piątek, 26 lutego 2016

Chapter 40.


* ważna notka pod rozdziałem *

Harry POV

Jestem idiotą.

Przypadkiem powiedziałem, że ją 'kocham'. Chciałem, żeby poczuła się lepiej sama ze sobą i wyślizgnęło mi się. Próbowałem być po prostu miły, nigdy nie chciałem, żeby to wyszło w taki sposób, w jaki wyszło. To była tylko mieszanina słów, nic więcej.

Specjalnie psuję różne rzeczy między Harley a mną i nic na to nie poradzę. Muszę pisać z nią jako Danny, to jedyny sposób, w jaki mogę z nią porozmawiać. Nie muszę być nieczuły i zdystansowany, kiedy nim jestem. Za dwadzieścia minut mam wizytę, ale warto jest być trochę spóźnionym, jeśli mogę przez chwilę pogadać z Harley.

Ale to zaczyna wymykać się spod kontroli.

-

19:39
Danny. Kiedy. Się. W końcu. Spotkamy.

-

Najgorsze jest to, że nie wie, że za każdą wysyłaną wiadomość płaci 0.50 funta. W ostatnim tygodniu wysłała więcej, niż sto sms'ów. Mimo tego nadal nie chcę tego kończyć.

-

19:40
Nie wiem. Ale kiedy to zrobimy, zabiorę cię w fajne miejsce.

-

Co powinienem napisać? Dlaczego karmię ją tą fałszywą nadzieją?

-

19:42
Chcesz powiedzieć, że masz zamiar zabrać mnie na randkę?

-

O kurwa.

-

19:43
Oczywiście.

-

19:43
Oh. Okej. Albo moglibyśmy po prostu pójść do McDonalds'a na kawę.

-

19:44
Czekaj, nie chcesz iść na randkę?

-

19:45
Nie wiem. Mam coś takiego, że przez uspołecznianie zaczynam się denerwować i wydaje mi się, że nadanie nam etykietki 'randki' nałoży na mnie więcej presji. Rozumiesz mnie?

-

Wydaję najdłuższe westchnięcie, jakie mógłbym prawdopodobnie kiedykolwiek wydać.

-

19:46
Dlaczego się denerwujesz? Ufasz mi, prawda?

-

19:47
Oczywiście, że tak. Obawiam się wszystkich, nie tylko ludzi, którym nie ufam.

-

Nie wiedziałem o tym. Myślałem, że robi się niespokojna przez to, że przesadnie reaguje na właściwie wszystko i ma znaczne problemy z zaufaniem. Nie zdawałem sobie sprawy, że... to takie poważne.

-

19:49
Powiedz mi więcej.

-

19:52
Cóż, kiedy zaczynam się denerwować mój głos drży, robi mi się niedobrze, cała się trzęsę, mam sucho w gardle, tracę oddech, a serce wali mi jak oszalałe. Tak naprawdę to bardzo trudne, bo czuję, jak od tego wibruje mi w gardle - myślę, że chyba to sprawia, że czuję tą suchość.

-

19:53
Nigdy nie pomyślałbym, że jest aż tak źle. Myślałem, że po prostu się martwisz. Kto sprawia, że się denerwujesz?

-

19:56
Chyba chodzi ci, co sprawia, że się denerwuję. Dosłownie wszystko. Wsiadanie do mojego szkolnego autobusu, wysiadanie ze szkolnego autobusu. Przechodzenie przez korytarz, wchodzenie do klasy. Na lekcji nie mogę nic powiedzieć bez drżącego głosu. Jedzenie obiadu na stołówce też jest okropne. I z kimkolwiek idę, zawsze muszę iść za tą osobą, bo nie mogę znieść tej presji bycia przed nią. Nogi mi się trzęsą przez to, jak bardzo się denerwuję, a wtedy istnieje większe prawdopodobieństwo, że upadnę.

-

19:56
Ja pierdole.

-

Ja pierdole. Jest wrakiem kobiety. Nie rozumiałem zaburzeń lękowych aż do teraz, i jest mi cholernie przykro. Zawsze myślałem, że po prostu wolno chodzi i wiecznie narzekałem, kiedy była o dwa kroki za mną. Muszę do niej zadzwonić, muszę usłyszeć jej głos, przez co będę mógł więcej zrozumieć.

Natychmiast wybieram jej numer, a sam wychodzę na zewnątrz, dzięki temu nie usłyszy mojego głosu z dołu. Odbiera w porę, jej głosik jest cichy i delikatny.

