wtorek, 28 lipca 2015

Chapter 24.


Harry's POV

Gnieździ się tym swoim kruchym ciałkiem w wygodnym łóżku, otaczając się wilgotnymi chusteczkami, które zmoczyła ponuro szlochając. Jest piątek wieczór, a Harley zaplanowała oglądanie smutnych filmów, dopóki nie zaśnie. Z ciekawości staję w jej drzwiach i unoszę brwi.

- Dlaczego nie wyjdziesz nigdzie ze swoją przyjaciółką? - sugeruję, sam widok jej pochłoniętej w ośmiu poduszkach irytuje mnie.
Zatrzymuje film, jej przemoczone oczy lustrują mnie. - Oglądam Bezpieczną Przystań, następny jest Pamiętnik. A potem... obejrzę Titanic'a.
- Wiesz, jesteś najbardziej banalną osobą, jaką znam, jeśli chodzi o filmy. A co z takimi filmami jak Pulp Fiction? - nie zadaję sobie trudu pytając o to, przez co spogląda na mnie w ten swój wkurzający sposób.
- Nie wiem, o czym jest ten film. A oglądam romanse, bo może fajnie jest zakochać się w mężczyźnie o nierealistycznych standardach.
Czuję się urażony jej komentarzem. - Jakie są twoje standardy?
- Ktoś, kto nie przeklina i nie atakuje mojej religii. - mówi, jej oczy wciąż są wbite w ekran.
Kaszlę lekko i mrużąc oczy, nasilam swój wzrok. - Pierdolić Boga.
- Pierdolić ciebie. - fuka, ale jej oczy robią się wielkie z przerażenia. Przykłada dłoń do nie-tak-niewinnej małej buzi, jeszcze bardziej rozszerzając swoje spanikowane oczy. Ryczę ze śmiechu w odpowiedzi na jej nieszczęście, jednak w głowie uśmiecham się złośliwie na satysfakcję, którą mi właśnie dała.
- Harley Thomas-
- Przepraszam! - płacze. - Nie chodziło mi o to. T-ty sprowokowałeś mnie!
- Czy ty właśnie przeklęłaś-
- Przestań! - krzyczy i szybko wstaje na równe nogi. Wypycha mnie i trzaska drzwiami. - Wynocha z mojego pokoju!
Czubek mojego nosa styka się z drewnianymi drzwiami, kiedy sfrustrowany wypuszczam powietrze. Jednak chwilę później na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech i wracam pamięcią do jej słów. - Wiesz, to były pierwsze słowa, jakie mi powiedziałaś.
Odpowiada uderzeniem pięścią w drzwi, wprawiając je w drganie. - Używasz swojej różdżki?
Natychmiast otwiera drzwi, jej pełne usta zaciskają się, a potargane, brązowe włosy powypadały z jej kucyka. - Dlaczego mnie wkurzasz?
Drobny uśmiech pojawia się na moich ustach. - Ponieważ lubię, kiedy jesteś wkurzona.
Nieruchomieję, kiedy jej dłonie przyciskają się do mojej klatki piersiowej i pchają do tyłu. - Jesteś nieźle ubrany, więc czy czasem nie powinieneś już gdzieś wychodzić? Idź na jakąś imprezę czy coś, zostaw mnie w spokoju.

Mam niedługo spotkanie.

- Masz rację. - mówię rozdrażniony. - Powinienem gdzieś być.
- Dobrze. - prycha i znowu trzaska drzwiami.

Kręcę głową ze zdenerwowania i wychodzę z domu. Dojeżdżam motorem do celu, do dość luksusowego domu na dość luksusowej dzielnicy. Zmęczony przerzucam nogę nad motorem i szybko maszeruję do drzwi frontowych, poprawiając przy tym swoje włosy i doprowadzam się do ładu. Moja zachłanność na pieniądze odurza sumienie. Odmawiam krótką modlitwę, w którą i tak nie wierzę, przed tym, jak elegancko ubrana kobieta otwiera mi drzwi. Jest blisko trzydziestki, jej włosy są kręcone i staje tak w jedwabnej bieliźnie ze szklanką szkockiej w dłoni.

Obiecałem Harley, że będzie jedyną dziewczyną, ale to nie są dziewczyny. One są moją pensją.

Graj czarującego - Masz piękny dom.
Wygląda, jakby robiła to już wcześniej, przez to, jak reaguje na moje pojawienie się zamierzonym, rozwiązłym uśmiechem. - Urocze.

Szybko odwraca się i idzie naprzód, zostawiając drzwi otwarte. A więc pozostaje mi ugościć się samemu. Wywracam oczami na jej arogancję, nienawidząc tego w kobietach, które czasami pieprzę, bo to zawsze koliduje z moją.

Idę wzdłuż jej złotych, wielkich schodów, zbliżając się do ciemnoróżowej sofy, naprzeciw której znajduje się kominek. Odkłada szklankę i odwraca się twarzą do mnie. - Przed tym, jak... zrobimy cokolwiek. Masz tatuaże?
- Mnóstwo.
Gapi się swoimi nadętymi oczami i krzyżuje ręce. - Nienawidzę tatuaży.
Bądź czarujący. - Przykro mi, że nie pasuję do twoich standardów.
- Nie jesteś warty dwustu pięćdziesięciu. - kręci głową ze złością, a mój uśmiech lekko gaśnie. - Dam sto.
- Bo mam tatuaże? - warczę.
- Ponadto, twoje nogi są za chude, twoje włosy są obrzydliwe, a twój brzuch nie jest wystarczająco umięśniony. - ripostuje oschle.

Oh.

- Codziennie ćwiczę.
- Najwidoczniej niewystarczająco. - prycha.
- Nie jestem jakimś przedmiotem na sprzedaż, którego cenę można zmniejszyć przez wady, których nie mogę zmienić. - szydzę.
I natychmiast na jej twarzy pojawia się uśmiech. - To dlaczego płacę ci za bycie moim przedmiotem?
Mocno zaciskam dłonie w pięści i napinam szerokie ramiona, aby choć trochę uwolnić rosnącą we mnie wściekłość. Odwracam się i kieruję w stronę drzwi. - Jestem warty więcej niż sto.
Kim ona kurwa myśli, że jest? Ani razu w całym moim życiu nie zdarzył się nikt, kto próbowałby jakichkolwiek pieprzonych negocjacji przez moje ciało. Chcę wrócić do domu i zrobić kilka brzuszków.
- Sto pięćdziesiąt. - odzywa się nagle. Nieruchomieję i odwracam się lekko, patrząc na nią podejrzliwie.
- Dwieście. - żądam, a ona cmoka w dezaprobacie.
- Lepiej, żebyś był tego warty. - szczeka i dopija resztę szkockiej.

