sobota, 19 grudnia 2015

Chapter 38.

Harry daje telefon na głośnik, dzwoniąc przy nas do Clyde'a. Wszyscy jesteśmy już ubrani i dla uspokojenia każdy trzyma w dłoni kubek herbaty, tkwiąc w tym olbrzymim, wręcz kolosalnym bałaganie.

Kładzie telefon na ladzie, a kiedy Clyde w końcu odbiera, krzyżuje ręce na piersi. - Harry, nadal jesteśmy przyjaciółmi, prawda?-
- Clyde, posłuchaj mnie. - przerywa mu. - Dzisiaj rano stało się coś naprawdę złego, musisz ze mną współpracować. Bo jeśli nie, to najprawdopodobniej pójdę do więzienia za coś, czego nie zrobiłem.
Poirytowana wywracam oczami na to, jak okropnie obrzydliwie to wygląda. Przez to jest mi za siebie strasznie wstyd. - Czekaj, co? Co się stało?
Harry z przejęciem marszczy brwi. - Uh... po prostu drobne nieporozumienie. Potrzebuję, abyś opisał, ze szczegółami, co zaszło między tobą a Harley ostatniej nocy.
Wygląda na bardzo zdenerwowanego, kiedy tak nerwowo drapie swój kark. - Uh... Dlaczego... Nic się nie stało, nie wziąłem gumek...
- Jezu. - wyszeptuje Harry, nie uznając jednego z dziesięciu przykazań. - Clyde, rano Harley obudziła się cała pokryta siniakami, a jej ubrania były porozdzierane. Jak to się stało?
- Była niecierpliwa. - chichocze lekko, a moja matka w obrzydzeniu spuszcza wzrok na podłogę. - Sama rozdarła sobie koszulkę i sama powiedziała, że mogę podrzeć jej rajstopy. A te siniaki to malinki.
- Jesteś pewien w stu procentach, że tak było? - pyta powoli.
- Na pewno, stary. Mówiła, że chciała sprawić, żebyś był zazdr-
- Dobra, dzięki. - Harry wybałusza oczy i szybko urywa rozmowę, przenosząc telefon do ucha. - Cześć.
Niezręcznie kaszlę, po raz drugi robi mi się niedobrze. - Przepraszam za takie dramatyzowanie.
- To nie było dramatyzowanie. - oczy Harry'ego rozszerzają się. - Każdy zareagowałby tak samo.
- Nie, jeśli pamięta, co wydarzyło się ostatniej nocy. - spluwa mój tata, sprawiając, że wzdrygam się pod jego oddechem.
- Harley, dlaczego piłaś?
- Bo... - wyszeptuję skołowana. - Miałam pozwolenie.
- Nie w naszym domu, tu nie masz. - warczy moja mama, a potem ze skrzyżowanymi rękami odwraca się w stronę Harry'ego. - Co to za geniusz pomyślał, że odpowiednim byłoby zaproszenie kolegi w gości i urządzenie małego przyjęcia?
Chłopak ze złości napina swoje i już tak obolałe mięśnie, zanim wkłada dłoń do kieszeń jego jeansów. - Nie możecie się po prostu cieszyć, że wasza córka nie została napadnięta podczas snu?

Wzdycha zestresowany i znowu wyciąga swój telefon, a potem szybko wychodzi, zostawiając nas całych oszołomionych i przerażonych.

- Jaki do cholery jest jego problem?
- Niesłusznie oskarżyliśmy go o gwałt, mamo. - cicho mruczę.
- A widziałaś jego tatuaże? - sapnęła z przerażeniem.
- Widziałaś jego blizny? - poruszam temat.
Tata wkracza między nas, łapiąc za nasze dłonie i przyciągając nas do siebie. - To bez znaczenia. Harley jest cała, to wszystko, co mnie interesuje.
- To by się nie wydarzyło, gdyby nie piła-
- Karen. - ucisza ją. - Ona już to wie, daj spokój. Ale nigdy... więcej nie rozmawiaj z Clyde'em.
- Nie będę. - zapewniam.

Ten weekend był bardzo nerwowy. Jestem szczęśliwa, że nareszcie się kończy i wrócę do szkoły, gotowa, by zacząć robić moją pracę na Angielski. Od jakiegoś czasu w ogóle nie rozmawiałam z Devon, fajnie będzie wszystko nadrobić.

Ale wszystko jej powiedziałam.

I jest bardzo skołowana przez to, co jej zakomunikowałam, ale dłużej nie mogłam tego trzymać w sobie. Po prostu nie mogłam zatrzymać tego wszystkiego tylko dla siebie... i Ojca Lucas'a. Siedzimy w świetlicy same, ponieważ nikt nie przyszedł, żeby posiedzieć tutaj w czasie wolnym od zajęć.

- To bardzo złe. - Devon prawie wymiotuje na moje wiadomości. - Harley, nie mogę uwierzyć, że mogłabyś to zrobić.
- To nie było złe. - bronię się.
- Zdradził cię z dziewiętnastoma dziewczynami. - wybałusza oczy, utwierdzając mnie w moim słowach.
- Wiem.
- Nie masz zamiaru mu tego wybaczyć, prawda?
- W Bożych modlitwach powiedziane jest, aby wybaczać tym, którzy cię wykorzystali. Ale... ja mu nadal nie wybaczyłam. - dodaję.
- Kim u licha jest Stephanie?
- Nie powiedział mi, ale strasznie chcę się tego dowiedzieć. To znaczy, ugh- nienawidzę jej, ale jego nienawidzę bardziej.
- Nie nienawidź jej. - na twarzy Devon pojawia się grymas. - Ona prawdopodobnie jest teraz w tej samej sytuacji, co ty.

I to jest ten moment, w którym do mojej młodej, niewinnej głowy wpada pewien pomysł. Przez chwilę pozostaję cicho, trochę się waham i w zamyśleniu unoszę brew. Ale potem z powrotem spoglądam na Devon, a na moje usta wkrada się mały uśmieszek.

- To zabrzmi szalenie-
- Więc mi nie mów-
- Co jeśli skontaktuję się ze Stephanie i powiem jej, że chłopak, z którym się pieprzy jest kłamliwą kupą gówna-
- Harley! - gwałtownie wciąga powietrze przerażona. - Dlaczego przeklinasz?!
- Jest we mnie... mnóstwo złości. - wzdycham.
Patrzy na mnie ze zdziwieniem. - Zmieniłaś się, Harley.
- To przez to, że jestem wściekła. - krzyżuję nogi i z powrotem siadam z założonymi rękami.
- Nie obchodzą cię uczucia Stephanie, po prostu nie chcesz, żaby Harry z nią-
- Nie chcę, żeby Harry z kimkolwiek! - warczę. - Nie, nie, nie obchodzi mnie to. Może robić co chce, to jego życie-
Znowu zapada cisza i jedynym dźwiękiem jest mój stary, rdzewiejący zegarek. Szybko wyciągam telefon i przeglądam historię kontaktów. - Znam kogoś, kto przyjaźni się z Harry'm. Może wiedzieć, kim jest Stephanie.
- Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie obchodzi cię to.
- Nie obchodzi.
- Więc dlaczego chcesz wpakować się takie kłopoty? - wywraca oczami.
- Bo chcę wiedzieć, kim jest Stephanie. A Harry ma kolegę, tylko, że on nie wie, że już wcześniej z nim rozmawiałam, jakiś miesiąc temu. - chichoczę, jestem co raz bliżej poznania prawdy.
- Jak chcesz znaleźć czyiś numer sprzed miesiąca?-
- Mam cztery numery. Twój, mamy, taty i Harry'ego.
Odnajduję numer po sekundzie szukania i natychmiast naciskam na niego. Co dziwne, od razu włącza się automatyczna sekretarka, zostawiając mnie podenerwowaną z Devon. - Później oddzwoni.

Po niepomyślnym połączeniu wracamy do sali i zaczynam pisać moją pracę na Angielski. Mogę zauważyć, jak Harry zmaga się ze swoją. Siedzi od dziesięciu minut, myśląc co napisać, a ja po prostu przeszłam do pisania. Nawet Clyde wydaje się pracować.

Droga powrotna do domu w ogóle nie jest lepsza. Gapię się w telefon, co chwilę sprawdzając, czy Danny oddzwonił, ale nie zrobił tego. To wyczerpujące, ale nagle dostaję wiadomość od nieznanego numeru. To musi być Danny.

-

Jestem dostępny między 16 a 23. Przepraszam, że nie odebrałem.

-

Co?
Natychmiast odpisuję.

-

Rozmawialiśmy już wcześniej. Możesz mnie nie pamiętać, ale jestem pewna, że to było jakoś w październiku. Co masz na myśli, pisząc dostępny?

-

Rozmawiam z wieloma osobami, kochanie. Oddzwoń do mnie o czwartej, chętnie odbiorę.

-

To było niepotrzebnie mylące.

Autobus zatrzymuje się, Harry wychodzi jako pierwszy, trzymając telefon w dłoni, zanim chowa go do kieszeni. Wysiadamy osobno i w ciszy idziemy do domu. Kieruję się prosto do mojego pokoju, podłączam telefon do ładowarki, karmię Owocową Oponkę i moje rybki, a potem przebieram się w coś bardziej sportowego. Zakładam biały bezrękawnik, kurtkę i czarne legginsy. Zakładam też jednolite tenisówki na moje jasnoróżowe skarpetki, a włosy wiążę w wysoki kucyk.

Kiedy mój telefon jest naładowany do przynajmniej 80%, zabieram go ze sobą na spacer, bo nie chcę, żeby Harry usłyszał moją rozmowę z jego przyjacielem Danny'm.

Idę sama zdyszana, przemierzam dość daleki dystans do parku. Jest bardziej jak las, wyłączając to, że wycięli tutaj większość drzew, żeby zrobić kort tenisowy, place zabaw i ścieżkę do chodzenia w kółko. Więc chodzę tak wzdłuż tej ścieżki, nucąc pod nosem krótką melodię, zanim sprawdzam godzinę.

Rany, jest 16:02. Miałam zadzwonić dwie minuty temu.

Wybieram jego numer i natychmiast słyszę odpowiedź. - Witaj, skarbie. W czym mogę ci pomóc?
- Cześć. - mówię z entuzjazmem. - Nadal tak odpowiadasz na telefony?
- A więc, dzwoniłaś do mnie wcześniej? - odchrząka, jego głos robi się nieco zniekształcony przez słaby sygnał.
- Tak, raz. Jesteś Danny, prawda? - pytam, a po drugiej stronie telefonu słychać ciszę.
- Co?
- Danny? Czy to ty? To ja, Harley. - pytam nieśmiało. Zaczyna się robić coraz bardziej niezręcznie.
Jego głos nagle staje się znacznie niższy. - Słuchaj Harley. Nie mogę teraz rozmawiać. Napisz do mnie.
I ot tak, rozłącza się. Co u licha? Niemniej jednak spokojnie piszę do niego.

-

16:03
Cześć? Potrzebuję twojej pomocy z czymś. Proszę odpisz, jestem zdesperowana.

-

16:04
W czym potrzebujesz pomocy? Dlaczego to ma dotyczyć mnie?

-

16:04
Jesteś przyjacielem mojego przybranego brata, Harry'ego. Znasz tą dziewczynę z którą jest, o imieniu Stephanie? Pls odpowiedz.

-

16:04
Nie znam Stephanie. Już nie jestem przyjacielem Harry'ego. Proszę przestań do mnie pisać.

-

16:05
Dlaczego już się nie przyjaźnicie? Dlaczego nie mogę do ciebie pisać, jesteś zajęty?

-

16:05
Pokłóciliśmy się. Pobił mnie, nie miałem z nim szans. Jest dla mnie za silny, za silny dla każdego. I tak, jestem zajęty.

-

16:06
Lol

-

16:06
Co?

-

16:06
Myślałam, że pisałeś, że jesteś zajęty?

-

16:07
Już nie jestem. Dlaczego napisałaś lol?

-

16:07
Po prostu na myśl o nim, jak się bije, idk.

-

16:08
W każdym razie, po co chcesz znaleźć kogoś o imieniu Stephanie?

-

16:08
Mam powód, którego nie potrafię wytłumaczyć, bo to zbyt skomplikowane.

-

16:09
Och, okej.

-

16:10
Dobra, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć to ci powiem. Muszę znaleźć Stephanie, ponieważ sypiała z Harry'm i chcę ją odnaleźć i powiedzieć jej, że on jest KŁAMCĄ! ugh

-

16:10
Był z tobą, tak?

-

16:10
I tak i nie.

-

16:11
Co masz na myśli?

-

16:12
Właściwie to nigdy nie byliśmy ze sobą, ale obiecał mi, że nie będzie z nikim sypiać. Ale robił to!!!! Wyszłam na spacer, bo nie chciałam być blisko niego, ale jestem już zmęczona i chcę wrócić do domu.

-

16:12
Wracasz do domu?

-

16:12
T a k,  j e s t e m  z m ę c z o n a.

-

16:13
O  c o  c h o d z i  z  t y m i  p r z e r w a m i ?

-

16:13
N a c i s k .

-

16:13
Przestanę z tobą pisać, dobra? Mam przed sobą ciężką noc przy telefonie.

-

16:14
CZEKAJ, NIE IDŹ JESZCZE

-

16:14
Czego chcesz?

-

16:14
Czy ja cię denerwuję? To dlatego chcesz przestać?

-

16:15
Co? Nie. Jestem po prostu zajęty.

