa, że wszyscy patrzymy na niego z niedowierzaniem.

- Harry, skarbie. - mama mówi do niego słodko, powodując, że przewracam oczami. - My odmawiamy modlitwę przed posiłkiem.

Przestaje jeść i patrzy na nas, jak byśmy byli z innej planety.

- Och.

Odkłada widelec na miejsce i patrzy sceptycznie na każdego z nas. Moja matka rozkłada ręce, więc chwytam za jej jedną dłoń, a mój tata chwyta za drugą. Ojciec nieprzyjemnie kaszle z wyciągnięta dłonią w stronę Harry'ego, na co ten spogląda na niego niepewnie przed podaniem swojej ręki mojemu ojcu.

Zamykam oczy przed delikatnym westchnięciem, chce mi się płakać przez to, że muszę złapać dłoń Harry'ego. Mogę stwierdzić, że chce mu się z nas śmiać i czuję się przez to zażenowana. To okropne. Normalnie nie obchodzi mnie, co ludzie myślą o wierze mojej rodziny - ale teraz było inaczej. Czuję się zawstydzona.

Otrząsam się ze swoich myśli, czując, jak jego skóra styka się z moją, nasze dłonie zamykają się w lekkim uścisku, przez co gwałtowanie wypuszczam powietrze. Jego skóra jest taka miękka i delikatna, to wydaje się wręcz nierealne.

- Harry, jeśli pozwolisz.

Czuję, jak gapi się na mojego ojca, gdy ten każe mi odmówić błogosławieństwo. Nie ma nic specjalnego w mojej modlitwie, zawsze mówię to samo. Mam ochotę umrzeć ze wstydu, świadoma tego, że wzrok Harry'ego spoczywa teraz na mnie.

Wzdycham słabo, zbierając się na odwagę i mówię:

- Dziękuję Nasz Ojcze Niebieski za ten posiłek... - szybko szepczę, desperacko chcąc już to skończyć. - ... aby zapewnił on pożywienie dla naszego ciała i abyśmy mogli się nim dzielić, Amen.
- Święta racja. - Harry uśmiecha się, ale oczywiste jest to, jak bardzo arogancką świnią jest, kiedy zaczyna się cicho śmiać ze swojej błyskotliwej odpowiedzi.

On nie jest Chrześcijaninem.

________________________________________________

No i mamy rozdział 2. 
YAAAY!