Mam ochotę zacisnąć pięści na włosach tak mocno, aż nie wypadną. Mógłbym po prostu wziąć kasę i rzucić się do biegu, ale klient ma zawsze rację. Nawet jeśli jest suką.

Naprawdę chcę mieć to już z głowy, więc natychmiast ściągam koszulkę, myśląc, że pewnie i tak zrobimy to przy kominku. Romantyczne otoczenie jest zbyt praktyczne.

Mierzy wzrokiem moje ciało, jej oczy są łagodne do momentu, w którym lądują na moim brzuchu i stają się zaniepokojone i przerażone. Bezczelnie robi szybki krok w tył i splata swoje chude ręce na piersi.

- Co to jest to coś na twoim brzuchu? To ohydne. - patrzy z nachmurzoną miną, podłe słowa pasują do jej pieprzonej mordy.
- Masz na myśli moje blizny? - pytam wolno jednocześnie marszcząc brwi.
- Jezu Chryste-
- Nie wzywaj imienia Pana Boga na daremno. - mówię ostro, ale natychmiast przykładam moją twardą dłoń do ust. Co do kurwy? Zabiję Harley.
- Mówisz poważnie? - rozdrażniona kładzie dłonie na biodrach. - Wiesz co, nie jesteś w moim typie. Po prostu stąd wyjdź.

Harley jest jedyną dziewczyną, która może mnie odrzucać.

Muszę udawać, że jestem zbyt arogancki,  żeby miało mnie to obchodzić. - Dobra.

Zakładam koszulkę i szybko wychodzę. Ponownie zaciskam dłonie w pięści, przenoszę je za kark i wściekły szarpię za włosy. Przechodząc ścieżką dziko kopię stojące przy niej ozdoby ogrodowe, a potem ze złością ciskam kamieniem w jej krystalicznie czyste okno, powodując rozbicie.

- Cholera. - szepczę i natychmiast odjeżdżam.

To było straszne. Nie uprawiałem seksu, więc oczywiście, że mi nie zapłaciła. Nie mogę uwierzyć, że miała czelność w ogóle nawet w niewielkim stopniu obrazić mój wygląd. Jestem najlepiej wyglądającym pieprzonym facetem w tym kraju. Połowa ludzi tutaj nie ma zębów.

Parkuję na chodniku po pięciu minutach drogi i zapalam papierosa. Pociągam za jego końcówkę, co odurza mój umysł i wybieram numer Clyde'a. Może tego wieczoru nie będzie za bardzo zajęty.

- Halo?
Z jakiegoś powodu wywracam oczami po raz dziesiąty tego dnia. - Clyde, jesteś zajęty? Chcę wyjść.
- Wpadaj do mnie. - proponuje. - Są u mnie ludzie. Podobno Louis chce się z tobą bić.
- Co? - marszczę brwi. - Po co do cholery miałby chcieć się ze mną bić?
- Nie wiem, stary. - wzdycha wykończony. - On chce się bić z każdym, kiedy jest pijany.

Harley POV

To dla mnie zbyt wcześnie na wstawanie. Jest druga nad ranem, a ja znajduję się w kuchni, robiąc sobie zapiekane bajgle z serkiem czekoladowym Philadelphią. To zła kombinacja, ale smakuje tak dobrze. Powinnam spać, ale mój pusty żołądek przyprawia mnie o fizyczny ból, przez co nie mogłam znieść tego uczucia głodu. Moi rodzice znowu mają nocną zmianę, więc zostałam pozostawiona sama sobie.

I nagle frontowe drzwi otwierają się, na szczęście.

Słyszę zdecydowanie ciężki oddech Harry'ego, który chwiejnym krokiem wchodzi do salonu. Również niepewnie wchodzę do pokoju, mierząc go podejrzliwie wzrokiem.

Harry jest kompletnie spity i pokryty krwią.

- Co u licha? - z trudem łapię powietrze ze zmartwienia, jednak ten pozostaje cicho i nieruchomo, gdy jego błądzący wzrok skierowany jest bezpośrednio na mnie.

Ponuro spuszcza wzrok, co wygląda prawie jakby wpadł w depresję, podczas, gdy szkarłatnoczerwona krew kapie z jego nosa i policzka, gdzie został zraniony od, mogę jedynie przypuszczać, walki.

- H-Harry? - pytam, ale ignoruje mnie i bierze głęboki wdech.

Jestem sparaliżowana ze strachu przez stan, w jakim się znajduje. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z upitym Harry'm, więc nie wiem, jaki wpływ ma na niego alkohol. Niepewnie wyciągam dłoń i łapię jego, powodując, że momentalnie w jego spojrzeniu pojawia się podejrzenie.

- Zabiorę cię po prostu do kuchni, żeby cię oczyścić. - wyszeptuję łagodnie, jestem jeszcze zbyt zaniepokojona, aby myśleć.

Podąża za mną jak ogon, pozwalając sobie na bycie ciągniętym przez całą drogę, ponieważ jest widocznie wypełniony dezorientacją przez własne odurzenie. Dlaczego nic nie mówi?

- Harry. - wołam, jego wzrok mnie nie opuszcza, wciąż wpatruje się intensywnie. - Powiedz coś.

Kręci głową, jego twarz zbliża się do mojej. Stawiam krok w tył i idę prosto po apteczkę, z której wyciągam chusteczki i plastry. Harry siada na wysokim stołku przy kuchennym blacie, więc staję przed nim, krew pokrywa jego zaciśnięte usta.

- Powiedz mi dlaczego jesteś pokryty krwią. - żądam, jednak on pozostaje cicho.

Cmokam, wyciągając mokrą chusteczkę z pudełka i przykładam do jego twarzy, powodując, że zamyka oczy i marszczy brwi. Przykładam ją do jego rozciętego policzka, a on wydaje krótkie, głębokie, bolesne warknięcie na to szczypiące uczucie.

- Wiem. - mówię. - Piecze.