-

16:15
To odpisz mi tak szybko, jak to tylko możliwe, żeby to udowodnić. Napisz jutro, albo dzisiaj wieczorem. Proszę, nie ignoruj mnie.

-

16:16
Posłuchaj, jestem bardzo zajętym facetem. Postaram się napisać później, okej? Ale nie pomogę ci z Harry'm. Nadal nie wiem, dlaczego chcesz ze mną pisać, skoro nie mam jak ci pomóc, ale wydaje mi się, że uda mi się znaleźć trochę czasu. Wkrótce się do ciebie odezwę. Narazie.

___________________________________________________

Wesołych Świąt Serca! :) <3

20 komentarzy = rozdział 39. :)

sobota, 28 listopada 2015

Chapter 37.

* Uwaga: jeśli ktoś kiedykolwiek doświadczył napaści na tle seksualnym, 
bądź został dotknięty napaścią na tle seksualnym, nie radziłabym czytać tego rozdziału. *


- Co masz teraz na sobie, maleńka? - grucha niskim głosem do swojego iPhona podczas przechadzania się spokojnym krokiem po miękkiej, zielonej trawie w ogrodzie. Zostawiam otwarte drzwi, wysilam swój umysł, aby znaleźć jakąkolwiek inną emocję, niż złość i zazdrość.

Clyde próbuje mnie rozproszyć, ale jestem skupiona wyłącznie na rozwiązłej rozmowie Harry'ego z kimkolwiek, kto jest naprawdę tak głupi, aby mieć na niego czas. Jestem sfrustrowana, mój mózg jest jak sparaliżowany, intensywnie wsłuchując się w uwodzicielskie słowa swobodnie wypływające z jego ust.

- O cholera. - chichocze Clyde, kiedy oboje słuchamy tego, co on mówi. - On uprawia seks przez telefon.
Powstrzymuję te wszystkie bolesne słowa, zamiast tego wsłuchuję się jeszcze bardziej. - Podoba ci się, kiedy mówię do ciebie maleńka? Co chcesz, abym ci zrobił, maleńka?

Jest idiotą. Jest egocentrycznym, nieostrożnym, wścibskim idiotą. Chce mi się płakać, mam ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy i ryczeć bez końca. Ale nie zrobię tego, zamiast tego po prostu będę go metaforycznie pieprzyć, ponieważ dosłownie to nigdy nie wydarzy.

Clyde i ja wypijamy kolejną rundę szotów, a potem jeszcze jedną. Chcę uśmierzyć ból. Ale dlaczego czuję go tak bardzo? Czy nie uciekam się do zapicia emocji, przez to, że czuję się zdradzona? A może jest coś jeszcze? Myślę, że... coś do niego czuję.

O rany. Myślę, że coś do niego czuję.

To dlatego to tak boli? Ale dlaczego? Jest zimny, nieczuły i sadystyczny. Nigdy się nie uśmiecha, nigdy się nie śmieje i nigdy nie jest miły. Chciałabym móc podać za przykład, że zawsze pomaga mi wstać, ale wiem, że robi to tylko dlatego, że nie chce być za mnie "odpowiedzialny".

Muszę położyć kres moim uczuciom, wzmocnić się, pić, pić i pić.

- Nalej mi jeszcze jednego. - mówię niewyraźnie, od razu tracąc równowagę. Niestety zataczam się, potykając o własne nogi i szybko ląduję na podłodze. Clyde wybucha śmiechem i pomaga mi wstać z powrotem na nogi, ale ja już nic nie czuję, ani psychicznie, ani fizycznie.

Harry przypatruje się nam biernie pod drzwiami, jego dłoń zakrywa głośnik telefonu. - Co się, kurwa, dzieje?
Cały czas stoi obok mnie. - Nie... nie złapałeś mnie?
Lekko zdziwiony marszczy brwi. - Nie mogłem, rozmawiałem przez telefon.
Smutno wydymam usta, czując pieczenie w gardle. - Nie złapałeś mnie. - powtarzam.
- Kurwa mać, Harley. Rozmawiam z kimś, sama się łap. - prycha, wracając do ogrodu. - Bądźcie cicho, muszę odebrać ten telefon.

Po raz drugi zostawia mnie i Clyde'a samych, ale nie chcę już pić. Jestem zbyt zdołowana faktem, iż Harry wolałby ruchać się z kimś przez telefon, niż łapać mnie, kiedy upadam. Dobrze wiedzieć, jakiego wyboru dokonał. Teraz ja dokonam swojego.

Chwytam rękę Clyde'a i filuternie ciągnę go przez salon. - Chodźmy na górę.
Jesteśmy pijani, ale pozostaję przy zdrowych zmysłach na tyle, aby wiedzieć, jak smakuje zazdrość. I co zabawne, jestem przy zdrowych zmysłach również na tyle, aby wiedzieć, czym jest zemsta. - Cały czas prosto, do pokoju Harry'ego.

Zabieram go na górę i specjalnie wchodzimy do pokoju Harry'ego, jestem pewna, że to sprawi, że zrobi się siny ze złości. Uśmiecham się przebiegle, prowadząc nas na brzeg jego łóżka, gdzie oboje siadamy i ponownie łączymy nasze usta. Wciągam powietrze, kiedy przekornie muskam dłonią jego udo i spontanicznie łapię go za krocze.

- Ach, czekaj, muszę skoczyć do łazienki. Daj mi minutkę.

Zatacza się i chwiejnym krokiem wychodzi, to daje mi trochę czasu, aby się przygotować. Już się nie martwię, chcę po prostu zrobić coś, co bardzo wkurzyłoby Harry'ego. Więc, zdejmuję moją szkolną spódniczkę, sweter i krawat. Nie miałam czasu się przebrać, ponieważ prosto ze szkoły poszłam na zakupy.

Zostawiam tylko koszulkę i rajstopy. Wchodzi Clyde i na mój widok jego oczy robią się ogromne, widzę w nich pożądanie. Kiedy siada obok mnie z jego ust wychodzi ciche jęknięcie, wargi natychmiast wędrują na moją szyję.

- Oh. - sztucznie grucham i lekko wywracam oczami. - Clyde... naprawdę mi się podobasz.
Mogę poczuć uśmiech formujący się przy mojej skórze, w miejscu, gdzie mnie całuje. - Co ci się we mnie podoba?
Rany. - Wszystko. Twoje usta, twoje oczy... twoje włosy-
- Naprawdę? - koniuszki jego palców wędrują do mojej koszulki, rozpinając ją tak boleśnie powoli. Wzdycham zniecierpliwiona i szybko rozdzieram ją własnymi rękami, sprawiając, że kilka guzików odpada.
- Tak, Clyde. - jęczę, przywołując jego usta z powrotem do moich. - ... zawsze mi się podobałeś.
Jego pocałunki stają się coraz wolniejsze. Po chwili odsuwa się, żeby spojrzeć na mnie ze zmartwieniem w swoich orzechowych  oczach. - Ja... przepraszam za to, co się stało w dzień potańcówki. Za każdym razem, kiedy widzę cię w szkole, ja, to znaczy, nienawidzę siebie za to. Zawsze chciałem cię przeprosić, ale za bardzo bałem się-
- W porządku. - ucinam. Łapię go za dłonie, kładę je na moich udach i delikatnie, ale krótko muskam jego usta swoimi. - Możesz je podrzeć, i tak były tanie.

Powoli kiwa, a potem zniża się i klęka na podłodze między moimi szczupłymi nogami. Palcami wbija się w krocze moich rajstop i rozdziera je, tworząc na tyle dużą dziurę, aby odsłonić moje uda. Pochyla się uwodzicielsko do przodu i mocno wsysa w skórę moich nagich ud, wywołując dziwne, ale jednocześnie przyjemne doznania. Tworzy malinki na całych udach, wyglądają trochę jak siniaki.

- Naprawdę przepraszam. - przestaje, unosząc się z kolan, by szybko z powrotem przy mnie usiąść. - Jesteś odjazdowa i nie jesteś jak inne dziewczyny, z którymi się spotykałem. Jedyne, co one robią to, no wiesz, wbijają każdemu nóż w plecy, używając seksu, jako broni. Za każdym razem, kiedy uprawiam z nimi seks, potem mam na karku stukniętego ex usiłującego mnie zlać. Ale ty jesteś prawdziwa, jesteś taka prawdziwa.

W głowie wypuszczam najgłośniejsze, najbardziej sfrustrowane westchnięcie, jakie mogę sobie wyobrazić. Teraz czuję się źle, czuję się jak gówno. Clyde jest w jakimś sensie przyzwoitym człowiekiem, a ja próbuję go wpędzić w kłopoty. - Nie chciałam uprawiać seksu-
- Nie, nie, jest dobrze. - zapewnia mnie przekonującym, pijanym uśmiechem. - Nie mam prezerwatyw, więc to był niezręczny moment, kiedy musiałem cię powstrzymać. - śmieje się, delikatnie przy tym śliniąc.
- Chciałam tylko wkurzyć Harry'ego, ale najgorsze jest to, że nie martwi się o mnie na tyle, aby miało go to obchodzić. - chrypię ponuro przez ucisk w gardle przez ogarniające mnie mdłości, ale powstrzymuję się.
Oczy Clyde'a łagodnieją, jest rozczarowany. - Co?-
Przerywa mu głośne huknięcie zniszczonych drzwi, ujawniając wysoką, ciemną postać Harry'ego ukazującą zabójczą wściekłość. Wbiega, jego silne, umięśnione ręce dziko ściągają Clyde'a z łóżka na zimną podłogę. - To tu się do kurwy dzieje?!
Szarpie go za ramiona i podnosi tak brutalnie, że jego palce u stóp ledwo dotykają podłogi. - Wow, uspokój się-
- Próbujesz przelecieć Harley i mówisz, że mam się uspokoić?! - wrzeszczy dziko, jego mięśnie napinają się. - Ona jest pijana, człowieku. Co jest z tobą, kurwa, nie tak?
Pozwala wyślizgnąć się Clyde'owi ze swojego uścisku, na co ten upada i szybko odsuwa się na klęczkach, przypadkiem wpadając na ścianę, podczas, gdy ja ze strachu zakrywam usta dłońmi. Ale muszę przemówić. - O-on nic nie próbował zrobić-
- Zamknij mordę, Harley! Daj mi się tym zająć!-
- Źle to wszystko zrozumiałeś, bracie. - broni się Clyde.
- Nie jestem twoim pierdolonym bratem. Wynoś się z mojego domu, zanim zadzwonię na policję. Ja jebie, przyrzekam Clyde, nie zawaham się. - warczy, patrząc groźnie na swojego, ponoć, najlepszego przyjaciela, zanim ten wstaje i chwiejnym krokiem idzie do drzwi.
- Harry, ja-
- Idź do domu. - spluwa.
Od razu wychodzi. Harry wpatruje się we mnie, w jego oczach widać obrzydzenie. Milczy przez cały czas- kiedy słyszymy dźwięk ciągnących się przez korytarz kroków, sunących schodami na dół, a potem na zewnątrz. Dopiero, kiedy zapada cisza, Harry postanawia przemówić, nadal mnie obserwując. - Za dużo wypiłaś.
- Całkiem nieźle się bawiłam. - bełkoczę.
Wkurzony wywraca oczami, patrząc na moją podartą koszulkę i rajstopy. - Weź moją koszulkę.
Ściąga ubranie ze swojego umięśnionego ciała i rzuca nim nieostrożnie w moją stronę, ale odrzucam ją na bok. - Nie chcę twojej koszulki. - wydawało mi się, że tego właśnie chciałam, widzieć Harry'ego wściekłego przez moje próby przespania się z Clyde'em. Ale... nie czuję się tak, jak myślałam, że będę się czuć. Tak naprawdę czuję się okropnie.
Stoi tak na wpół nagi, wściekły i zawiedziony. - Nie chcę krzyczeć i wrzeszczeć, są szanse, że nie będziesz tego pamiętać. Ale... kurwa, Harley, nie możesz odprawiać takiego gówna. Dlaczego Clyde? Mój najlepszy przyjaciel?
- Chciałam zranić ciebie tak, jak ty mnie. - wyszeptuję.
Wyciera dłońmi twarz ze zmęczenia, głośno wzdycha i podchodzi, by ze zmartwieniem usiąść obok mnie. - Mam tego dość. Ile to już razy walczyliśmy ze sobą, a potem tydzień później zabawialiśmy się ze sobą, a potem znowu walczyliśmy? Harley, nienawidzę tego-
- Ale ja nie chcę się godzić. - cicho płaczę. - Ty... tak bardzo mnie zraniłeś.
Tylko jęknął. - Od teraz będę trzymał się na dystans, dam ci przestrzeń. Nie mam pojęcia, jak mógłbym ci to wynagrodzić, więc nawet nie będę próbował. Nie mogę powiedzieć ci prawdy i nie możesz tego znieść. Nie chcę, żebyś mi wybaczyła.
Spinam się, czuję jak moje serce zaciska się z bólu, a ciało powoli zaczyna wiercić się na materacu. - Dlaczego nie możesz po prostu przestać sypiać z dziewczynami?
- Bo mam chory powód, który to usprawiedliwia.
- To bardzo złe moralnie. - utrzymuję.
- Wiem.
- Jesteś... taki obrzydliwy. - przyznaję.
- Wiem. - powtarza.
- Sypianie z nimi sprawia ci przyjemność? - szepczę, za bardzo boję się poznać odpowiedź.
- Brzydzę się tego. - mówi sztywno. - Nienawidzę z tego każdej minuty.
Jestem zmęczona. Kładę się na łóżku, a Harry przenosi się na podłogę, żeby usiąść obok mnie. Nie mam pojęcia, o co do cholery chodzi, nigdy nie wiedziałam. - Skoro tak tego nienawidzisz, to dlaczego robisz to ze mną?
- Ponieważ ty jesteś... taka inna od reszty dziewczyn. - mówi prosto. - Gdybym mógł wybrać kogokolwiek, wybrałbym ciebie. Nie potrafię... żyć bez uczucia mojej skóry przy twojej.
Usiłuje być słodki, ale nie oszuka mnie. - To umrzyj.
- Jezu. - narzeka cicho, a ja zamykam w końcu oczy. Nie chcę dłużej kontynuować tej rozmowy.