- Danny?
Obniżam swój głos na tyle, żeby nie wiedziała, że to ja. - Harley. - wyszeptuję, mam pustkę w głowie. Nie wiem, co powinienem powiedzieć, po prostu chcę usłyszeć jej głos. - Ja...
- Jesteś tam? - pyta cicho.
- Tak, po prostu nie wiem, co powiedzieć. - przyznaję. Gdybyśmy rozmawiali twarzą w twarz, pewnie skłamałbym i powiedział, że nie jestem na tyle zainteresowany, żeby odpowiadać.
- Dlaczego do mnie zadzwoniłeś? - mamrocze skołowana, ale jednocześnie wydaje się być szczęśliwa, że ze mną rozmawia.
- Bo chcę cię usłyszeć... - Nie bądź oziębły. - Chcę usłyszeć twój głos.
- Nie wiem, co powiedzieć. Nawet nie wiem, dlaczego do mnie dzwonisz-
- Jak długo żyjesz w ten sposób? - pytam zamyślony.
Następuje krótka cisza, po czym słyszę jej drżący oddech. - N-nie wiem. Od kiedy skończyłam... dwanaście lat, tak myślę.
Wypuszczam niespokojne, głębokie westchnięcie, zanim sfrustrowany ciągnę za swoje włosy. - Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Bo ledwo cię znam?
- Do kurwy nędzy, Harley. Jestem na siebie wściekły. - głośno sapię zirytowany i kopię zapięcie mojego motoru zanim na niego wsiadam.
- Dlaczego jesteś zły? Przez ciebie zaczynam się denerwować. - panikuje.
- Nie, nie denerwuj się, przepraszam. Ja... muszę iść. Później do ciebie zadzwonię. - warczę i natychmiast rozłączam się. Jęczę ze złości i kładę ręce na swoich włosach, desperacko myśląc na tym, dlaczego jestem taki... zmartwiony.

Nie, wszystko z nią w porządku. Widuje się z psychologiem szkolnym, może uzyskać pomoc. Nie powinienem się w ogóle martwić, wszystko jest okej. Muszę się zamknąć i iść do pracy.

Już jestem spóźniony, a fakt, że jestem cholernie zdenerwowany w ogóle nie pomaga. Dojeżdżam do mieszkania mojej klientki pięć minut później, jako, że to miejsce wydaje się być trochę tajemnicze, chowam motor w ciemnym rogu. Wkładam moją białą koszulę w czarne jeansy i rozpinam pierwsze trzy guziki, a potem poprawiam kołnierzyk. Jestem strasznie spóźniony, ale i tak muszę zapalić zanim wyciągnę mojego kutasa i kogoś nim wyrucham.

Zapalam papierosa i pociągam szybkiego dymka. Kaszlę cicho, wyrzucając resztę i szybko przemieszczam się do mieszkania 25B. Natychmiast pukam do podniszczonych, starych, drewnianych drzwi, staram się jak mogę uformować na twarzy uśmiech.

Otwiera mi młoda kobieta, musi mieć co najwyżej dwadzieścia pięć lat. Ma lekką nadwagę, a jej długie, ciemne włosy są zaczesane na bok. Ma na sobie czarną bieliznę, jej ogromne cycki są tuż przede mną i staram się jak mogę utrzymywać wzrok na jej twarzy. Wydaje się czuć tak dobrze ze sobą, stojąc przede mną prawie naga, a to jest seksowne. Takie dziewczyny są moją heroiną i wtedy praca jest w porządku. Nie obchodzą mnie jej duże uda czy brzuch, kiedy jest tak pewna siebie, ją też nie.

- Cześć, jestem Harry. - zaciskam usta, mówiąc to.
- Stephanie. - grucha.

Dziwka. Moja szczęka lekko opada, mimo tego utrzymuję sztuczny uśmiech, ale mógłbym oderżnąć sobie lewą rękę, a i to byłoby mniej bolesne. Mam nadzieję, że jest gotowa na bardzo ostry, niebezpieczny seks, bo jestem wściekły. Gdyby nie ona, moim jedynym sposobem komunikowania się z Harley nie byłoby pisanie pieprzonych SMS.

Wciąga mnie do środka, ale to ja ciągnę ją do sypialni. Popycham ją na łóżko, zdzieram z niej bieliznę i rozbieram się. Ostro pociąga mnie w dół, jej pocałunki schodzą w dół mojego nagiego ciała. Cofa swoje usta, kiedy dochodzi do moich blizn, co sprawia, że jest mi... przykro?

Sama zakłada na mnie gumkę i kładzie się na plecach, a potem pieprzę ją mocno, szybko i wściekle. Ale dlaczego jestem zły? Bo Harley odkryła jaką szumowiną jestem? Chciałem tylko, żeby wiedziała, że powodem, dla którego uprawiam seks jest to, że potrzebuję pieniędzy na kwas i trawę... i wódkę... i papierosy. Potrzebuję pieniędzy, a to jest najszybszy i najmądrzejszy sposób, żeby je szybko zdobyć.