Jedynym słyszalnym dźwiękiem są nasze plączące się oddechy, kiedy bez słowa, delikatnie wycieram jego twarz, moja znajduje się cale od jego. - Z kimkolwiek walczyłeś, nieźle ci się dostało.
- Nogi mu z dupy powyrywałem. - w końcu wyszeptuje, widać, że ogarnia go duma.
- Więc, teraz zdecydowałeś się coś powiedzieć... Dopiero w momencie, w którym zaczęłam umniejszać twoją siłę.
- Znasz mnie. - spogląda na mnie zalotnie, kiedy trzymam w dłoni jego szczękę, aby podtrzymać mu twarz, w ten sposób mogę bezpiecznie zmyć mu krew z nosa. - Nie lubię przegrywać.
- Ile wypiłeś? - pytam zmartwiona. - Brzmisz... na naprawdę pijanego.
- Całą butelkę tequilli i ćwiartkę wódki. - bełkocze, powodując, że otwieram usta w szoku.
- W jakim przeciągu czasu?
- Jakby, pięć godzin.
- Jadłeś coś? - pytam.
- Dlaczego cię to obchodzi? - jęczy, na co kładę dłonie na biodrach i otwieram szeroko oczy.
Wzdycha i zerka w bok. - Miałem chińszczyznę.
- Dobra. - wzdycham z ulgą. - Nie wiem zbyt wiele o alkoholu, ale to brzmi na dużo. Jak wróciłeś do domu?
- Trafiłem- - mówi, ale nagle syczy z bólu przez nacisk na jego skórę z mojej strony.
- Przepraszam. - odzywam się niezdarnie.
- Lubię ból. - jęczy i odchyla głowę do tyłu. Naklejam plaster na jego policzek, co sprawia, że uśmiecha się lekko przed zatoczeniem na własnych nogach.
Wpada na blat i wkurzony wrzeszczy. - Kurwa!
- Przestań przeklinać! - syczę i z całej siły zaciągam go na górę. Harry zatrzymuje się przy drzwiach swojego pokoju i ściska brzuch.
- Niedobrze mi. - skomli.
- Zwymiotuj do swojego kosza na śmieci. Idź do łóżka.
- Myślę, że jestem poważnie chory. - jęczy. Przenosi koniuszki palców na dół swojej koszulki i lekko ją unosi. Celowo pokazuje mi swoje blizny na brzuchu, a na jego twarzy pojawia się grymas niezadowolenia na ten widok.
- Są takie ohydne. - mamrocze do siebie i muska je opuszkami palców.
- Są w porządku. -  kłamię. Jego blizny są strasznie zauważalne, ale ja nigdy bym tego nie przyznała.
- Dotknij ich. - mamrocze niepewnie, przygryzając swoją mokrą, dolną wargę, błagalnie wpatrując się we mnie.
- Co? - pytam zdziwiona. - Nie!
- Harley. - żąda w złości.
- Harry. - powtarzam surowo.
Odwraca się gwałtownie, prawie wpadając na drzwi. - Wszystkie jesteście takie same. - spluwa na próżno i szybko wchodzi do pokoju.

Co u licha jest z nim nie tak?

________________________________________________

15 komentarzy = rozdział 25

piątek, 17 lipca 2015

Chapter 23.

Ważna notka na końcu rozdziału!

________________________________________________


Ostrożnie i starannie sypię jedzenie dla rybek do prostokątnego akwarium, zauważając, jak dobrze współgra kolor koralowca z kolorem łusek mojej rybki. On naprawdę podkreśla jej srebrny kolor.

- Muszę już iść na autobus, zobaczymy się później, Eden. - szepczę przy szkle, jestem prawie pewna, że odczuwa coś w rodzaju smutku przez moje odejście. - Ja-

Przerywa mi ostre walnięcie w drzwi, które gwałtownie otwierają się, a we framudze staje Harry z zaniepokojonym wzrokiem i zmarszczonymi brwiami.

Poirytowana krzyżuję ręce na piersi. - Pukaj zanim wchodzisz. - warczę. - Mogłam się przebierać.
- Gdyby tak było naprawdę, wyrwałbym te drzwi z zawiasów. - uśmiecha się przebiegle, krzyżuje swoje silne ramiona i przygryza wargę.
Natychmiast wstaję i wkurzona unoszę brwi. - Przepraszam?
Jeszcze bardziej nasila swoje już i tak intensywne spojrzenie, jego wyraźnie zarysowana szczęka napina się. - Coś nie tak?
Od razu kiwam głową, prostując swoją postawę i pewna siebie rzucam okiem w jego stronę. - Nie podobają mi się twoje komentarze.
- Podobają. - muska swoją dolną wargę kciukiem.
- Przepraszam, - wydymam wargi i nerwowo przebiegam swoją małą dłonią przez włosy, kompletnie nieświadoma własnej głupoty, gdy jego uśmieszek rośnie. - zupełnie zapomniałam, że potrafisz czytać mi w myślach i podejmować za mnie decyzje. Tak, Harry. Uwielbiam, kiedy kierujesz do mnie swoje seksualne komentarze, to rozjaśnia mój dzień, inspiruje mnie.
Jego uśmiech gaśnie, a nozdrza rozszerzają się. - To było trochę nietypowe, jak na kogoś takiego, jak ty.

Chyba było, ale mam powód. Jestem... uh, jestem akurat w tym czasie w miesiącu, kiedy... kiedy buzują we mnie hormony i jestem zestresowana.

- Nietypowe? - pytam z widocznym grymasem niezadowolenia. - Co, teraz jestem w książce? Muszę trzymać się określonego typu?
- Kiedy jesteś taka humorzasta, jak teraz, - odzywa się opryskliwie. - tak.

Jestem już tym zmęczona, więc tylko wywracam oczami i ignoruję jego słowa. Próbował mnie poruszyć, oczywiście, że tak, wtedy zaczęłabym się z nim kłócić, a to dałoby mu świetną okazję na pogodzenie się i obściskiwanie. To jedyne, czego on chce. Ale nie dam mu tego.

- Po prostu chodźmy na autobus. - mówię i przechodzę obok, lekko ocierając się o jego rękę, ale moje są nadal skrzyżowane.

Jestem trochę zła przez fakt, że nie pożegnałam się odpowiednio z Eden, ale muszę o tym zapomnieć i iść do szkoły. Przechadzam się spokojnym krokiem na przystanek autobusowy, ale oplatam się ramionami przez panujący chłód. Harry idzie za mną, nagle wypluwając gumę, która ląduje tuż przede mną, a chwilę później staje obok.

- Obrzydliwe. - szepczę zdziwiona.
- To była guma. - mruczy bezmyślnie. - Nie ślina.

Myślę, że zbolała ja robi się rozdrażniona przez nawet najmniej skomplikowaną, najprostszą rzecz, robioną przez Harry'ego.

Autobus w końcu podjeżdża, więc powoli robię krok w przód, ostrożnie pokonując moją drogę, dopóki-

- Woah!

Dłonie Harry'ego od tyłu łapią mnie za ramiona, co zapobiega mojego upadkowi na ziemię. Znowu się potknęłam.

- Przyrzekam. - słyszę z tyłu głęboki głos Harry'ego mówiący prosto do mojego ucha. - Potykasz się na tym samym schodku codziennie.

Zażenowana pospiesznie ruszam dalej, chwilę później dostrzegając siedzącą z tyłu Devon z jednym miejscem wolnym obok. Uśmiecham się lekko i macham do niej, z każdym krokiem zbliżam się w jej stronę.