~

Wyrywam się ze snu, mój oddech jest płytki, a gardło walczy o powietrze. Mocno kaszlę, szybko wstając od razu spoglądam w bok. Przełykam ślinę, zwilżam usta i szybko oczyszczam gardło. Serce mi łomocze, która jest godzina?

Zostaję oślepiona światłem słonecznym przez co natychmiast odwracam się, i szczęka mi opada, kiedy spoglądam na siebie. Jestem przerażona na widok mojej szkolnej koszulki całej podartej, moich rozdartych rajstop i ud całych w małych, czerwonych siniakach.

- Nie. - szepczę do siebie, nie pamiętając o niczym z ubiegłej nocy. Cicho płacząc otulam się mocno ramionami, wstydzę się, moja skóra jest zimna i wykorzystana.

Kiedy kładę się z powrotem na łóżku, czuję się tak, jakby moje organy wewnętrzne miażdżyły się jeden po drugim, moja zimna, blada skóra boli. Modlę się, aby to był sen, proszę, żeby to był tylko sen.

Odwracam głowę, widzę półnagie ciało śpiącego Harry'ego leżące na podłodze obok mnie, głową i plecami opiera się o ścianę. W tym momencie nigdy nie czułam tak silnej potrzeby, żeby się drapać.

Będę wymiotować.

Moje niemal puste ciało przenosi się do łazienki i klęka przy muszli klozetowej, czuję coś w sobie, ale jestem zbyt zdezorientowana, by zemścić się na sobie za moje mdłości. Muszę zmusić się fizycznie do wymiotów, to jest toksyczne. Kolor moich wymiocin jest jasno pomarańczowy, co jest jednocześnie niepokojące i przerażające.

Ale czuję parę miękkich, ciepłych dłoni odsuwających moje brązowe włosy do tyłu w czasie, kiedy wykasłuję wszystko, co mam w sobie. Przestaję po kilku minutach, słabo podciągając się w górę przy pomocy czyjegoś uścisku. Odwracam się, aby zobaczyć wpatrującego się we mnie, zamyślonego Harry'ego i przełykam ze strachu ślinę.

- Nic ci nie jest? - wyszeptuje.

Gapię się na jego półnagie ciało, a potem patrzę na moje; widzę siniaki na udach, rozpartą koszulkę i podarte rajstopy. Unoszę moją pulsującą głowę i z przerażeniem patrzę w jego szmaragdowe oczy. Jest taki zmieszany, kiedy widzi, w jaki sposób go postrzegam, jego oczy natychmiast wytrzeszczają się.

- Harley, nie-
- Ty...
- Nie! Boże, wiem, że to wygląda okropnie, ale nie zrobiłem nic-
- Dlaczego moje ciuchy są podarte? - słabo płaczę.
Chwyta mnie za ramiona i mocno przytula. - Posłuchaj mnie, nikt cię nie dotknął.
Muskam koniuszkami palców moich nóg, widząc nieskończoną ilość siniaków. - Kto mi to zrobił?-
Nagle drzwi łazienki otwierają się, by pokazać moich rodziców ostrożnie przyglądających się nam w zdziwieniu. - Co tu się do cholery dzieje?
- Mamo. - płaczę i odpycham Harry'ego, zostawiając go samego, podczas, gdy ona ze strachu owija swoje delikatne ramiona wokół mnie.
- Harley, przysięgam na własne życie, nic się nie wydarzyło.
Oczy mojego ojca błyszczą z wściekłości, kiedy patrzy między nas. Zauważa moje posiniaczone ciało i pół nagie ciało Harry'ego. - O, rety. Karen, dzwoń na policję-
- Nie, nie rób tego! Nie dotknąłem jej, nigdy w życiu nawet nie pomyślałem o dotykaniu jej-
Przerywa mu natychmiast mój ojciec, wchodzi i dla naszego bezpieczeństwa odpycha Harry'ego do tyłu, przygwożdżając do ściany. - Matthew, nie tknąłem jej nawet palcem. Musisz mi uwierzyć.
Mama wciąż trzyma mnie w swoich bezpiecznych objęciach, trzymając z dala od niego. - Harley, zejdź na dół i zadzwoń na policję.
- Harley! Mogę powiedzieć ci, co się stało, jeśli tylko mnie wysłuchasz! - krzyczy Harry, jego ręce są wstrzymywane przez mojego tatę. Mam zaszklone oczy, przeraża mnie to, krzyżuję ręce i staję za moją matką.
- Nie kłam. - błagam, a on uczciwie przytakuje.
- Upiliście się, ty i Clyde. I... zaczęliście się całować, a ja- ja próbowałem powiedzieć ci, żebyś przestała już pić, ale nie słuchałaś. Potem poszłaś na górę i weszłaś z Clyde'em do mojego pokoju-
- Dlaczego jej ubrania są podarte, Harry? - pyta wkurzona mama.
- Jezu, musieliście je sobie pozdzierać, nie wiem! A to nie są siniaki, to malinki! Wszedłem tam, zanim cokolwiek się wydarzyło, i wywaliłem Clyde'a bo... po prostu wkurzyłem się widząc ciebie z nim. Dałem ci moją koszulkę, bo twoja była podarta. I zasnęłaś w moim łóżku, a zostałem z tobą, żeby mieć pewność, że wszystko będzie z tobą w porządku, to wszystko, co się stało. Proszę, uwierz mi, mówię prawdę. Mogę zadzwonić do Clyde'a-
- Kim jest Clyde? - pyta mój ojciec.
- Jest moim kolegą, znanym też jako randka Harley na potańcówkę. - wyznaje i patrzy wprost na mnie. - Harley, przepraszam, że powiedziałem twoim rodzicom, co się stało, ale nie mogę kłamać i sprawić, że będę wyglądał na gwałc-
- Wystarczy. - ojciec wypuszcza Harry'ego, na co ten wzdycha z ulgą.
Moje myśli i uczucia pieprzą się ze sobą. Wierzę Harry'emu, on nigdy by mi tego nie zrobił. Ale... to wyglądało tak źle, kiedy się obudziłam, w ogóle nie przyszło mi na myśl inne wytłumaczenie. - Clyde zrobił cokolwiek?
- Nie, powstrzymałem was. On był pijany, więc nie myśl, że by cię wykorzystał.
Moja mama zawsze wie, jak sobie ze wszystkim poradzić.  - Wszyscy się po prostu ubierzmy, uspokójmy, zejdźmy na dół napić się herbaty i zadzwońmy do Clyde'a. Harry, mam nadzieję, że, na Boga, mówisz prawdę.

Moi rodzice patrzą na niego sceptycznie, kiedy zgorszony wraca go swojego pokoju, a potem i oni idą się przebrać. Moja mama łapie mnie za dłoń, abym poszła za nią, ale zostaję sama w łazience, moje serce wali ze strachu, jak Harry będzie na mnie patrzył po tym wszystkim. Pewnie sprawiłam, że teraz się mnie po prostu brzydzi, jednak dobrze jest wiedzieć, że jestem bezpieczna.

_____________________________________________________

20 komentarzy = rozdział 38. :)

sobota, 14 listopada 2015

Chepter 36.

Harry i ja przez całe pięć dni nie odzywamy się do siebie ani słowem. Siedzimy przy obiedzie, odmawiamy modlitwę i jemy w ciszy. Próbuję szukać pozytywów wszędzie, gdzie pójdę, nawet w szkole, gdzie nienawidzę wszystkiego najbardziej. Zostaję po szkole, aby spędzić mniej czasu w domu, więc nie będę musiała być w jednym miejscu z nim. Wszystko w nim mnie denerwuje, nawet kiedy nic nie robi. Już nawet nie mogę na niego patrzeć, musiałam uciec.

Spędzam piątkowe popołudnie kupując akcesoria do mojego akwarium. Ciężko jest mi przyzwyczaić się do Eden, mam ją dopiero mniej więcej miesiąc. Ona nie jest jak Forrest, Cezar, Ryba czy Tybalt. Eden jest nieśmiała i nie docenia tego, co dla niej kupuję, w zeszłym tygodniu kupiłam jej różowe kamyczki, a ona nawet na nie nie spojrzała. Rozumiem, że jest rybą, jednak mimo tego spodziewałam się zobaczyć Eden pływającą w podekscytowaniu. Wszystko, co robi przypomina mi o smutku.

Kiedy tylko wracam do domu, idę prosto na górę. Wmaszerowuję do mojego pokoju, opróżniam torbę z rzeczami i klękam przy akwarium, aby zobaczyć bez entuzjazmu sunącą przez wodę Eden. Lekkie westchnięcie opuszcza moje usta, gdy przenoszę ją do plastikowego pojemnika i odkładam je na bok. Moje dłonie szukają nowej jaskini i wodorostów, które w zamyśleniu umieszczam w jej akwarium.

Ostrożnie przenoszę ją z powrotem do akwarium z nadzieją, iż może w jakiś sposób będzie szczęśliwa. Wciąż wygląda na jakby przygnębioną. Ja tylko chciałam, aby poczuła się bardziej pewna siebie, ale jak mogłabym pomóc? Ona musi pomóc sama sobie.

Może potrzebuje nowych przyjaciół.

To jest to. Potrzebuje nowego towarzystwa. Eden nie ma nikogo poza jej matką, którą jestem ja. Więc, to jest czas, w którym musi znaleźć chłopaka. Może mogliby mieć razem jajeczka i stworzyć rodzinę. Szczęście Eden jest moim priorytetem.

Gdy tylko z podekscytowaniem biegnę po moją torebkę i natychmiast zbiegam po schodach na dół, uświadamiam sobie coś. Zaczynam trochę wariować. Błędnie interpretuję pływanie rybki, jako metaforę smutku i przygnębienia. Powinnam moją potrzebę sprawienia, aby moje zwierzątko było szczęśliwe, interpretować jako metaforę smutku i przygnębienia. To ja jestem samotna, nie Eden. Ja potrzebuję chłopaka, nie Eden.

Tak, potrzebuję chłopaka. Miłego, z uczuciami. Wiem, że Harry nie jest moim chłopakiem, ale jest wystarczająco blisko, aby użyć go jako przykład tego, czego nie lubię w chłopcach.

Tak, to czasem wydaje się atrakcyjne, kiedy buntuje się przeciwko światu. Ale bądźmy poważni, on nie ma przyszłości. Chcę chłopaka, który nie boi się pokazać emocji.

Na mojej twarzy gości pewny siebie uśmiech, kiedy swobodnie wzdycham i decyduję nie iść do sklepu po kolejną rybkę. To smutne, dziwne i po prostu oczywiste... cóż, dziwne.

Kieruję się prosto do salonu, biorąc pod uwagę, że Detektyw Murdoch zaczyna się za dziesięć minut. Ale tak szybko, jak otwieram drzwi, wątły, wychudły, rudy kot z dziwnym kawałkiem bez futra na ciele przebiega mi przez nogi i pędzi na górę.

Co to u licha było?

Wchodzę do salonu z nadzieją na uzyskanie jakiejś odpowiedzi dlaczego w naszym domu jest kot, ale spotykam się z kimś niespodziewanym. To Clyde, siedzi ponuro na naszej kanapie, zalewając się łzami. Czyli tak, jak ja wyglądałam, kiedy nie pojawił się jako moja randka na potańcówkę.

- C-co ty tutaj robisz? - pytam podenerwowana, słabo splatając ręce na piersi. Spogląda na mnie ze zmartwieniem i wypuszcza wykończony wydech, a potem chwyta poduszkę i mocno ją przytula.
- Mam problemy z pewnymi ludźmi. - płacze, wycierając zbłąkane łzy. - Więc Owocowa Oponka musi pozostać przez jakiś czas w ukryciu.
- Co? Gdzie Harry? - marszczę brwi. To naprawdę bardzo niepokojące i w ogóle mi się to nie podoba.
- Robi herbatę w kuchni. - wyszeptuje cicho w porażce.
- Wszystko gra? - mamroczę niezręcznie, doskonale wiedząc, że nie. Ale co innego powinnam powiedzieć?
Tylko macha głową, muszę przeprowadzić dochodzenie. - Co się stało?
- Owocowa Oponka. - to wszystko, co jest w stanie wykrztusić przez swój płaczliwy głos. - Ona... Ona... Ona nie jest bezpieczna.
- To twój kot?
- Tak, ona jest całym moim światem. - zamyka oczy w smutku.
- Dlaczego nie jest bezpieczna?
- Powiedzmy... - zatrzymuje się, zanim przychodzi mu coś do głowy. - Pracuję w burger-vanie. I moi klienci odkryli, że ich... burgery nie są... tak naprawdę burgerami. I wiedzą, gdzie mieszkam i chcą przyjść i mnie pobić. - to nie ma absolutnie żadnego sensu, to całkowicie dziwne, ale jednocześnie interesujące.
- Dlaczego nie dawałeś im ich burgerów?
- Bo burgery, które oni chcieli, były w chuj wymyślne z... mnóstwem sera i bekonu, jajek, cebuli. Po prostu wszystko, co sprawia, że burger jest wyśmienitym burgerem. - grzmi na mnie ze złości. Nieśmiało zajmuję miejsce obok niego, a jego dłoń muska moją nogę, by następnie położyć ją na moim kolanie.
Od razu zdejmuję ją. - Powinieneś im po prostu powiedzieć, że nie masz sera, bekonu, jajek i cebuli. Powinni zrozumieć.
- Miałem burgery, jakie chcieli, ale zjadłem je. Więc wszystko, co zostało to zwyczajny hamburger.
- W takim razie nie powinieneś zjadać ich burgerów-
- Wiem, ale one po prostu czekały w mojej szafce kuchennej w domu, gotowe do dostarczenia tamtym ludziom. I... Zabrałem je wszystkie. - wzdycha, i to wtedy w końcu uświadamiam sobie, co on próbuje mi przekazać. Odsuwam się ze strachu, a wtedy wydyma wargi i wybałusza oczy.
- Harley, nie myśl, że jestem złym człowiekiem-

Przerywa mu wejście Harry'ego z dwoma kubkami herbaty i rękach. Jego oczy natychmiast przechodzą z Clyde'a na mnie, szybko idzie w naszą stronę i siada między nami. Wstaję, ponieważ nie chcę być z nim jakkolwiek połączona i siadam na innej sofie.