Muszę być bardziej wrażliwy. Gdybym dowiedział się, że Harley pieprzy się z Clyde'em za moimi plecami, byłbym gotowy zamordować jego, potem ją, a potem siebie. Byłbym wściekły, nie mógłbym znaleźć słów, aby opisać to, jak mnóstwo jadu eksplodowałoby z moich ust. Ale... Byłbym też smutny, w pewnym sensie. Byłbym zraniony tym, że ukrywała to przede mną, ponieważ mówiła mi, że jest taka niewinna, i że byłem jedynym facetem, z którym kiedykolwiek była. Jednak tym, co zabolałoby mnie najbardziej, byłoby to, że nie byłbym zdolny do znalezienia kogoś innego, bo nie chcę nikogo, prócz niej.

Nagle zatrzymuję się, zostawiając Stephanie zdezorientowaną i sfrustrowaną, podczas gdy ja rozszerzam nozdrza i otwieram szeroko oczy. Co się do kurwy stało z moim życiem? Harley zrujnowała mój popęd seksualny i założyła kłódkę na mojego penisa. Byłem dobry w tym, co robię, a teraz nawet tego nie chcę. Oczywiście, chcę pieniędzy... Ale... w tej chwili muszę pomyśleć.

- Przepraszam. - wyszeptuję i odsuwam się od niej, natychmiast ubierając się i przebiegając dłońmi przez włosy.
- To jakiś żart? - śmieje się z niedowierzaniem.
- Muszę być gdzieś indziej. - mamroczę i zapinam koszulę, zostawiając kilka guzików rozpiętych.
- Gdzie? - mówi mocno wkurzona.
Niezręcznie wzruszam ramionami i przygryzam dolną wargę. - W domu.

_________________________________________________________________


Kochane, nie jest większą tajemnicą, ani nawet tajemnicą państwową, że blog to miejsce szczególne. Albo raczej specyficzne. Pisze go ktoś, a ktoś go czyta.
W przypadku bloga callboy-harrystylesfanfiction.blogspot.com piszę ja, a czytasz Ty. Nie jest także tajemnicą, że blog, przynajmniej w moim przypadku, to nie jest pamiętnik czy inna forma zwierzania się albo spowiedzi pt. „co zrobiłam dobrego, a co złego”. :) Blog, w moim przypadku, to rodzaj delikatnego opowiadania z elementami rozrywkowymi, może ciekawymi, a czasami może nawet lekko refleksyjnymi (kto wie! :)). Nie jest wreszcie tajemnicą, że prowadzę go dla Czytelników, w tym także dla Ciebie, aby coś Ci pokazać, czymś zaciekawić, a być może odprężyć po ciężkim dniu. Wobec tego dobrze jest jeśli powiesz mi, że to, co tutaj piszę jest dobre albo zupełnie beznadziejne. Bez obaw, nie obrażę się. :) Mogę ewentualnie próbować z Tobą podyskutować. :)
Dlaczego to dla mnie takie ważne? Z dwóch powodów: po pierwsze potrzebuję wiedzieć, co o tym myślisz, czy wpis, nad którym siedziałam kilka godzin, a czasami dni, jest dobry czy całkowicie nie do przyjęcia. Potrzebuję tego, aby wyciągać wnioski, mieć drogowskaz do dalszej pracy i dostarczyć sobie dawkę motywacji. :) Po drugie wypada, abyś po przeczytaniu czegoś dała mi znać, poklepała po ramieniu lub kopnęła w tyłek. Nie dając mi znaku, to tak jakbyś przyszła do kogoś, wysłuchała, zobaczyła co ma do pokazania, a potem odwróciła się i bez słowa poszła do domu. Kiepsko trochę, prawda? Warto komentować przede wszystkim z powodów opisanych powyżej. Ciebie to nic nie kosztuje, ja wiem co o tym myślisz: Ty odchodzisz kulturalnie, ja jestem zadowolona. :) Ale nie tylko... Zdaję sobie sprawę, że napisanie komentarza to jest jakiś wysiłek. Trzeba wpisać swoje imię/nick, a do tego jeszcze kilka słów komentarza. Nie myśl więc, że wysiłków tych nie zauważam i nie doceniam. Bo zauważam, bardzo cenię i oczywiście za każdy, z osobna, dziękuję! :) Wobec tego zachęcam do komentowania. Przede wszystkim ze względu na opisane powyżej zasady. Blog bez komentarzy to jak wesele bez orkiestry. Prawie nie żyje. I co z tego, że są odwiedziny, statystyki powodują uśmiech na moich ustach, skoro nie ma życia, interakcji pomiędzy mną i Tobą? Nie może tak być. Mam nadzieję, że się z tym zgodzisz. Więc skoro już tu jesteś - zostawisz coś po sobie? :)

20 komentarzy = rozdział 41