- Harley. - Harry znowu mnie woła. - Usiądź ze mną.
- Co? - pytam zaniepokojona i odwracam się.
- Usiądź ze mną. - rozkazuje.
- Ale... - patrzę w kierunku Devon. - Zawsze siadam z Devon.
Harry wywraca swoimi szmaragdowymi oczami i napina się, zaciskając też szczękę z podirytowania. - Więc daję ci od niej wakacje. Siadaj ze mną.
- Eugh. - kręcę głową. - Nie rozkazuj mi. Wiesz, w Biblii powiedziane jest, że powinieneś kochać bliźniego swego, jak siebie samego-
- Ale ja cię nie kocham. - skołowany unosi brwi, uśmiecham się, jednak w środku gotuję się ze złości. On jest taki niewykształcony, religijnie.
- Nie w ten sposób. - próbuję pozostać spokojna. - Ale jako pełna szacunku osoba, powinieneś uszanować mój wybór, którym jest nie siedzenie z tobą.

Po tym Harry wydaje się poddać, na co uśmiecham się dumnie, stojąc przy moim siedzeniu, dopóki Harry nie wygina się i sięga swoimi ustami mojego ucha.

- Wydaje mi się, że mam w sobie wystarczającą ilość szacunku, żeby nie zmusić cię, byś usiadła mi na kolanach. - uśmiecha się złośliwie.

Pozostaję cicho, biorę wdech i niespokojnie siadam na swoim miejscu, patrząc na niego z wybałuszonymi oczami, podczas gdy on pewny siebie siada naprzeciw nas i mogę sobie jedynie wyobrazić, co teraz siedzi mu w głowie.

- Hej. - Devon trąca mój bok, ale jestem zbyt skupiona na tyle manipulatorskiej głowy Harry'ego.

Pochylam się i zaczynam dusić go od tyłu, moje dłonie zaczynają brutalnie wbijać się w jego litościwe gardło, odcinając dopływ powietrza. Umiera w moim uścisku.

- Hej! - palce Devon pstrykają mi przed twarzą i uwalniają od tych myśli.
Zaciskam dłonie w pięści, zauważając, że spoczywają one po bokach mnie, a nie wokół gardła Harry'ego. - H-hej.

Ten dzień jest dziwny. Składa się z przerw na toaletę i czytania w bibliotece. Do szkoły poszłam tylko na ostatnią lekcję, czyli literaturę angielską. Żałuję, że jestem obecna, ponieważ jedyne, co robimy to planowanie przyszłych zajęć. Mamy do zrobienia pięć części i aktualnie ustalamy część piątą. Harry parę razy musiał zostać po szkole, aby nadrobić zaległości i jestem pewna, że jest z nami już prawie na bieżąco.

Po długim dniu okropnej szkoły, który, na szczęście, mam już za sobą, mogę bezpiecznie przejść się z powrotem na autobus. Nucę pod nosem krótką melodię i wraz z tym dźwiękiem kiwam delikatnie głową, na mojej uszczęśliwionej twarzy pojawia się mały uśmiech na widok zbliżającego się autobusu.

- Harley. - czyjaś dłoń chwyta moje ramię. Odwracam się w osłupieniu, i oczywiście to Harry. - Nie jedziesz autobusem, jedziemy do Cardiff.
- Cardiff? - pytam kompletnie zmieszana. Cardiff jest bez wątpienia najbardziej zapracowanym i najdroższym miejscem w całym kraju. Nie podoba mi się ten pomysł.
- Chcę kupić kilka rzeczy. Pociąg odjeżdża za pół godziny, możemy szybko-
- Co chcesz kupić?
- Chcę pójść tylko do Ann Summers. - mruczy jakby do siebie.
- Co to Ann Summers? - pytam.
Unosi brwi i niewinnie się uśmiecha. - To po prostu sklep z ciuchami.

Ugh.

- Zgoda. - mamroczę nieśmiało i intensywnie na niego patrzę. - Ale ujmij inaczej to, co chcesz powiedzieć.
- Co?
Oh, rany. On musi nauczyć się jakiś manier. To jest to, co próbuję wkuć mu do głowy. - Odwrócę się, a kiedy stanę twarzą do siebie, rozpoczniesz naszą rozmowę od nowa.
- Co kurwa?
Odwracam się tak czy siak, a chwilę później obracam do niego przodem. Uśmiecham się i otwieram usta. - Hej, Harry. Co robisz?
Zaciekawiony wydyma usta i z lekkim przerażeniem przechyla głowę na bok. - Uh... Cześć, jedziemy do Cardiff, teraz. Jedziesz ze mną.
- Pozwól, że odwrócę się jeszcze raz.
Wydaje sfrustrowane jęknięcie, a ja obracam się ponownie przodem do niego. - Cześć, Harry.
Wydaje się być mną zmęczony. - Cześć, Harley. W tym momencie zabierasz swoją dupę na tą cholerną stację kolejową-
- Zbyt poniżające i niegrzeczne. Bądź miły. - odwracam się znowu i mam nadzieję, że po raz ostatni. - Cześć Harry.
Śmiało mogę stwierdzić, że jest wkurzony. - Wasza Wysokość, czy mogę zabrać Cię-
- Nie! Nie bądź uszczypliwy!
Jeśli będę musiała odwracać się jeszcze raz, idę stąd. - Cześć, Harry.
Wygląda niemal szczerze, kiedy przygryza dolną wargę i nasila swój intensywny wzrok. - Jadę do Cardiff. Pociąg odjeżdża za pół godziny. Chciałabyś do mnie dołączyć? Jeśli nie to zostanę sam. Jakkolwiek, proste dotrzymanie mi towarzystwa z twojej strony zostałoby docenione.
Szeroko uśmiecham się na jego pytanie, sprawiając, że on też uśmiecha się zwycięsko, następnie kładzie dłoń na moich plecach i prowadzi w przeciwnym kierunku od szkoły. - Chodź.

Jazda pociągiem trwa godzinę i jest dość nieciekawa. Jedyne, co robi Harry to słucha muzyki, podczas gdy ja siedzę cicho obok niego. Musimy zacząć stopniowo rozwijać naszą relację w coś na tyle silnego, abyśmy potrafili utrzymać przyzwoitą rozmowę bez kłótni czy bycia nazbyt erotycznym. Ponieważ Harry zmienia wszystko w jedną z właśnie tych dwóch rzeczy.

- Czego słuchasz? - pytam słabo.

Oczywiście, że mnie nie słyszy.

Klepię go, na co odwraca się lekko ze zdziwieniem w oczach i wyciąga z ucha słuchawkę. - Co jest?
- Czego słuchasz? - wyszeptuję słabo.
Ledwo wzrusza ramionami. - Vienna.
- Czego?
- Billy Joel. - mówi.
- Mogę posłuchać? - proponuję, a on wywraca oczami.
- Nie spodoba ci się. - wyznaje. - To dość stare.
- Śpiewam dwustuletnie hymny. - również przyznaję. - Poradzę sobie z tym.
- W porządku. - podaje mi jedną słuchawkę, a ja z ciekawością szybko wkładam ją do swojego ucha.