- Ziom, przestań płakać. - rozkazuje Harry i podaje mu herbatę.
- Mógłbyś zaopiekować się Owocową Oponką, dopóki nie uporam się z tym bajzlem? - szlocha.
- Ci goście nie wrócą cię szukać. Kiedy ja miałem osiemnaście lat, ludzie gadali mi jakie gówna codziennie. I nigdy się to nie zdarzyło. - zapewnia i bierze łyk swojej herbaty, poprawka, czarnej kawy.

Martwię się o własne życie, siedzą w tym bałaganie emocji przez kota, który jest w niebezpieczeństwie. Ale obok tej niedorzeczności, to jest poważne. Clyde i Harry są niebezpiecznymi ludźmi. Ale jak mogą odbywać rozmowę na temat kota o imieniu Owocowa Oponka?

- Owocowa Oponka nie będzie ci przeszkadzać, ona po prostu robi swoje rzeczy-
- Nie będę zajmował się twoim ohydnym, pieprzonym kotem! - spluwa.
- Proszę, Harry. - szlocha. - Będę ci płacić za jedzenie i jej codzienne leczenie. Ty tylko musisz ją karmić i czesać jej futerko trzy razy dziennie.

Zrobię wszystko, żeby Clyde przestał płakać. - Ja zajmę się Owocową Oponką.
Harry w końcu zbiera się na odwagę, aby na mnie spojrzeć, nasila wzrok i przygrywa dolną wargę. - Zajmiesz?
- No. - wzdycham, odwracając wzrok. - Clyde się martwi, chcę pomóc.
- Dziękuję. - jak na ironię, płacze z nadmiernego szczęścia. - Zajmij się nią, bez niej jestem nikim.
- Zajmę. - mamroczę. - Jest u nas bezpieczna.
Clyde uśmiecha się, ale wkrótce ten uśmiech blednie. Pociąga do siebie nosem i więcej łez zaczyna spływać po jego policzkach. - Nigdy nie spędziłem ani jednego dnia bez niej, jestem taki smutny.
- Słuchaj. - Harry patrzy w podłogę, by po chwili z wahaniem spleść swoje palce, powstrzymując się przed nadmierną gestykulacją, którą napewno by odprawiał. Harry dużo wymachuje rękami, kiedy czuje się niezręcznie. - Rodzice Harley są w pracy, nie wrócą do, chyba, czwartej nad ranem. Możesz zostać tutaj jeśli chcesz, ale będziesz musiał zniknąć do jedenastej. Wtedy się budzą.
Clyde ze smutkiem przykłada ręce do swojego serca. - Naprawdę?
- Mam butelkę wódki w moim pokoju. Po prostu nawalmy się, dobra?
Pociąga nosem, wypuszcza powietrze i kiwa głową, a potem wyciera nos. - Dobra.

Moje uda zaczynają trochę swędzieć. Nie chcę, żeby pili, szczególnie w naszym domu. To strasznie złe, oboje muszą wyjść, zanim coś zepsują.

- Nie ma tu żadnych domówek, na które można by pójść? - sugeruję im.
- Nie możemy zostawić Owocowej Oponki. - Harry po raz pierwszy okazuje odrobinę współczucia. - Poza tym, bierze leki każdego wieczoru o dziewiątej.
- Zajmę się Owocową Oponką-
- To moja ostatnia noc z nią, nigdzie nie idę. - odzywa się Clyde z rozdrażnieniem w głosie i wstaje na nogi. - Owocowa Oponko!

Chwilę później kot pojawia się i wskakuje na kanapę, a potem na jego ramię. Harry natychmiast zaczyna się wiercić na ten widok i wychodzi po butelkę wódki. Bardzo się boję. Muszę mieć pewność, że nic nie zniszczą.

Harry znów pojawia się z nadzwyczaj ogromną, szklaną butelką jego Russian Standard wódki. Niezręcznie wzdycham, kiedy ten bezproblemowo przechodzi do kuchni razem z Clyde'em i Owocową Oponką. Niepewnie podążam za nimi i po kryjomu staję przy framudze drzwi, intensywnie im się przyglądając.

Harry szybko chwyta trzy kieliszki i rzuca je na blat, po czym bierze butelkę wódki i wlewa do każdego po małej dawce. Jestem bardzo skołowana, dlaczego jest tego taka mała ilość?

- Szoty. - instruuje Harry i podaje Clyde'owi jego kieliszek. Harry szybko go opróżnia, nawet nie wzdryga się, kiedy ciecz przepływa przez jego gardło. Robił to tak często, że teraz już nawet nie czuje palenia?
Clyde kręci się i odchrząka, kiedy bierze swój kieliszek, trująca ciecz tworzy ostry ból w jego gardle. - Muszę to czymś zapić albo się porzygam.
- Za chwilę. - mamrocze Harry, unosząc w swojej wielkiej dłoni trzeciego szota i pokazując, abym go wzięła.
- Musisz pić? - wyszeptuję, nie chcąc nawet przyznać, że jestem zaniepokojona, bo na to już za późno.
- To tylko jedna butelka na naszą trójkę. - marszczy brwi i oblizuje dolną wargę.
- Nie chcę pić.
Wywraca oczami, ale odsuwa go ode mnie, sztucznie się przy tym uśmiechając. - Boisz się?
- N-nie. - bronię się.
- Dlaczego się boisz?
- Nie boję się, ja...
- Ty co? - uśmiecha się delikatnie. - Pożyj trochę.
Sprawia, że robię się taka wściekła. - Ta, może wezmę kwas i dźgnę się.
Jego uśmieszek nie blednie, jedynie zaciska usta. - Bierz tego cholernego szota, Harley.
Łapię go od niego i szybko wypijam, ale nie połykam. Uśmiecham się sztucznie, moja buzia wciąż jest pełna wódki, która zaczyna palić. On doskonale wie, co robię. - Odwrócę się, a ty to wyplujesz, czyż nie?
Połykam ją, moje oczy zachodzą łzami, czuję, jakby przez moje gardło przepływał wybielacz. - Właściwie to nie. Wezmę jeszcze jeden.

Moja potrzeba udowodnienia mu, że nie ma racji przejmuje kontrolę nad moją potrzebą pozostania odpowiedzialną. Po prostu nienawidzę tego zadowolonego z siebie uśmieszku na jego twarzy, kiedy próbuje sprawić, abym wyszła na głupka. Tak okropnie go nienawidzę.

Podaje mi kolejny i wypijam go. Próbuje się uśmiechać, ale nagle delikatnie marszczy brwi, jednak jego mięśnie nie są już tak napięte. - W porządku, narazie wystarczy dla ciebie.
- Nie mów mi, co jest dla mnie najlepsze. Poradzę sobie. - żądam.
- Harley, nie weźmiesz trzeciego szota w przeciągu sześćdziesięciu sekund.
- Harry, co ty kurwa? - nagle odzywa się Clyde. - Ona chce się napić, daj jej. Jesteś taki dziwaczny, ziom.
- Dziwaczny przez bycie zaniepokojonym? - pyta i wywraca swoimi szmaragdowymi oczami. Zatrzymuję się, moja szczęka lekko opada.
- Jesteś zaniepokojony? - słabo pytam, a on panikuje.
- Jestem zaniepokojony, że okupisz całą wódkę. - kłóci się jak dziecko i nalewa sobie drugiego szota, po czym w sekundę go wypija.
Nie chciałam się poczuć zraniona, ale tak się stało. Zgrywa takiego obojętnego i nienawidzę tego, chciałabym, aby był przyzwoitą osobą, a nie jakimś nie tak bardzo zniszczonym bad-boy'em. - Zmieszam go z czymś.
Harry podchodzi do lodówki, światło kontrastuje się z jego twarzą, podczas, gdy wpatruje się ślepo przez kilka sekund. Wyjmuje butelkę soku wiśniowego z trochę skołowanym grymasem na twarzy. - Co to?
- To moje. - mówię, zabierając to od niego. Napełniam swój kieliszek prawie do pełna, zostawiam trochę na alkohol.
Unoszę go do kamiennej twarzy Harry'ego, ma zaciśniętą szczękę. W końcu wlewa małą dawkę do mojego kieliszka i wypijam to. - Dziękuję.
Clyde wypija drugi kieliszek, a potem natychmiast przechodzi do trzeciego. On też miesza wódkę z sokiem wiśniowym i tłumi okrzyk zachwytu. - Dlaczego nigdy wcześniej nie mieszałem z sokiem wiśniowym? To świetne.
Harry nalewa sobie kolejny kubek kawy, do której dodaje soku i wódki. - Ja piję to.
- Jesteś kurewsko dziwny. - Clyde chichocze do samego siebie, biorąc duży łyk własnego napoju.
- Anglicy. - mruczę pod nosem, jednocześnie wywracając oczami, przez co Clyde znowu zaczyna się śmiać.
Harry wygląda na raczej obrażonego, gdy przełyka kawę, następnie oblizując usta. - Clyde, handlujesz marihuaną, żeby płacić za kota.
- Przyjacielu. - lekko bełkocze. - Sprawy sobie nie zdajesz, jak popierdolone gówna ludzie robią dla kasy.
- Rany. - wzdycham zmartwiona.
Harry spuszcza wzrok na podłogę, jego twarz jest bez wyrazu. - Wiem.
- Jaka jest najdziwniejsza rzecz, jaką zrobiłaś dla kasy? - przerywa, po czym dopija resztę drinka i nalewa kolejnego.
- Jedna z moich przyrodnich sióstr płaciła mi za to, abym się do niej nie odzywała. - wyszeptuję.
- Dlaczego? - Harry obdarza mnie pytającym spojrzeniem.
- Nie lubiła mnie.
- Ja cię lubię. - zapewnia mnie Clyde. Uśmiecham się zadowolona i zaczynam się relaksować, pijąc co raz więcej i więcej.
- A co z tobą, Harry? Lubisz Harley?
Utrzymuję głowę odwróconą  od niego, podczas, gdy ten prawdopodobnie myśli nad czymś sarkastycznym i okropnym. - Pewnie.
- Mam pytanie. - oznajmia z ciekawskim spojrzeniem, na co Harry i ja z zaniepokojeniem spoglądamy na siebie. - Zawsze się nad tym zastanawiałem, bo, to znaczy, to dziwne, żeby o tym nie pomyśleć. Czy jedno z was kiedykolwiek poczuło chęć, żeby przelecieć drugie? Bo mieszkacie w jednym domu i w ogóle...
- Uh-
- Musi być między wami jakieś napięcie seksualne, prawda?
Harry pochłania resztę swojej kawy i szybko krzyżuje ręce na piersi. - Szczerze?
- Tak, szczerze.
Wpatruje się we mnie. - Gdybym miał szansę zabrać ją na górę, rozebrać, przywiązać do wezgłowia i przepieprzyć; zrobiłbym to w mgnieniu oka.
- Ja też. - zgadza się.
To było lekceważące, poniżające i szowinistyczne. Fakt, że Harry w ogóle pomyślał o dostrzeżeniu mnie w seksualny sposób po tylu kłótniach, przez które przeszliśmy jest obrzydliwe. Czas pokazać im, gdzie ich miejsce. - Co sprawia, że uważacie, że bym wam na to pozwoliła?
- Harry i ja jesteśmy najprzystojniejszymi kolesiami w szkole, według mnie. - burczy.
- A co z tymi popularnymi w naszym wieku?
- Ci popularni są po prostu... ogoleni, mają niezłe ciuchy i niezłe włosy. - Clyde wywraca oczami.
- To nadal nie zmienia faktu, że oboje jesteście skrajnie szowinistyczni. - prycham.
- Co?
- Nie możecie tak po prostu ze szczegółami gadać o tym, jak byście mnie... pieprzyli. - kręcę głową. Nie wzbiera się już we mnie niepokój, tylko gniew.
 Jestem teraz przy czwartym moim kieliszku wódki z sokiem wiśniowym, kiedy Clyde otwiera buzię. - To nie szowinistyczne, zgaduję, że masz szczegółowy plan tego, jak ty byś pieprzyła Harry'ego.
- Nie mam.
- A co ze mną? - uśmiecha się i oblizuje wargi. - Co byś mi zrobiła?
Niezręcznie robię krok w stronę tylnych drzwi po odrobinę powietrza, ale zamiast tego moje plecy przyciskają się do szklanych drzwi, kiedy ich oczy spoczywają na mnie. - Harley nie zbliżyłaby się do ciebie.

Mogę decydować sama za siebie. Chcę go uciszyć, pragnę dożyć dnia, w którym Harry końcu będzie cicho, bo go zatka. Chcę po prostu poczuć tą przyjemność, gdy zamilknie.

- Pieprzyłabym cię. - mówię i opróżniam cały kieliszek, a potem odkładam go na bok i krzyżuję ręce.

Harry spina się, twarz mu blednie i sztywnieje, widać na niej najbardziej oczywiste niezadowolenie. Jego oczy nie znajdują się na mnie, co dziwne. Znajdują się na Clyde'dzie.

Clyde szeroko się uśmiecha i powoli zaczyna przechodzić w moim kierunku, czysto i uwodzicielsko. Uśmiecham się fałszywie, gdy staje naprzeciw mnie ze swoimi mokrymi ustami, wiem, że chce przycisnąć je na moich. - Podoba mi się ta strona ciebie-
- Mi nie. - mówi poważnie Harry.

Kusząco delikatnie ściągam usta, wabiąc wargi Clyde'a do moich. Jego dłonie łapią za moją talię i przyciągają bliżej, gdy jego język rozdziela moje usta. Próbuję nadążyć nad jego szybkością, ale czuję się tak obco i nieprzyjemnie. Czuję, jakbym całowała ośmiornicę. Nie. Nie podoba mi się to.

Odsuwam się i przykładam dłonie do jego klatki piersiowej, aby nas zatrzymać. Natychmiast odwracam się do Harry'ego, którego twarz gotuje się w ukrytej złości. Clyde śmieje się lekko i podchodzi po kolejnego, ale odwracam się od jego ust, przez co jego wargi przyciskają się do mojego policzka.

- Nie podobało jej się. - dogryza Harry.
- Nie możesz decydować za mnie. - odgryzam.
- Harry, zostaw nas samych. Idź znaleźć kogoś do przelecenia, nigdy nie wiedziałem cię z żadną dziewczyną, nigdy. Idź... Idź weź kogoś.

Harry nie odpowiada.

- Oh, mój Boże. - odzywa się w objawieniu. - To nie... To nie chodzi o to, co nie? To dlatego nigdy nie uprawiasz seksu, bo lubisz Harley! - śmieje się Clyde, odchylając głowę do tyłu, podczas, gdy ja odwracam wzrok w stronę zakłopotanego Harry'ego.
Powiedział mi, że spał z dziewiętnastoma osobami. Nie ma mowy, że nie spał z nikim na imprezach, wiele razy widziałam go z dziewczynami. - Nigdy z nikim nie spałeś?
- Nie, nie na imprezach. - odpowiada ostro. Wiedziałam, że to zbyt piękne, aby było prawdziwe.
- Nigdy nie widziałem, żebyś chociaż całował się z dziewczyną. - narzeka Clyde.
- Jezu, Clyde. Chodzę do domów dziewczyn, dobra.
- Myślę, że kłamiesz. - kpi.
Harry jedynie wzrusza ramionami. - Chciałbym.
- Myślę, że powstrzymujesz się dla Harley, ale ona cię nie chce.
- To w ogóle nie jest prawda. - mamrocze oschle.
- Więc nie masz nic przeciwko, abym całował twoją dziewczynę? - droczy się. Jest coś, czego nauczyłam się od ich przyjaźni, Clyde lubi dokuczać Harry'emu.
Ale on się nawet nie wzdryga. - Ona nie jest moją dziewczyną.
- Auć. - powtarza Clyde i szybko odwraca się do mnie. - Przynajmniej ja cię lubię.
- Ona cię nie chce. - Harry znowu go ostrzega.
- Do kurwy nędzy. - śmieje się Clyde z niedowierzaniem, robi krok w tył i chwyta mocno za kieliszek. - To oczywiste, że nie podoba ci się, kiedy ją dotykam. Dlaczego nie chcesz mieć tego z głowy i jej, do cholery, nie pocałujesz? Widzisz kogo bardziej lubi.
Najwidoczniej wszyscy jesteśmy już trochę pijani i zaczyna nam odbijać. Nie chcę zaczynać kłótni, więc decyduję się mieć z tego zabawę. - Rozluźnij się, Harry. - mówię, wyciągając rękę w jego stronę. Natychmiast za nią łapie, jego dłoń muska moją. Ciągnę go za sobą i dzięki temu cała nasza trójka jest teraz blisko siebie.
- Jestem taka pijana. - przyznaję, lekko przy tym chichocząc.
Clyde przybliża nas do siebie, przez co moja klatka piersiowa i Harry'ego dotykają się. - Dlaczego jestem taki podniecony? - pyta samego siebie.
Ale Harry odsuwa mnie. - Jest pijana, nie pocałuję jej.

Jęczę, moim drugim celem jest Clyde. Pochylam się ku niemu po kolejny pocałunek, co chętnie akceptuje,  a potem bardzo powoli wślizguję mój język. Jednocześnie owijam rękę w okół talii Harry'ego i przyciągam go, jego usta natychmiast łączą się z naszymi.

- Ludzie. - chłopak mamrocze przez pocałunek. - Co do kurwy-

Zamykam go poprzez muśnięcie ustami jego ust. Pociągam go za końce włosów, dzięki czemu jego wargi potarły Clyde'a. Całują się powoli, dopóki Harry nie rozłącza się, sprawiając, że usta Clyde'a łączą się z jego uchem.

Odsuwa się lekko przy tym śmiejąc i odpycha go, co powoduje, że Clyde wpada w pijacki śmiech włączając w to też mnie. Jesteśmy tak... odurzeni. - To takie dziwne.
- Jeszcze raz. - błagam, ciągnąc ich z powrotem do siebie.

Bardziej skupiam się na Clyde'dzie, żeby Harry był zły i sfrustrowany. Jednak mój plan szybko zawodzi, gdy czyiś telefon zaczyna dzwonić, przez co odsuwamy się do siebie. Harry sprawdza telefon, a jego oczy rozszerzają się.

- Zaraz wrócę, muszę to odebrać. - mamrocze, odpychając mnie od tylnych drzwi, aby wyjść i zostać na osobności.

___________________________________________________

Clyde i Harry całują się, ok, brak mi słów, ok. xd

Jaka jest Wasza ulubiona piosenka z MITAM? :>

20 komentarzy = rozdział 37. :)

niedziela, 25 października 2015

Chapter 35.


Harley POV

Oczyścił się z grzechu. Zaczął zmieniać swoje życie, dzięki naszemu Ojcu Niebieskiemu. Mogę śmiało powiedzieć, że Harry dobrze bawił się dziś w kościele. Kiedykolwiek na niego spojrzałam, zawsze patrzył na mnie z ukrytym uśmiechem. Wyglądał, jakby był w innym świecie, patrząc tak na mnie.

Czekamy w samochodzie, aż Harry wyjdzie z kościoła. Kiedy tylko przekracza próg budynku, natychmiast wyciąga ciasną, białą koszulę ze spodni i podciąga rękawy do łokci, a potem rozluźnia krawat, zmierzwia swoje już i tak rozczochrane włosy i przebiega przez nie palcami, przygryzając dolną wargę. Jest taki atrakcyjny.

Naprawdę powinnam przestać myśleć o kolorze jego ust, ale znajdują się tuż przede mną. Wsiada do samochodu i wzdycha głośno ze zmęczenia zanim wyruszamy w drogę powrotną do domu. Spoglądam w bok, kiedy podnosi koszulę, aby sprawdzić szwy. Jego brzuch jest taki umięśniony i... męski. Jego blizny sprawiają, że robi mi się smutno przez to, kim był i jak siebie traktował. Nie mogłabym pokazać zadanych samej sobie blizn komukolwiek, jednak osoba, którą lubię, wydaje się mieć ich kilka ze znacznie bardziej ponurego powód, niż mój. To powoduje, że niemal zaczynam czuć, iż w ogóle nie powinnam mieć powodu, aby się drapać, nawet jeśli przechodzę przez coś sama. Mogłabym przestać drapać, gdy widzę krew, ale to zawsze zajmuje strasznie dużo czasu, zanim zaczynam krwawić. Więc czasem tnę się nożem, co powoduje, że szybciej przestaję. Krew zawsze była moją granicą.

Czy to się Harry'emu podoba, czy nie, samookaleczał się. Mógł to robić z jakiś powodów, które usprawiedliwiałyby jego złe poczynania, przez które nie kontrolował własnego ciała, bo był na kwasie. Nie wiedział, co było prawdziwe, a co nie. Ta myśl jest przerażająca.

Nienawidzę tego, kim jestem, jednak Harry jest dokładnie taki, jak ja, a jego w ogóle nie nienawidzę. Nie ważne jak zimny jest wobec mnie, zawsze znajduję w nim coś, co sprawia, że jestem szczęśliwa. I być może to oznaka niezdrowego związku - ale z nami jest inaczej. My nie jesteśmy w związku, jesteśmy po prostu... żeby albo walczyć, płakać, albo całować się.

Harry jest jednym z tych ludzi, którzy uważają, że okazywanie uczuć jest oznaką słabości, więc tłumi wszystko w sobie. Ale czasami, pokazuje mi siebie. Śmieje się, spędza czas usiłując wytłumaczyć mi różne rzeczy na temat naszego społeczeństwa, o których nigdy wcześniej bym nawet nie pomyślała, aż to teraz. Powiedział mi, jak bardzo ludzie są bezlitośni. Pokazał mi, jak się ubrać, gdybym chciała się do nich dopasować, ale głęboko w środku wiem, że nie chce, abym się do nich dopasowała. Rozgniewał się, co było dobre. Pozwolił dać sobie upust i wylać wszystkie emocje na mnie poprzez wrzaski i krzyki. Kupił mi nową rybkę, ponieważ wiedział, jak wiele dla mnie znaczą.

Jest złym chłopcem, który jest dobry tylko dla mnie. Nigdy tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo się stara.

Chcę dać mu kolejną szansę.

Ale dlaczego tracę swój czas, próbując go zmienić, skoro tak naprawdę powinien być na tyle silny, aby sam mógł zmienić siebie? Jedynym problemem jest to, że potrzebuje czasu na uświadomienie sobie, iż potrzebuje tej zmiany. Tylko ile czasu mu to zajmie?

Najpierw muszę pomóc samej sobie, zanim będę mogła pomóc innym. I wszystko, czego potrzebuję to on. Nie moich rodziców, nie mojego psychologa, tylko jego. On jest jak noc, a nocą zawsze trudniej wszystko dostrzec. Jednak wiem, że jeśli pozostanę czujna wystarczająco długo, ta noc zmieni się w dzień.

Tyle pięknych rzeczy dzieje się nocą. Wychodzą gwiazdy, zimne powietrze budzi coś w tobie. Wszystko nocą jest piękniejsze, szczególnie, gdy rzeczy, których nienawidzisz najbardziej, pozostają ukryte w ciemności.

Za dużo myślę.

- Co dzisiaj robisz? - wyszeptuję cicho.
Zdezorientowany kręci głową i wytęża wzrok. - Nic. A ty co robisz?
Oddychaj. - Chcesz obejrzeć ze mną film?
Uśmiecha się delikatnie. - A co z twoją pracą domową?
- Nie mam nic zadane. - mówię nieśmiało.
Uśmiecha się do siebie i przełyka ślinę, po czym przytakuje. Uwielbiam, kiedy robi to coś ze swoim gardłem, mogę wtedy zobaczyć żyły na jego szyi. - Pewnie, obejrzę z tobą film.

Czy to właśnie tak wygląda pogodzenie się?

Dojeżdżamy do domu, moi rodzice pozostają na dole, podczas, gdy Harry i ja szybko kierujemy się na górę do mojego pokoju. Nie wiem, dlaczego jestem taka zdenerwowana, moje serce wali jak szalone. Czuję, jak gdyby moje nogi miały się zaraz ugiąć, więc pewnie w razie czego w ostatnim momencie złapałby mnie.

- Przebiorę się z... tego. - spogląda w dół na siebie i idzie do swojego pokoju, zostawiając mnie samą.

Nie chcę się przebierać, ta sukienka dość wygodna. Poza tym, wydaje mi się, że Harry'emu podoba się, jak na mnie wygląda. To znaczy, musi mu się podobać - patrzył na nią przez tak długi czas, kiedy rano zobaczył ją po raz pierwszy. Przeglądam mnóstwo moich filmów DVD i waham się nad obejrzeniem klasyki, Szczęk.

Wchodzi sekundę później w jeansach i koszulce i niezwykle spokojnie przechodzi obok mojego łóżka. Sztywno siadam na jego brzegu za to on rzuca się na materac i kładzie twarzą w stronę telewizora. - Szczęki. - potwierdza, mrucząc po nosem. - No dobra.
- Chcesz, żebym założyła coś innego? - niezręcznie proponuję, ale o kręci głową.
Oglądamy film od jakiś pięciu minut, a Harry już zaczyna pociągać nosem, jakby był zdenerwowany. - Dlaczego siedzisz na brzegu? Połóż się.
- Bo ty już leżysz. - niewinnie wydymam wargi. Bardzo podoba mi się to, jak toczy się ta rozmowa.
- I? Przesunę się. - wypuszcza powietrze, zanim przesuwa się o kilka centymetrów. Przełykam ślinę, a potem przechylam się i kładę swoje ramiona na wielu poduszkach.