Boże... To znaczy- Rany... Ta piosenka jest smutna.

"Masz swoją pasję, masz swoją dumę, ale czy nie wiesz, że tylko głupcy są zadowoleni?"
(You've got your passion, you've got your pride but don't you know that only fools are satisfied?
)

Ten wers daje do myślenia.

Błyskawicznie dojeżdżamy na stację w Cardiff i Harry od razu niecierpliwie łapie mnie za rękę i szybko prowadzi na zewnątrz. Za każdym razem, kiedy próbuję uwolnić się z jego uścisku, ten łapie mnie znowu, tyle, że w innym miejscu.

- Czy ja potrzebuję smyczy? - żartuję trochę i wyrywam swoją rękę.
- Nie, ale będziesz potrzebować kagańca, jeśli będziesz ciągle gadać. - on też żartuje, mimo, że nadal jest na mnie zły.

Cardiff jest wspaniałe, jak zawsze. Jest miniaturową wersją Nowego Jorku, z wysokimi budynkami i sklepami dosłownie wszędzie. Pędzące samochody przemykają obok nas, kiedy pospiesznie idziemy do centrum handlowego, nasz bieg w końcu zmienia się w przechadzkę.

- Ann Summers jest tam, chodź.
- Czekaj- - widzę sklep w przelocie, zauważając na wystawie kilka ponętnie pozujących manekinów w koronkowej bieliźnie, sporo kobiet wchodzi w środka. - Nie! To sklep z damską bielizną!
- Nie jesteśmy tu dla bielizny! - kłóci się, zamykając mnie w mocnym uścisku, gdy ja usiłuję stąd odejść. - Jesteśmy tutaj dla czegoś innego.
- Nie ufam ci, zabierasz mnie do złych miejsc.
- Zapnij płaszcz, żeby zakryć twój mundurek szkolny, on sprawia, że wyglądasz młodo-
- Harry, nie chcę.
- Kupię ci cokolwiek będziesz chciała. - proponuje.
- Nie chcę, żebyś co cokolwiek kupował. - bronię się. - Nie jestem taka, dobrze wiesz, że nie jestem taka. Ja tylko chciałabym, abyś towarzyszył mi w sposób pozbawiony tych twoich potrzeb seksualnych.
- Mówiłem ci, co będziemy robić, zanim się na to zgodziliśmy-
- Wiem. - przerywam mu wkurzona. - Wiem. Po prostu nie podoba mi się, kiedy jesteś Harleyseksualny. Bo ja jestem ledwo Harryseksualna, nawet kiedy jesteśmy sami. To nie zdrowe być Harleyseksualnym cały czas.
Cicho chichocze na moje słowa i nawet ja muszę zaśmiać się na myśl, jak te słowa musiały dla niego zabrzmieć. - Harley, obiecuję ci. Pójście do Ann Summers nie jest dla moich potrzeb, lecz dla twoich. Ja tylko chcę, abyś zapoznała się z tym, co jest w tym sklepie. I przysięgam, tak szybko, jak wyjdziemy z tego sklepu, już nigdy nie będziemy musieli tam wracać ponownie.
- Boję się tego, co może tam być-
- No dawaj. - klepie mnie po plecach i ostrożnie prowadzi w kierunku drzwi. - Będę cię ochraniał przed wszystkim, co ci się nie spodoba. To będzie lekki szok, ale to jest dla ciebie konieczne.
Biorę głęboki wdech i robię krok do środka. - Lepiej, żeby to było konieczne, inaczej wychodzę.

Trzymam głowę nisko, kiedy spacerujemy po sklepie, ale Harry zmienia ten spacer bardziej na szybki marsz, prowadząc mnie na tył. Natychmiast zatrzymujemy się, a Harry puka w moje ramię, usiłując przekonać mnie, abym spojrzała w górę.

- Co u licha? - pytam samą siebie przerażona.
- Mówiłaś mi, że nie dotykasz siebie. - próbuje ukryć swój przebiegły uśmieszek. - Już najwyższa pora, abyś zaczęła.

Moje oczy robią się wielkie, a szczęka opada z przerażenia, próbując złapać oddech. Przedmioty, które mnie otaczają, wyglądają kompletnie przerażająco, a inne dziwnie osobliwie.

- Wybieraj wszystko, co chcesz. - wprowadza cicho. - Ja płacę.
- J-ja nie mogę. - krztuszę się.
- To ja to zrobię-
- Nie! - protestuję bez tchu. - Po prostu... muszę pomyśleć.
- Harley, jeśli mamy być blisko to chcę, abyś dotykała siebie. Chcę, abyś była świadoma tego, jak dobre uczucie możesz sprawić samej sobie, to uczyni cię znacznie pewniejszą siebie, kiedy to wszystko dojdzie już do nas. - informuje mnie poważnie, a to powoduje, że na moich pulchnych policzkach pojawia się szkarłatny rumieniec.

Ma rację. Ale... Nadal jestem sceptyczna i ostrożna. Nie chcę przyznawać się do zabawki w przypadku, gdy ktoś ją znajdzie. I... naprawdę nie mam czasu, aby jej używać. Może tylko wtedy, kiedy Harry wychodzi z domu, gdy moi rodzice są w pracy, czyli... właściwie, prawie codziennie.

Dawaj, Harley- bądź dzielna. Kup zabawkę, uczyń samą siebie dumną.