Przez cały film nie spuszcza ze mnie wzroku, mogę dostrzec to kątem oka. Na jego ustach gości ironiczny uśmiech, który potem zmienia się w pełen podziwu uśmiech, a potem znowu wraca do tego ironicznego uśmieszku.

Wpatruje się we mnie, zamiast oglądać film.

Teraz moja kolej pogapić się na niego.

Jego włosy wyglądają na takie miękkie i sprężyste, mam ochotę zanurzyć w nich moją dłoń i pogrążyć się w nich na wieczność. Sprawia, że bezwiednie zaczynam robić się niespokojna ze względu na moją rolę w tej bliskości, podczas, gdy on po prostu sobie leży, wyglądając zdecydowanie zbyt atrakcyjnie i, co ważne, spędza ten czas ze mną. Nie powinnam sobie tak umniejszać, ale chcę wiedzieć, dlaczego spędził czas w kościele i teraz ogląda filmy u mojego boku. Nie powinien być na imprezie albo coś?

- Hm. - wyszeptuje Harry, jego wargi rozłączają się. - Gapisz się na mnie.
- Ty też się gapiłeś. - bronię się.
- Nie, nie gapiłem.
- Widziałam cię. Gapiłeś się na mnie przez co najmniej dziesięć minut. - przyznaję i odwracam głowę w stronę telewizora. Jestem nieco zażenowana, ale mam nadzieję, że nie tak bardzo, jak on. Nucę do siebie pod nosem i kontynuuję oglądanie Szczęk, tworzę cichą melodię, okropnie ciężko oddychając. Zaczynam śpiewać trochę głośniej, bo wiem, że to działa Harry'emu na nerwy.

Wkłada rękę za moje ramiona i ogromną dłonią tłumi moje nucenie, zakrywając mi buzię. Mamroczę coś bez ładu i składu w jego dłoń, ale tak naprawdę podoba mi się sposób, w jaki jego skóra dotyka mojej.

- Ciii. - ucisza mnie, na co odpycham jego rękę z moich ust.

Nawet nie próbuje jej cofnąć, zamiast tego kładzie ją tuż nad moją klatką piersiową, jego palec wskazujący delikatnie kreśli małe, niewinne kółka na mojej skórze. On... doprowadza mnie do szału. Na mojej skórze pojawia się gęsia skórka, całe moje ciało drży i nie potrafię tego powstrzymać. To po prostu sposób, w jaki nasze ciała i skóra są ze sobą połączone, to jest to, co najwidoczniej ocaliło Harry'emu życie tamtej nocy. Nie jestem Ateistką, ale rozumiem, dlaczego to powiedział.

- Przytul mnie. - nie chciałam, aby to zabrzmiało tak głośno i wymagająco, ale patrzy na mnie wystarczająco długo, aby odkryć moje intencje.
- Co? - udaje, że tego nie słyszał, jednak przez wyraz jego twarzy mogę stwierdzić, że doskonale wie, o co mi chodzi.
- Mogę... - problem w tym, że nie mam pojęcia, jak podejść do tego pytania.
- Co? - powtarza.
- Co? - również decyduję się grać naiwną.
- Poprosiłaś mnie, żebym cię przytulił. - mówi stanowczo.
Pauzuję, przygryzając dolną wargę. - Zrobisz to?
- Nie... - powstrzymuje się i bierze nerwowy wdech. - Nie jestem typem przytulalskiego.
- Dlaczego nie?
- Bo... Bo nigdy wcześniej nikogo nie przytulałem. - cicho przyznaje, jego ciepły oddech uderza w moją twarz.
- Ja też nigdy wcześniej nikogo nie przytulałam. Ale... to wydaje się być proste. - przełykam.
- Pokaż mi.

Kiwam nerwowo głową i sztywno ruszam w kierunku jego zrelaksowanej postaci. Zerkam na niego niezręcznie, po czym kładę się obok i delikatnie kładę głowę na jego klatce piersiowej. Zamiera, nie wiedząc co zrobić, albo co powiedzieć, podczas, gdy ja przenoszę moją dłoń również na jego pierś. Szybko rozluźnia się i z powrotem mięknie na materacu, a ja zamykam oczy. Raz za razem przy moim policzku odczuwam bicie jego serca.

- Twoje serce wali jak szalone. - lekko unoszę głowę, jednak on pozostaje cicho na swój żenujący sposób. Z powrotem przykładam policzek do jego klatki, wciąż czuję, jak szybkim tempem bije jego serce.

Czy on denerwuje się tak samo, jak ja?

Jego ręce spoczywają bezpiecznie po obu stronach jego, co mnie trochę denerwuje. Nie wiem, czy po prostu boi się, czy czuje się niekomfortowo ze mną leżącą na jego piersi. Kocham to, to jak gniazdko, pasuję idealnie i nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

- Jesteś spięty. - zauważam.
- Nigdy wcześniej tego nie robiłem.

Jak mówiłam już wcześniej, ja też nigdy tego nie robiłam. Ale wciąż wkładam w to przytulenie dużo więcej wysiłku, niż on. Ja po prostu naprawdę chcę spróbować odkryć w nim coś więcej, niż przyzwoitość, ale on tak bardzo to utrudnia.

Szybko chwytam za jego umięśnione ręce i owijam je w okół siebie, więc teraz trzyma mnie delikatnie w swoich ramionach. Mój ciepły oddech przesiąka przez jego koszulkę i uderza w jego bladą skórę, gdy zamykam oczy. - Dlaczego twoje serce jest takie dzikie?
- Bo mam dzikość w sercu. - mówi dowcipnie, prawdopodobnie dlatego, że nie chce powiedzieć prawdziwego powodu. Wiem, że się denerwuje, może nawet ekscytuje.
- Myślę, że jesteś nieśmiały. - wyszeptuję, sprawiając, że się śmieje.
- Nie jestem nieśmiały. - kłóci się.

Unoszę głowę z jego piersi i okazuje się, że znajdujemy się centymetry od siebie. Jestem teraz bardzo pewna siebie i gotowa, by być spontaniczną i zobaczyć, co straciłam. Nigdy w życiu nie czułam się bardziej gotowa, niż teraz.

- Pokaż mi. - uśmiecham się delikatnie, ale odsuwam od niego, decydując, że to ja będę tą, która zrobi pierwszy krok. Przyciskam moje pożądliwe wargi do jego i całuję mocno, ale powoli. Z jego ust wychodzi cichy jęk satysfakcji, zanim ordynarnie oddaje pocałunek. Jego palce wbijają się w moje plecy, by potem przenieść je na moją szczękę i łagodnie chowając ją w swoich dłoniach, przycisnąć mocniej do siebie.

Jego oddech jest zmieszany z toksycznym dymem, ale podoba mi się ten smak. Zręczny język muska mój przed ich złączeniem, a chwilę później unosi się znad materaca i pojawia nade mną, aby mnie zdominować. - Boże. - jęczy, zaciskając w pięści materiał mojej prostej kościelnej sukienki. - Chcę cię pieprzyć, mimo, że to założyłaś.
Jego usta suną wzdłuż mojej szyi, a mokry język przekornie krąży po mojej gorącej skórze. - Znasz moje granice. - wyszeptuję.
- Znam. - zapewnia sfrustrowany, jego wargi obniżają się do mojej klatki piersiowej, gdzie tuż nad dekoltem mojej kwiecistej sukienki można dostrzec mój stanik. Pozostawia mnóstwo pocałunków w miejscu, w którym stanik zakrywa resztę mojej klatki piersiowej, przez co niecierpliwie za niego szarpie. - Zdejmij go. Szybko.

Siadam, dłonie Harry'ego pną się w górę mojej sukienki i natychmiast go rozpinają. Unoszę swoje wątłe ramiona, niewinnie opuszczając cienkie paseczki wzdłuż rąk, a potem całkiem go zdejmuję. Biorę piersi w dłonie, prawdopodobnie wyglądają okropnie, przez to, jak prześwitują przez materiał mojej cienkiej, bawełnianej sukienki. Jednak Harry odsuwa moje ręce i wpatruje się we mnie intensywnie swoim uwodzicielskim wzrokiem.

- Twoje cycki wyglądają tak seksownie pod tą sukienką, nie chowaj ich. - zapewnia, napinając szczękę. Musi zagryźć język, żeby przypadkiem nie wymsknęło mu się coś niewłaściwego.
Chcę zrobić jeden krok w przód i po prostu wydostać się z tej sukienki. Wyciągam ręce z krótkich rękawków i delikatnie ciągnę materiał w dół, by mógł spocząć poniżej mojej klatki piersiowej. Nerwowo przełykam i zdejmuję dłonie z klatki piersiowej, na co szczęka Harry'ego opada. - Wyglądasz tak dobrze.
Nie wiem, co powiedzieć, więc niepewnie przerywam moje milczenie. - D-dzięki.
- Połóż się, Harley. - rozkazuje, jego słowa są szybkie i ostre.

Wtapiam się w łóżko i leżę cicho, czekając, aż Harry dołączy do mnie. Ostrożnie klęka obok mojego rozgrzanego ciała, dzięki czemu mogę unieść moją delikatną dłoń i przebiec przez jego włosy, przez co pochyla się do przodu. Przyciska swoje gorące, różowe usta do mojego mostka. Moje piersi są na tyle duże, aby tworzył się między nimi rowek, tylko dlatego noszę ciasne staniki. Ale jego to nie obchodzi, w ogóle.

- Rany. - jęczę, kiedy składa szybki, ale delikatny pocałunek na moim twardym sutku. Nie spodziewałam się, że to będzie tak dobre uczucie, jestem w euforii.
- Są takie jędrne. - chichocze, ocierając nosem o mnie, zaciskam dłonie w pięści na jego włosach i unoszę go z powrotem w górę. Koniuszkiem języka oblizuje swoje wargi, a potem trąca nim mojego sutka, następnie kręcąc językiem kółka i ssając go.

Moje jęki są ciche i chrapliwe, a myśli pełne są niestosownych myśli, które w dzień sabatu (w niedzielę) w ogóle nie powinny się znaleźć w mojej głowie, ale jestem tak zadowolona taką ilością pożądania i przyjemności, że nie obchodzi mnie to.

Jego język sprawia, że czuję się tak dobrze, to doprowadza mnie do szaleństwa. Plecy mnie bolą od wicia się, jego wargi muskają mój wrażliwy sutek, a zęby delikatnie za niego pociągają. - Harry.
- Boże, uwielbiam, kiedy wymawiasz moje imię. Jęcz dla mnie, Harley. Zrób to jeszcze raz. - rozkazuje.
Moja bielizna zaczyna robić się coraz bardziej wilgotna, to takie przyjemne uczucie. - Harry, jest mi tak dobrze. Kocham to.
- Pokochasz to jeszcze bardziej. - jęczy, jego usta przekornie snują w dół mojej skóry. Jego dłonie spoczywają płasko na moim brzuchu, podczas, gdy ustami schodzi niżej i niżej mojego ciała. Wpatruję się w zamyśleniu w jego dłonie, wiedząc, że te dłonie potrafią sprawić mnóstwo przyjemności. To sprawia, że zaczynam zastanawiać się, czy doskonali swoje umiejętności w praktyce i wtedy zaczynam zastanawiać się, jak długo trwa ta jego nauka.

Te dłonie były w tylu miejscach i nagle przestaję czuć się wyjątkowa. Zaczynam czuć się przygnębiona, wiedząc, że najprawdopodobniej nie jestem jedyną dziewczyną, którą dotykał. Ja... Ja nie czuję się komfortowo, myślałam, że tak jest, ale już nie.

Czuję się zdradzona. A znam... znam go tak dobrze. Nie jestem jedyną dziewczyną, on znowu mnie zawiedzie. Nie ważne, jak bardzo jest mu przykro przez robienie tego, moje zaufanie do niego zniknęło.

Dlaczego tak szybko się na to zgodziłam? Dlaczego w ogóle się na to zgodziłam?

- Harry, przestań. - wyszeptuję smutno, jestem sobą zniesmaczona.
Jego usta znajdują się na moim udzie w momencie, gdy unosi głowę jednocześnie skołowany i rozczarowany. - Co? Dlaczego?

Zakładam sukienkę z powrotem na klatkę piersiową i wkładam ręce w rękawy, a potem siadam i nieśmiało owijam kolana rękami. Czuję, jakbym miała się zaraz popłakać, wstydzę się, że pozwoliłam, aby do tego doszło. Pozwoliłam mu zabawić się mną jak zabawką, mimo, iż wiedziałam, że był jeszcze z innymi dziewczynami. Nie, to okropne.

- Źle się czuję. - płaczę, pojedyncza łza spływa powoli po moim bladym policzku.
- Co się stało? - mówi opiekuńczo i klęka przy mnie zmartwiony. Nie, przepraszam, ciekawy.

Kładę głowę na kolanach i słabo płaczę, mój szloch jest cichy, biorę kolejny już wdech, aby się uspokoić. Mija pięć minut podczas, których ja płaczę, a Harry po prostu milczy niezdolny, aby mnie pocieszyć czy stanąć twarzą w twarz. Dlaczego nie obchodzi go to chociaż trochę?