- Jeśli kupię jedną, - szepczę. - nie będziesz się śmiać i nikomu o tym nie powiesz.
Wywraca oczami po raz dziesiąty dzisiaj i kręci głową. - Tutaj nie ma się czego wstydzić. Wszyscy się dotykają, twoi rodzice pewnie po prostu nie chcą, żebyś o tym wiedziała.
- Naprawdę?
- Pewnie. - mówi otwarcie. - Trzeba sobie czasami dogodzić.
Szybko mrugam i przełykam ślinę, ponownie rzucając okiem na rzeczy na sprzedaż. - Okej, kupię coś. Ale... nie wiem, co one robią, jak działają.
- To zależy od tego, czego chcesz. - przechadza się wokół wielu zabawek. - Myślę, że powinnaś wziąć wibrator, to nieskomplikowane. Żeby pomóc ci zacząć.
- Chcę ten, który nie boli.
- Co powiesz na różdżkę orgazmową?
- Co?
- Nie sądzę, aby istniał jakikolwiek możliwy sposób, żebyś jakkolwiek mogła zranić się czymś z tego. - marszczy brwi.
Pokazuje mi, jak to wygląda, na co zagryzam wargę i powoli kiwam. - Zgoda, weźmy to, możemy już iść?
Uśmiecha się szeroko i przytakuje. - Pewnie, chodźmy zapłacić-
Przerywa przez coś, co przykuło jego uwagę, a przez sposób w jaki jego zauroczony wzrok zwrócony jest w tamtą stronę, wiem, że to jest coś, co mi się nie spodoba. - Harley, chodź tutaj.
Idę za nim, kiedy szuka czegoś między alejkami i zatrzymuje się, stając naprzeciw pewnej zabawki, która musiała przykuć jego wzrok. - Rose Gold mini vibrator (klik! XD). Wygląda całkiem ładnie, nie sądzisz?
- Ładnie? - pytam.
- Hm, - oblizuje wargi. - wyglądałabyś pięknie używając tego.
- O rany, nie-
- Weź to. - namawia mnie i bierze przedmiot z pułki. - Nie dla ciebie, ale dla mnie, do patrzenia. Proszę. To nie musi być dzisiaj, ani nawet w tym tygodniu. Po prostu... Boże, chcę zobaczyć cię używającej tego.
Sama myśl o tym sprawia, że tego pragnę, ale nie mogę pozwolić, aby się o tym dowiedział. - Możesz to kupić, ale to nie oznacza, że użyję tego dla ciebie.
- A więc to oznacza tak. - już czyta mi w myślach.
Bierzemy nasze dwie zabawki do kasy, gdzie kasjerka ostrożnie mierzy nas wzrokiem. Jej czerwone usta zaciskają się, kiedy zarzuca swoimi czarnymi, ściętymi na boba, włosami. - Masz dowód osobisty?
- Uh-
Harry oczywiście w tym momencie wkracza, wyciągając swój portfel i prawo jazdy. - Proszę.
- Przykro mi, ale niestety muszę zobaczyć dowód osoby, która będzie tego używać, inaczej jest ona uznawana na osobę niepełnoletnią i nie możemy nic sprzedać.
- Ale ja za to płacę. - Harry wyszeptuje poważnie, nie robiąc zbyt dużej sceny. - A jeśli po prostu poczeka na zewnątrz? Ona naprawdę ich potrzebuje.
 - Jesteś jej chłopakiem? - pyta, sprawiając, że zastygam. - Bo mamy karty podarunkowe na walentynki. Więc mógłbyś kupić jedną, a potem zakupić zabawki przez internet.
- Nie, - mówi ostro. - nie jestem jej chłopakiem. Nasze stosunki... są, uh, skomplikowane.
To kompletnie i całkowicie żenujące. - Ja... ja mam kartę weryfikacyjną.
- Harley, pozwól mi się tym zająć-
 - Jest klasyfikowana jako dowód. Mogę ją przyjąć, na pewno. - pani przy kasie uśmiecha się słodko.
To powinno uciszyć Harry'ego na jakiś czas. Sięgam do torebki i natychmiast wyciągam kartę, krzywiąc się lekko na moje zdjęcie, ale mimo to podaję jej ją. - Świetnie, gotówką czy kartą?
- Kartą. - mówi i podaje kasjerce kartę.

Myślałam, że jest jakaś usterka z tymi zabawkami, na dźwięk cichego brzęczenia, ale chwilę później uświadamiam sobie, że to tylko mój telefon. Wzdycham znacznie, uspokajając się przed odebraniem.

- Halo?
- Kochanie, - odzywa się delikatny głos mojej mamy. - gdzie ty jesteś?
- Na zakupach z Harry'm. - zaczynam panikować. - Niedługo będziemy w domu. A co?
- Była kolej Harry'ego na zmywanie naczyń, a on po prostu zostawił je w zlewie. Powiedz mu, że jak wróci do domu, będzie musiał je pozmywać, bo twój ojciec i ja mamy ich dość przez następne kilka dni-

O rany, muszę po prostu zakończyć tą rozmowę.

- Okej, powiem mu, muszę już kończyć, pa!

Jęczę odkładając telefon i patrzę na Harry'ego, który czeka na oddanie jego karty kredytowej. - Harry, mama i tata są na ciebie źli. Zostawiłeś brudne naczynia w zlewie i teraz prawdopodobnie nigdzie cię nie wypuszczą, dopóki ich nie pozmywasz-

- Ciiii! - wytrzeszcza oczy w przerażeniu, kobieta naprzeciw nas robi to samo.

Zapanowała bolesna i męcząca cisza, kiedy zaniepokojona usiłuję coś powiedzieć, ale Harry wyprzedza mnie w tym, uśmiechając się z zakłopotaniem. Odwraca się do niej i rozszerza nozdrza, otwierając usta, z wahaniem chce coś powiedzieć.

- Mówiłem, że to skomplikowane.

_______________________________________

Tak sobie myślę, że nie będę pisała, czy są TE sceny, czy nie, bo nie umiem rozróżnić TYCH scen od, po prostu, intymnych scen, dlatego będziecie się dowiadywały w trakcie. :D Dla mnie nawet jak się całują, to jest TA scena, bo czuję się, jakbym ich podglądała. XD


Dziękuję za komentarze i za tyle wejść! 
I w ogóle Was kocham i uwielbiam czytać wasze komentarze, 
bo udzielają mi się wasze emołszyns. <3


+ 15 komentarzy = nowy rozdział!

poniedziałek, 6 lipca 2015

Chapter 22.

Jest czwarta nad ranem, kiedy uświadamiam sobie, że nie ma mnie w domu i właściwie to jestem w pokoju kogoś innego. Wiercę się, próbując uwolnić z kłębów pościeli i niespodziewanie czuję, jak moja twarz uderza w coś twardego.
- Hej. - słyszę szept głębokiego głosu Harry'ego, gdy jego silna dłoń styka się z moimi plecach, aby mnie szturchnąć. - Za bardzo się kręcisz i wiercisz.
Opuszczam głowę z powrotem na materac, gdzie podpierają mnie tylko dwie poduszki. - Potrzebuję więcej poduszek.
- Nie, nie potrzebujesz. Masz już dwie. - informuje otwarcie, jego oczy spoczywają na telefonie i zauważam, że siedzi; nie podjął żadnych starań, aby się w ogóle przespać. Wciąż ma na sobie nawet buty.
- Widzę, że nie używasz swoich-
- Dobra. - przewraca oczami, lekko unosząc się i chwyta dwie, marnujące się przez siedzenie na nich, poduszki. Nie zadając sobie przy tym trudu, podaje mi je, doceniam to.
- Wciąż potrzebuję więcej poduszek. - jęczę, wstając powoli i rozglądając się po otoczeniu, jednak nic nie znajduję.
- Masz cztery poduszki. - potwierdza.
- Potrzebuję co najmniej sześciu.
Usta Harry'ego szybko zmieniają się z grymasu na uśmieszek, następnie blokuje telefon i kładzie go obok siebie, jego wzrok ląduje na mnie. - Wiesz, jeśli śpisz z wieloma poduszkami, to znaczy, że jesteś samotna.