- Dlaczego pozwoliłeś mi zgodzić się na to? - pytam retorycznie, na co wybałusza oczy i z ciekawością przechyla głowę na bok.
- Co?
- Dlaczego musiałeś sprzeciwić się własnym obietnicom? Tracę w ciebie wiarę. - mój głos załamuje się, a gardło zaciska. To sprawia, że nawet najsłabszy oddech sprawia mi fizyczny ból, on nie sili się nawet, żeby spróbować ułożyć jakiekolwiek zdanie.
- Przepraszam. - wyszeptuje. - Nie mam pojęcia, jak wiele razy musiałem już to mówić.
- Kim ona jest? - mówię przez łzy. - Jesteś mi winny odpowiedź, Harry.
- Kim jest kto?
- Nie udawaj głupiego. Wiesz, o kim mówię. - żądam, moja dolna warga drży. Biorę długi, głęboki wdech i podnoszę głowę z kolan.

Za bardzo boję się na niego spojrzeć, nie mam ochoty patrzeć na jego znudzony i pusty wyraz twarzy. Pokazuje mi go dość często i nie ma pojęcia, jak bardzo boli oglądanie kogoś, kto patrzy na ciebie tak bezuczuciowo.

- Nie mogę ci powiedzieć.
- Dlaczego?
- Ona... ona jest tylko dziewczyną. - mówi.
Mój płacz wydaje się ustać, teraz czuję po prostu pustkę. - Chodzi do naszej szkoły?-
- Nie. - natychmiast odpowiada.
Jest tylko jedno niepokojące pytanie w mojej głowie, na które jeszcze nie znam odpowiedzi. - Zapytam cię o coś, a ty musisz mi obiecać, że, na miłość boską, powiesz prawdę.
- Obiecuję.
- Przyrzeknij na moje życie, że powiesz prawdę. - rozkazuję, ale on kręci głową.
- Harley, nie mogę tego zrobić.
- Więc wyjdź, natychmiast! - krzyczę.
Ale zostaje, dłonią głaszcze moje plecy i wypuszcza powietrze w płuc. - Przyrzekam na twoje życie, powiem prawdę.
Zatrzymuję się, moje myśli skupiają się na jednym pytaniu i w końcu odnajduję w sobie odwagę, aby surowo spojrzeć w jego ostrożne oczy. Wygląda na przerażonego. - Z iloma dziewczynami spałeś od kiedy złożyłeś tamtą obietnicę?
Nie odpowiada, tylko spuszcza wzrok w obrzydzeniu i napina szczękę, jak gdyby poczuł w ustach gorzki smak, którego nie potrafi się pozbyć. Myślałam, że będzie milczał wiecznie, ale w końcu unosi głowę i spogląda na mnie łagodnie. - Dziewiętnaście.
W środku rozpadam się na tysiące małych kawałków i przemieniam się w pył. Mój umysł cichnie, nie mogę przetworzyć żadnych myśli. Jestem kompletnie otępiała. - Wynoś się z mojego pokoju. - mówię tak cicho, że wychodzi z tego szept.
- Jest powód, dla którego to robię-
- Zawsze to mówisz "któregoś dnia się dowiesz", albo "kiedyś zrozumiesz dlaczego". Co to oznacza? - łkam w swoje dłonie.
Pociąga nosem i wyciera go, nadal delikatnie głaszcząc moje plecy. - Jeśli powiedziałbym ci, ośmieszyłbym się. To była ostatnia rzecz, jaką powiedziałem mojemu ojcu zanim umarł i nie chcę nigdy więcej tego mówić! Harley, zaufaj mi-
- Nie potrafię ci zaufać! - odsuwam się od jego dotyku. - Masz chorą głowę. Próbuję ci współczuć, ale czasami rozumiem, dlaczego twoja rodzina cię nienawidzi. To dlatego, że jesteś niepoprawnym, naćpanym kłamcą. Wynoś się z mojego pokoju.

Nie reaguje, cóż, według mnie nie. Wstaje wkurzony i odchodzi, jednak przed wyjściem bierze zamach i uderza pięścią w ścianę, powodując małe pęknięcie.

_____________________________________________________


+ 20 komentarzy = rozdział 36. :)

poniedziałek, 5 października 2015

Chapter 34.

Moja szara, bawełniana, kwiecista sukienka powoduje lekkie swędzenie, kiedy naciągam ją niżej, aby schować tył moich podrapanych nóg. Jest trochę krótka, ale to w porządku. Zakładam parę brązowych butów i kremowy, wełniany sweter. Mój naszyjnik z krzyżykiem jest dumnie widoczny na mojej szyi, kiedy z żałosnym uśmiechem patrzę w lustro.

Nie wiem, jak powinnam się czuć w ten niedzielny poranek, szczególnie, że Harry ma dołączyć do mnie i moich rodziców w kościele.


Harry's POV


Wyglądam jak Mormon. Biała koszula wsadzona w czarne spodnie, wiśniowy krawat zaciśnięty wystarczająco mocno, aby odciąć mi dopływ powietrza. Mam na sobie garnitur, który początkowo kupiłem jako uniform policyjny, ale usunąłem odznakę i pożyczyłem krawat taty Harley (Matthew'a).


To była tylko jedna usługa, to wszystko, przez co musiałem w nim przejść.


Oczywiście, chciałem powiedzieć 'nie', kiedy tak nalegała. Ale byłem tak kurewsko zdominowany, że po prostu nie mogłem odmówić. Sposób, w jaki na mnie patrzyła, jak gdyby była tak bardzo... zmartwiona. Nienawidzę, kiedy tak na mnie patrzy, zawsze tego nienawidziłem. Chcę, żebyśmy wrócili z powrotem do normalności, ale jakaś dziewczyna o imieniu 'Stephanie' odsunęła to daleko ode mnie.


Wolałbym być Owocową Oponką z chorą nerką, niż iść do kościoła z Harley i jej rodziną. Wolałbym być rybą Harley, którą poraziłem prądem, niż być teraz sobą.


Rozlega się ciche pukanie do moich (zepsutych) drzwi, więc ostrożnie odwracam się, aby zobaczyć kościste kolana Harley przez dziurę w drzwiach, którą wykopałem. - Wejdź, Harley. - na moich ustach pojawia się delikatny uśmiech, kiedy to mówię, nie wiem dlaczego.


Z trudem otwiera drzwi swoimi wątłymi rękami, zanim robi mały krok do mojego pokoju w swojej kwiecistej sukience. Jest ohydna, wygląda jak coś, co mogłaby zrobić Fräulein Maria ze swoich wczesno-dwudziestowiecznych zasłon dla siedmiorga dzieci, którymi się opiekowała. Ale Harley sprawia, że wygląda w porządku. Jej brązowe włosy są rozpuszczone, są jakby w ułożonym nieładzie, a ogromne oczy nie są tknięte nawet najlżejszym makijażem. Wygląda... wspaniale. Cóż, innym ludziom może się wydawać inaczej, ale mi się podoba, jakkolwiek teraz wygląda.


- Cześć. - próbuję wyglądać na miłego, ale zauważa u mnie zdenerwowanie w trakcie ostrożnego przyglądania mi się.

- Mama i tata czekają w samochodzie. - nieumyślnie wydyma usta, kiedy to mówi i usiłuję nie uśmiechnąć się na ten wyraz jej twarzy.
Pomimo moich nerwów przed ostatecznym wejściem do innego miejsca jej kultu, niż szkoła, uspokajam samego siebie trzema pieprzonymi słowami. - Wyglądam wystarczająco religijnie?
Rozszerza nozdrza w rozbawieniu i mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu, w zamyśleniu przygryzając dolną wargę. Nagle uśmiecha się i zdejmuje swój naszyjnik z krzyżykiem, który zwisał luźno na jej szyi. Podchodzi do mnie i celowo wypuszcza powietrze przed włożeniem łańcuszka przez moją głowę. - Teraz wyglądasz dobrze.
- Założyłem koszulę z długim rękawem, żeby zakryć tatuaże. - próbuję jej zaimponować, po prostu, żeby pokazać, ile starań w to wkładam.
- Można je zobaczyć przez koszulę. - dodaje, a ja marszczę brwi. - Ale... podoba mi się.

Z ukrytym, szerokim uśmiechem lekko poluźniam krawat w trakcie podążania za nią w dół schodów, a potem na zewnątrz. Oboje siadamy na tylnym siedzeniu samochodu rodziców Harley i wyjeżdżamy do kościoła. Jestem kompletnie przerażony.


- Mów mi, co mam robić, kiedy już tam będę. - ostrzegam ją. Założę się, że podoba jej się pomysł mnie będącego, w jakimś sensie, w bezbronnej sytuacji.

- Denerwujesz się. - potwierdza zaniepokojona.
- Boję się, że zrobię coś nie tak. - przyznaję.
- Nie zrobisz. Wszystko, co musisz robić to siadać i wstawać, kiedy się modlimy albo śpiewamy. A potem stajemy w kolejce po przyjęcie komunii. - wyjaśnia pokrótce.
- Jakiej komunii? - panikuję.
- Stajemy po chleb i wino. - zapewnia mnie. - No wiesz, w szkole w tym semestrze mieliśmy trzy eucharystie. Powinieneś już to wiedzieć.
Patrzę na nią z poczuciem winy, czuję jak zatapiam się w siedzeniu zażenowany. - Harley. - szepczę, więc jej rodzice nie mogą mnie usłyszeć.
Rozumie, o co chodzi, wywraca oczami i splata ręce w rozczarowaniu. - Nie było cię na ani jednej? - pyta cicho.
Nie odpowiadam, patrzę w zamyśleniu przez okno i bawię się swoimi kciukami, kręcąc nimi kółka. - Powinienem wyciszyć telefon?
- Zdecydowanie, tak.
Matthew zaczyna chichotać z siedzenia pasażera naprzeciw mnie. To mnie lekko onieśmiela, bo wychodzi od osoby głęboko wierzącej. - Nigdy wcześniej nie widziałem cię od tej strony. Zwykle jesteś taki wyluzowany i... cichy.
- Dorastałem jako Ateista. Nigdy nie postawiłem nogi w kościele. - mruczę obojętnie.
- Skoro jesteś Ateistą, dlaczego dzisiaj tam idziesz? - pyta jednocześnie ciekawy i podejrzliwy, widzę, jak unosi brew w lusterku wstecznym naprzeciw mnie. Boże, dlaczego dzisiaj tam idę? Bo Harley kazała?
- Nie wiem. - odpowiadam szczerze.
- Masz nadzieję, że dzisiaj cokolwiek na tym zyskasz? - znowu pyta i mam wrażenie, że może to mój krawat jest nieco zbyt ciasny. Rozluźniam go odruchowo i zastanawiam się, czy jest na to w ogóle jakakolwiek właściwa odpowiedź.
Na szczęście Harley odpowiada za mnie. - Ma nadzieję, że mógłby wyznać swoje grzechy Ojcu Lukas'owi. (dlaczego pomyślałam od razu o księdzu Mateuszu, lololololol. XD)

Czekaj, co?


- Oh. - mówi, w jego głosie słychać trochę zbyt przesadny ton. - No, możemy go zapytać. Jestem pewien, że poświęci kilka minut na spowiedź. 


Siedzę w ciszy przez resztę podróży. Mam ochotę wyskoczyć przez okno, naprawdę mam na to ochotę. Zazwyczaj niedzielne poranki spędzam śpiąc. Potem budzę się o trzeciej po południu i robię sobie proteinowego shake'a, dzięki czemu mam energię na wizyty.


Zatrzymujemy się przed kościołem i natychmiast wychodzę, żeby mieć lepszy widok na to miejsce. Spodziewałem się starej, niebotycznie wysokiej, czarnej wieży z wronami i gargulcami. A zamiast tego spotykam mały, przytulny, pomalowany na biało budynek. Oczywiście, ma typowe witrażowe okna i krzyże, ale wygląda inaczej, niż się spodziewałem.


Rodzice Harley są pierwszymi, którzy idą do kościoła, łapią się za ręce i kierują się prosto w jego stronę. Harley i ja stoimy ze zewnątrz, ma zamiar ruszyć naprzód, ale zatrzymuję ją. - Czy musimy siedzieć z przodu? Możemy usiąść z tyłu?

- Zawsze siedzę z przodu. - robi nadąsaną minę.
- Usiądź ze mną z tyłu. - instruuję.

Znowu posyła mi to spojrzenie.


Teraz jej ręce są splecione na piersi, a stopa tupie o ziemię w rozdrażnieniu. - Przepraszam?

Wraz z sfrustrowanym jęknięciem odchylam głowę do tyłu, a następnie oblizuję wargi i wpatruję się w nią zdeterminowany. No to czas na serdeczną przemowę. - Najdroższa Harley. Jestem zdenerwowany, jestem bardzo zdenerwowany. Nie podoba mi się pomysł ludzi siedzących za mną, ponieważ to wprawia mnie w paranoję. Proszę, czy zechciałabyś dołączyć do mnie na tylnej ławce? Byłbym ogromnie wdzięczny.
Mogę śmiało stwierdzić, że ma ochotę wywrócić oczami, jednak tylko ignoruje moje pytanie i wchodzi beze mnie. - Mówi się na to ławki kościelne.
- Ławki kościelne. - powtarzam, kpiąco naśladując jej akcent i w końcu wchodzę za nią do środka.
Odwraca się zszokowana i patrzy w moje oczy. - Co? - pytam, ale ona wciąż pozostaje cicho.
Po dłuższej przerwie, marszczy brwi i rozdziela wargi. - No nie wiem... Spodziewałam się, że spłoniesz.
Obstaje przy mojej prośbie i siada z tyłu, tylko dla mnie. Jej rodzice posyłają nam pytające spojrzenia i Harley zajmuje jakieś pięć minut wyjaśnienie w ciszy z gestykulowaniem rękami, że wolę siedzieć tutaj.
Jesteśmy tutaj jednymi z pierwszych. Widzę księdza rozmawiającego z Matthew i Karen, ale jest tam jeszcze jeden mężczyzna. - Z kim rozmawiają twoi rodzice? - wyszeptuję ciekawy.
- Ojciec Lukas i jego mąż. - mówi łagodnie.
- Interesujące. - lekko rozszerzam oczy, gapiąc się na nich. - Myślałem, że to grzech.
- Wiesz, kilka tygodni temu powiedział nam, że Bóg nie popełnia błędów, i że... urodził się gejem, ponieważ Bóg go takiego stworzył. I wtedy powiedział, że ukrywanie swojej seksualności i spędzenie swojego życia w nieszczęściu to nie jest coś, czego miłosierny Bóg chce, szczególnie, jeśli stworzył cię do bycia takim. - mruczy słodko pod nosem i uśmiecha się na koniec.

Chcę znaleźć w tym jakąś inspirację, ale zacznijmy od tego, że prawda jest taka, że nie mogę nawet pomyśleć, że jest Bóg, który postrzega homoseksualizm jako grzech. Przypuszczam, że tak, to dobre, aby patrzeć na to w ten sposób, jeśli jest się wierzącym. A zwłaszcza jeśli jest się księdzem. Ale dla mnie, jako Ateisty, mam gdzieś kto, jakiej jest orientacji.


- Co to jest to ze spowiadaniem? - pytam zaciekawiony, jednocześnie z zaniepokojeniem znowu rzucam okiem na księdza.

- Idziesz do ciemnego pokoju i mówisz Ojcu Lukas'owi swoje grzechy. Ja chodzę tam prawie każdego tygodnia, to mi trochę pomaga. - mówi Harley.
Dlaczego mnie to zmartwiło? - Do jakich grzechów się przyznajesz?
- Głównie do tych o tobie. - wyszeptuje.
- Co? - wpadam w panikę, z obawy moje dłonie chwytają za dół ławki kościelnej. - On wie o nas?
- No. - mamrocze, jak gdyby to było nic. - Dużo o tobie wie.
- Harley. - jęczę wkurzony. Czuję się w pewien sposób zagrożony, dlaczego powiedziała mu coś takiego? - Nie możesz mówić mu o nas.
Uśmiecha się lekko. - Nie rozumiesz, jak działa spowiedź. Ksiądz nie ma pozwolenia na powiedzenie ani słowa na temat tego, co mu mówisz. Prosisz Boga o wybaczenie, ojca Lukas'a nie obchodzi, co mu powiesz.
Uspokajam się trochę i wzdycham z ulgą. Ta religia miesza mi w głowie, serio to robi. - Co jeśli powiem mu coś nielegalnego? Powie to policji?
- Nie, możesz powiedzieć mu wszystko, tak myślę. - automatycznie wzrusza ramionami. - Po prostu postaraj się nie wdawać z nim w żadne rozmowy o głupotach. Ja mam zły zwyczaj robienia tego, zawsze schodzę na inny temat.

Jest urocza. Nawet kiedy zakłada swoje okulary do czytania, aby widzieć słowa pieśni, którą dzisiaj będziemy śpiewać. Nabożeństwo zaczyna się, kiedy ludzie się schodzą i wszyscy musimy stać i czekać na księdza, aby zaczął eucharystię. Zaczynamy pieśnią, właściwie to całkiem radosną. Głos Harley jest piskliwy i słaby, brzmi jak szczeniak próbujący szczekać.


Czuję się taki zrelaksowany w tej atmosferze. Pewnie, to jest w pewnym sensie nudne, ale tylko dlatego, że nie wierzę w nic, o czym mówi ksiądz. Chyba powinienem, ale po prostu nie potrafię. Tak było, dopóki nie wspomina mojego imienia, zamieram.


- Nasi Matthew i Karen, opowiedzieli mi cudowną historię o ich przybranym synu, który także jest tutaj dzisiaj z nami. W zeszłym tygodniu miał poważny wypadek i był martwy przez prawie cztery minuty, dopóki błogosławieństwo dane przez ich córkę Harley, nie przywróciło go z powrotem do życia. - wpatruje się w nią dumnie, na co ona wciąż siedząc, nieśmiało zaczyna wykonywać okrężne ruchy stopą. Naprawdę potrzebuję wyjść na zewnątrz i się roześmiać. - Sam Bóg powiedział, że jesteś potrzebny na tym świecie poprzez tchnięcie w ciebie nowego życia. I nie ma znaczenia, jak bardzo grzeszyłeś, Bóg cię kocha i wie, że musisz mieć tutaj ogromne znaczenie, tak, jak inni. Zobaczył w tobie coś wyjątkowego, a jego potęga była tak wielka; nie był gotowy, abyś dołączył do niego na drugim świecie. Wybaczcie, to nie jest związane z tematem mojego kazania, ale udowadnia, że Bóg jest wszędzie i kocha nas wszystkich.


Kiedy to się skończy?


Po kilku pieśniach i modlitwach, nadszedł czas na komunię. Każdy rząd po kolei podnosi się i dostaje chleb i wino. Organista gra jakąś biblijną melodię, której nigdy wcześniej nie słyszałem, co powoduje, że ta cała sytuacja staje się mniej niezręczna.


- Teraz nasza kolej. - cicho szepcze do mojego ucha i wstaje, kiedy reszta naszego rzędu zaczyna ciągnąć się powoli do przodu.

- Hę? - mamroczę nerwowo. - Co jeśli zrobię coś, czego nie powinienem?
- Nie zrobisz. - odpowiada i chwyta moją dłoń, aby mnie pokierować. Jej dłoń jest taka mała i delikatna w porównaniu do mojej, jakby Troskliwy Miś trzymał rękę robota.

Praktycznie ciągnie mnie przez nawę w podekscytowaniu, a potem czekamy i czekamy w zmniejszającej się kolejce. Harley potyka się lekko, robiąc krok do przodu, ale natychmiast chwytam za jej talię, na co jej sukienka szczęśliwie unosi się w górę wraz z moim uściskiem, dając mi szansę na zobaczenie jej ud od tyłu.


Oh.


Nie wiem, co mam czuć. Nie wiem też, co mam powiedzieć. Jej nogi wyglądają, jakby były pocięte, albo nawet rozszarpane kocimi pazurami. Stoję jak głupi przez dwie minuty, zanim przyjmujemy ofiarę, a potem siadamy z powrotem na ławkę. Milczę przez resztę nabożeństwa, staram się znaleźć na to jakieś rozsądne wyjaśnienie. Nie wie, że ja wiem, więc przynajmniej nie muszę się z nią skonfrontować.


Ale czy ona powinna się skonfrontować? Pamiętam, że widziałem to tego dnia, kiedy grała w badmintona w swoich obcisłych, czarnych spodenkach. Poruszyłem ten temat, ale powiedziała, że to był wypadek. Harley chodzi jak na łyżwach przez całe życie, upada nawet kiedy śpi. Jej nogi Bambi są jak cholerny makaron. Może za dużo o tym wszystkim myślę. Prawdopodobnie kaleczy się codziennie, a może po prostu wpadła w jeżyny albo... na ostry żwir.


Po nabożeństwie tylko my pozostajemy osobami, które nadal siedzą na miejscach. Matthew rozmawia z Ojcem Lucas'em i jest bardziej, niż szczęśliwy, że może wysłuchać krótkiej spowiedzi. Ale najpierw woła Harley i mnie na przód pustego kościoła.


Przechadzam się w jego stronę, moje nerwy znikają. Ksiądz w średnim wieku spogląda na mnie przelotnie przed pokazaniem sztucznego uśmiechu. On wie wszystko o mnie i Harley, to jednocześnie żenujące i zabawne.


- Chciałbyś błogosławieństwo? - pyta zmartwiony.

Nie mam czasu odpowiedzieć 'nie'. - Myślę, że Harry potrzebuje błogosławieństwa. Teraz bardzo cierpi przez bolący brzuch. - Karen odpowiada za mnie.

To niewiarygodnie niezręczne, kiedy stają w okół mnie w milczeniu, a ksiądz delikatnie przyciska dłoń do mojego czoła. Zamykam oczy, próbując ukryć to, jak bardzo skrępowany się czuję, mam nadzieję, że to się skończy tak szybko, jak to możliwe. Trzymam ręce splecione za sobą przez cały ten czas.


- Niech Pan Bóg cię pobłogosławi i trzyma cię z dala od tortur strachu i niepokoju. Niech rozjaśni Pan oblicze swoje nad tobą jego potęgą i miłością, i niech obdaruje cię rozsądkiem. Przez jego idealną miłość, niech Bóg da ci łaskę boską, aby odrzucić nasz strach. Niech obróci Pan twarz swoją ku tobie i niechaj da ci wolność, o której mówisz mu każdy szczegół, którą z pilnością posyłasz mu wdzięczne modlitwy i niech da ci swój spokój, który przewyższa wszelkie pojęcie, aby trzymał twoje serce i umysł bezpieczne w Jezusie Chrystusie.

Odsuwa się i uśmiecha do mnie życzliwie. Wysilam się, aby znaleźć cokolwiek, co mógłbym powiedzieć. - Niezłe.
- Harry, czy mógłbyś podejść do konfesjonału. Możemy już zacząć. - instruuje, powodując, że głęboko wciągam powietrze na to, jak męczące to wszystko wydaje się być.

Nie mogę uwierzyć, że robię to dla Harley.


Pokój jest ciemny i pachnie jak kurz i... stary człowiek. Jestem skołowany, jest cicho... za cicho.


- Witaj, ponownie-

- Ja pierdole. - podskakuję. Jezu Chryste, nie powinienem tego mówić.
Decyduje się zignorować moje poprzednie słowa. - Rozumiem, że jest to twój pierwszy raz w kościele. Więc, masz jakieś pytania?
- Nie. - mówię i marszczę brwi. Ale wtedy znowu zapada cisza, czekam aż zacznie coś gadać. - U-uh... Powinienem zacząć teraz-
- Tak, proszę.
Nie powstrzymuję się przed niczym. Pierdoli mnie, co o mnie pomyśli, nie może nikomu pisnąć ani słówka. - Jestem wadliwą osobą. Jestem porażką, wszystko we mnie jest porażką. Palę, piję, borykam się z... różnymi substancjami. Spałem z ponad trzystoma kobietami w przeciągu ostatnich trzech lat. Płacą mi mnóstwo pieniędzy za uprawianie z nimi seksu, a to daje mi ogromne ego. Ale od kiedy mój tata umarł, a moja rodzina mnie zostawiła, stałem się nieszczęśliwy. Teraz już nie mam dobrych jazd po kwasie, zawsze jest źle. Tak bardzo chcę uprawiać seks z Harley, ale ona chce pozostać czysta i to mnie wkurza. I myślę, że ona się tnie, ale za bardzo boję się jej o tym wspomnieć, bo wiem, że jestem zbyt gruboskórny i skończę ze zranieniem jej uczuć.
Zatrzymuję się na kilka sekund i w momencie, w którym ma zacząć mówić, przerywam, aby powiedzieć więcej. - Czuję się tak źle, bo Harley jest naprawdę blisko z naszą nauczycielką od angielskiego, a nie jest świadoma tego, że uprawiam z nią seks w każdy czwartek, bo mi płaci. Chcę powiedzieć Harley, kim jestem, ale wtedy już nigdy nie będzie chciała się ze mną związać. Nie chcę spać z tymi wszystkimi ludźmi, ale to daje mi pieniądze. I wtedy mogę kupić trawę i papierosy i wódkę i... seks-zabawki dla Harley. Chcę się zmienić, ale to zbyt ciężkie, żeby tak po prostu z tym wszystkim skończyć.
Myślę, że lekko zaniemówił, ale szybko oczyszcza gardło. - Czy to wszystko, Harry?
- To wszystko, co przychodzi mi w tym momencie do głowy. - mamroczę.
- Chcesz pomodlić się ze mną do Boga i prosić go o wybaczenie?
- Jestem Ateistą. - wzruszam ramionami.
- Harry... polecam ci czytanie Pisma Świętego w czasie wolnym. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał wrócić na kolejną spowiedź, drzwi mojego kościoła są dla ciebie szeroko otwarte. Ale... musisz zacząć wierzyć.

Poważnie? Po co każdy mi to mówi?


- Potrzebuję więcej, niż wiary.

- Polecam ci również, abyś skonfrontował się z Harley, skoro uważasz, że jest w niebezpieczeństwie.

To bardzo trudne, aby się do tego dostosować, szczególnie, kiedy Harley jest taka, jaka jest. Boję się stanąć z nią twarzą w twarz w razie, gdybym powiedział coś nie tak. Ona jest tak podatna na wypadki, prawdopodobnie wybiegłaby wściekła, upadłaby i złamała sobie kark. Nie potrafię poradzić sobie z tą odpowiedzialnością nad jej fizycznym i psychicznym zdrowiem.


__________________________________________________________



Okej, zaczęły się studia, więc rozdziały nie będą się pojawiały wraz z wyskoczeniem magicznej, wyznaczonej przeze mnie liczby komentarzy, ale postaram się dodawać nowe tak szybko, 
jak będzie to możliwe. :) liczyłam, że na drugim roku będzie łatwiej... ale się przeliczyłam, heheheh. xd 

Buziaki Serca Moje! :*


+ 20 komentarzy = rozdział 35