Oh.

- Nie jestem samotna.
- Powodem, dla którego przyszliśmy na tą imprezę było to, że chciałaś zdobyć przyjaciół.
- Prawda. - podstępnie rozszerzam oczy w objawieniu. - Wydaje mi się, że ty też jesteś samotny.
- Że co? - pyta i powoli przesuwa swoje ciało w moją stronę, a ja kładę się na swoich czterech poduszkach, z czym muszę się pogodzić. - Nie jestem samotny, towarzysko.
- Możesz mieć przyjaciół, ale jesteś jednym z największych samotników, jakich znam- bez urazy. Nie wiem, jak to wyjaśnić... Ale wszystko, co robisz- robisz zawsze sam. Zgadza się, jesteś niezależny. - kiwam głową, zgadzając się z własnymi słowami, a potem wciskam swoją śpiącą twarz w miękką pościel.
- Co czyni mnie niezależnym? - szepcze zaciekawiony, jednak informację, którą ode mnie zdobył, traktuje lekko i wygina swoje pełne usta w uśmieszek.
- Po prostu izolujesz się od wszystkiego i od wszystkich. Czasem, na przykład, wychodzisz z domu i nie wracasz przez dwie godziny. No nie wiem... w ogóle nic nie mówisz w domu, tylko siedzisz w swoim pokoju. - wyjaśniam szczerze, podczas gdy ten pozostaje nieruchomo, jego dolna warga jest ciasno zaciśnięta między zębami. Kiwa głową w odpowiedzi, ale jednocześnie marszczy brwi.
- Nie czuję się samotny.
Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia. - Musisz. Podświadomie wiesz, że jesteś samotny, rozumiesz mnie?
- Nie.
- Uh. - podnoszę głowę z poduszek i szybko siadam, aby być z nim twarzą w twarz. Jak mogę to wyjaśnić Harry Stylesie? - Więc-
- Nie chcę wiedzieć. - przerywa mi zmęczonym jęknięciem, powodując, że zraniona wydymam wargi. - To znaczy, przepraszam, nienawidzę, kiedy bawisz się ze mną w terapie.
Patrzę na niego z bólem w oczach i krzyżuję ręce. - To tak, jakbyś w ogóle nie chciał ze mną rozmawiać.
- Szczerze. - mamrocze i rozprasza samego siebie poprzez ponowne wyciągnięcie telefonu. - Po prostu chciałbym, żebyś znowu poszła spać.
- Za każdym razem, kiedy myślę, że chociaż w niewielkim stopniu jesteś zwykłym albo potencjalnie przyzwoitym człowiekiem- mówisz coś niemiłego. - warczę.
- Jest czwarta nad ranem. - wywraca oczami i wypuszcza marudne ziewnięcie, moje słowa w ogóle go nie ruszyły. - Przepraszam, jeżeli nie czuję potrzeby przeprowadzenia z tobą rozmów intelektualnych. Przestań być taka zależna od innych.
- Nie jestem zależna.
- O Boże, teraz ja muszę pobawić się z tobą w terapię. - szybko krzyżuje nogi i odwraca się twarzą do mnie, jego wzrok naprzeciw mojego. - Jesteś najbardziej zależną osobą, jaką znam. Nie możesz nic robić sama, bo robisz się- - unosi ręce sarkastycznie nimi wymachując. - ...nerwowa. Nie możesz nawet pójść na zakupy bez dzwonienia do mnie, żebym cię odebrał, ponieważ twoja przyjaciółka zostawiła cię i nie masz jak wrócić. To znaczy, nie mogłaś po prostu złapać autobusu tego dnia, kiedy poszłaś do sklepu z sukienkami? Albo taksówki?
- Ch-chyba tak-
- Jesteś zagubioną osobą. Czasami czuję się za ciebie odpowiedzialny, ponieważ przez większość czasu nie masz pojęcia, co się w ogóle dzieje na tym świecie. Jesteś... po prostu naiwna. Obawiam się, że pewnego dnia zostaniesz potrącona przez samochód albo coś. Albo, potykasz się co chwilę, nieważne, gdzie idziesz. Jesteś jak Bambi. - wydaje się znaleźć w sobie tyle entuzjazmu w trakcie mówienia mi, co jest ze mną nie tak.
- Moja babcia mówi na mnie Bambi. - szepczę.
- I ma rację. Twoje oczy są ogromne, twój nos jest tak guzik. Twoje nogi ciągle się trzęsą, jakbyś miała się zaraz przewrócić.
- Oh-
- I jesteś po prostu... jesteś po prostu zajebiście słodka.
Uśmiecham się nieśmiało, ale zawstydzona szybko zakrywam usta dłońmi, starając się zachować spokój. - Cóż... Ty jesteś... Jesteś jak... Jesteś jak Szatan.
- Co?
- Ale wyglądasz jak Bóg... Oh, nie- nie powinnam tego mówić. Myślę, że właśnie złamałam drugie przykazanie; Nie czyń sobie obrazu rytego, ani żadnego podobieństwa rzeczy tych-
- Co? Ułatw to dla mnie. - próbuje utrzymać swój uśmiech.
- To znaczy, że... nie powinnam idealizować nikogo innego, prócz Boga i tych rzeczy. A powiedziałam ci, że wyglądasz, jak Bóg i wydaje mi się, że muszę prosić o wybaczenie.
Już mam splatać razem swoje dłonie w modlitwie, ale Harry szybko za nie łapie. - Harley, posłuchaj siebie. Brzmisz jakbyś była szalona.
Zdenerwowana uderzam w jego dłonie. - Moja religia nie jest szalona.
- Jest szalona. Naprawdę uważasz, że twój Bóg jest taki miłosierny, skoro każdego roku pozwala umierać milionom głodujących dzieci? Co jest w tym takiego miłosiernego? - śmieje się żałośnie i przewraca oczami przed denerwującym wpatrywaniem się we mnie, czekając na odpowiedź.
Czuję rosnącą we mnie wściekłość na jego nieudolność i nawet nie zdaje sobie sprawy, kiedy zbliżam się do niego jeszcze bardziej. - Nie mów mi, że Bóg nie jest miłosierny, skoro my robimy dokładnie to samo. Bóg nie patrzy na umierające dzieci i nie robi nic, żeby je uratować. Bóg patrzy na nas, jak my patrzymy na tych, którzy umierają, podczas, gdy to właśnie my nie robimy nic, aby ich uratować. On sprowadził nas na tą ziemię, abyśmy zaopiekowali się światem jak dobrzy gospodarze, którymi chciał, abyśmy byli. Sprawdzał nas- on zawsze nas sprawdza. Nie on pozwolił im umrzeć- my to zrobiliśmy. Źli ludzie to zrobili. Wydajemy pieniądze na śmiercionośną broń, na wojny, które nie powinny mieć w ogóle miejsca, ponieważ ludzie nie powinni zabijać. Bóg wstydzi się nas- jako gospodarzy, jako ludzi- jako jego dzieci.
Jego oczy łagodnieją, a dłonie łapią moje biodra, przyciągając mnie jeszcze bliżej, więc teraz siedzę na nim okrakiem. Pozostaję przy swoim przekonaniu, ale on wydaje się być wesoły. - Przepraszam, Harley. Ja tylko... Nie mogę uwierzyć w Boga. Trudno jest mi zaakceptować to, że ktoś tam w niebie czuwa nas nami i ocenia każdy nasz ruch. To po prostu idiotyczne, a myśl, że jest ktoś, kto kupuje to całe gówno sprawia, że mam wrażenie, że ludzie są prymitywni. A ta głupia Biblia z twoją głupią religią to gówno prawda. Bóg nie jest prawdziwy, kropka.
- Mylisz się! - znowu odsuwam jego ręce od siebie, ale nie puszcza mnie, więc zirytowana zaczynam łapać jego ramiona, aby dać upust mojej złości. - Nie rozumiesz, bo nigdy się nie modliłeś! Nawet gdyby Biblia nie była prawdziwa, nadal jest wiele rzeczy, które mogę ci powiedzieć. Nie znasz tego uczucia, kiedy modlisz się do Boga każdego dnia i dziękujesz mu za wszystko, co masz, ponieważ czujesz jego obecność. Robi mi się wtedy ciepło, czuję ogień w piersi, tutaj. - szepczę i kładę dłoń na środku jego umięśnionej klatki piersiowej, a on nieruchomieje. - Zazwyczaj Bóg mi nie odpowiada, ponieważ wie, że jestem silna i poradzę sobie z tym wszystkim sama, i zawsze to robię. Modlę się do Boga o przebaczenie, kiedy zrobię coś złego i przyznaję się do swoich grzechów- a wtedy wszystko staje się lepsze. Przestaję czuć się smutna, zaczynam czuć się wdzięczna i współczuję ci, ponieważ ty nigdy tego nie doświadczysz. To... to mój dowód. Bóg jest żywy i prawdziwy.
Harry pozostaje cicho przez następne kilka sekund, łagodnie kreśląc kółka kciukiem na moim biodrze, jego oczy robią się szeroko otwarte. - Przepraszam. - szepcze i nachyla się, aby dotknąć ustami mojej szyi, pożądanie przejmuje nad nim kontrolę. - Przepraszam. - powtarza, obsypując moją skórę pocałunkami.
- Nie-
- Tak bardzo cię przepraszam. - mruczy w moją skórę, mogę wyczuć jakby sarkazm albo ostatnie życzenie, abym skończyła już mówić. - Nie chciałem cię zdenerwować.
Kładę dłonie na jego głowie, usiłując go odepchnąć, ale moje palce powoli zaczynają wślizgiwać się w jego brązowe loki, więc ciągnę za nie sfrustrowana. - Harry. - szepczę łagodnie.
- Harley. - wyszeptuje w odpowiedzi i unosi swoje usta do mojej kości policzkowej.
- Oh, Harry. - powtarzam bardziej desperacko, w końcu poddaję się. Nie widzę sensu w powstrzymywaniu się, kiedy w tajemnicy tak naprawdę chcę go w ten sposób. Jest różnica między zachowaniem swojej godności, a byciem stanowczo zbyt marudną. Nie chcę być marudna.

Koniuszki moich palców suną w dół do linii jego szczęki, a następnie delikatnie obniżam go na moją wysokość, dzięki czemu jego usta mogą dokładnie pokryć się z moimi. Nasze wargi robią cichy 'cmok' z każdym pocałunkiem, i, co dziwne, lubię ten dźwięk. Jego język przebiegle wije się w okół mojego i nagle unosi moje słabe ciało ze swojego, kładąc mnie delikatnie na materacu.

Powoli odsuwa się, pozostawiając mnie leżącą i siada obok w zamyśleniu. - Uwielbiam prostotę całowania cię. To takie niewinne, ale mimo to tak bardzo zmysłowe.
Przez chwilę pozostaję cicho, zastanawiając się nad rozsądną odpowiedzią. Jestem beznadziejna w rozmawianiu o pożądaniu. Wciąż jestem ciekawa, co wydarzy się dalej. - Harry... jestem jedyną dziewczyną, prawda? Powiedziałeś mi, że jeśli będę ciebie chciała, wtedy nie zwiążesz się-
- Harley, Harley- - ucisza mnie, przykładając swój palec wskazujący do moich ust. - Ja... Ja nie chcę, żebyś myślała, że chcę cię wykorzystać bez twojej wiedzy, albo, że już cię wykorzystuję. Pozwól mi po prostu powiedzieć ci, co zrobimy.
Mam ochotę wywrócić oczami tak bardzo, że zaraz mi chyba wypadną. - Powiedz mi.
- Podoba mi się, jacy jesteśmy teraz. Podoba mi się nasza... więź. Podoba mi się to, ponieważ kłócimy się praktycznie codziennie, i coś mówi mi, że tak naprawdę nie powinniśmy być z daleka od siebie. A więc, to jest granica, którą metaforycznie tworzymy: towarzysko zostajemy dokładnie tak, jak jest teraz i w ten sposób będziemy mogli robić ze sobą cokolwiek będziemy chcieli. Ale nie chcę, żebyś ty zaczęła spotykać się z moimi przyjaciółmi, i nie chcę, abym ja musiał zaczynać spotykać się z twoją... przyjaciółką. - kładzie nacisk na liczbę pojedynczą tego rzeczownika. - Ale... Tylko z tobą będę w ten seksualny sposób. Nie mam nic przeciwko, jeżeli będziesz spotykać się z innymi kolesiami, chociaż wątpię, abyś to robiła- bez urazy. I nie mów nikomu o tym, ponieważ to żenujące. Nie fakt, że ty to... ty. Tylko fakt, że my jesteśmy... rodzeństwem. Nie powinienem był cię całować przy tych wszystkich ludziach, kurwa. Ale nie wydaje mi się, aby ktokolwiek to zauważył, więc od teraz nikomu nic nie mówimy. Możesz to zrobić?
Mam ochotę zwymiotować z podekscytowania na samą myśl o moim innym życiu- bez strachu, co ludzie sobie pomyślą. Zdecydowanie jestem na to gotowa. - Mogę to zrobić.

_________________________________________________________

Dziewczyny, nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale...
jesteście najcudowniejsze!

Wasze komentarze dają mi wielkiego kopa do dalszych działań, 
każdy jeden jest dla mnie ogromnie ważny. :)
Dziękuję!


15 komentarzy = rozdział 23. :*