niedziela, 26 kwietnia 2015

Chapter 10.

Coś mówi mi, abym się nie rozpłakała, po przyłapaniu Harry'ego klęczącego przy moich martwych rybkach. Ceasar, Tybalt, Forest i Ryba. One... One odeszły. - Zamordowałeś je.
Nie mogę patrzeć na to, jak pływają po powierzchni wody. Dobijający strach widoczny jest w ich przerażonych oczach. Założę się, że były zszokowane.
- Harley, posłuchaj mnie-
- Nie! - duszę się, więc kaszląc próbuję się jakoś utrzymać przy życiu. Chwytam końce swoich włosów i owijam je w okół dłoni, pozwalając im zacieśnić się na mojej skórze. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Nie zrobiłem tego celowo! - broni się. - To ten ogrzewacz!
- Będę wymiotować. - płaczę, chowając głowę w dłonie, panikuję zdyszana.
- Nie wymiotuj. - mówi surowo, bez najmniejszej krzty emocji.
Doprowadza mnie do szału. Gotuje się we mnie z wściekłości i nie mogę tego opanować. - Te rybki były dla mnie wszystkim. Od kiedy tylko wszedłeś do tego domu ty... roz...roz...r-r-...r..ozpierdalasz wszystko!
Harry pozostaje nieruchomo na moje przekleństwo, jest kompletnie zaskoczony, więc tylko patrzy na mnie w szoku. - Ty... przeklęłaś?
- Tak. - ciężko oddycham. - I zrobię to znowu... Ku...rwa! K...uh... rwa! Boże, Harry. Sprawiłeś, że wezwałam imię Pana Boga na daremno, sprawiłeś, że przeklęłam!
Na jego twarzy pojawia się uśmiech, zaskakuje mnie to. - Masz jakieś poważne problemy.
Natychmiast kręcę głową. - Nie, nie mam.
- Przestałaś rozwijać się umysłowo w wieku dwunastu lat? - drwi ze mnie z tym swoim uśmieszkiem. Niepewnie krzyżuję ręce na piersi i znowu kręcę głową.
- Dlaczego jesteś taki niegrzeczny? - szepczę, dopiero co płynęły mi łzy przez incydent z rybkami, a teraz zrobił się niemiły?
Jedyne przewraca oczami. - Jesteś taka naiwna.
- Przestań tak do mnie mówić! - płaczę, wybucha ze mnie coraz więcej gniewu. - Wiesz co? To, co mówiłam wczoraj nie było prawdą. Źli ludzie nie są zagubieni, ponieważ miałeś rodzinę, którą zawiodłeś i jestem całkiem pewna, że oni nigdy nie zawiedliby ciebie. - marszczę brwi, a moje gniewne spojrzenie nasila się. Uśmieszek schodzi mu z ust, ale nie wygląda na złego, bardziej na rozdrażnionego.
Jakimś cudem na jego twarzy znowu pojawia się mały, fałszywy uśmiech, ale jego oczy mówią inaczej. - Harley, chcę, abyś mnie teraz bardzo uważnie posłuchała. Jesteś dla mnie bezużyteczna. Twoja opinia o mnie gówno mnie obchodzi. Ale moja opinia o tobie jest czymś, czego mogłabyś się uczyć. Więc, słuchaj. Dla mnie jesteś nieświadomą niczego, małą dziewczynką, która tak naprawdę nie wie, kiedy zamknąć mordę. Nikt w szkole cię nie lubi, nie sądzę, aby nawet Devon cię lubiła. I to dlatego, że jesteś nadętą, ohydną Chrześcijanką i żaden chłopak nigdy nie będzie chciał się z tobą pieprzyć.
Kiwam głową i pociągam lekko nosem, udając, że w ogóle mnie to nie zraniło, ale w środku jestem załamana. Wiem, że jest jakiś powód, dla którego jest taki podły. - Jest mi ciebie bardzo żal. - szepczę.
Patrzy na mnie sceptycznie. - Dlaczego miałoby być ci mnie żal?
- Ponieważ... Ponieważ starasz się sprawić, abym poczuła się źle sama ze sobą, ale po co? Bo nie chcesz czuć się źle sam? Dlaczego jesteś nieszczęśliwy w świecie, w którym masz wszystko?
Sztywnieje, kręcąc głową. - Nie wszystko.
- Oczywiście, że tak. Masz przyjaciół, wygląd i po prostu... nie masz zdolności do niszczenia żadnego wypowiedzianego przez ciebie zdania. Masz wszystko, co ja chciałabym mieć. Więc, czego ci brakuje, co sprawia, że jesteś taki wściekły na cały świat? - prawie wrzeszczę ze zdenerwowania, a ten ciężko przełyka ślinę. Biorę głęboki oddech, w nadziei, że nie weźmie tego do serca.
Ale zrobił to. - Myślisz, że właśnie to jest ważne? Bycie w okół ludzi, którzy palą i starają się wyglądać dobrze? Wiesz co jest dla mnie ważne? Aby mieć rodzinę, która cię chce, które chce, abyś każdej nocy wracała do domu przed piątą i upewniała się, że w szkole ciężko pracujesz. Chcę rodziny, która uważa na siebie wzajemnie, a nie jakieś dysfunkcyjnej grupy ludzi, którzy nie są gotowi, aby podjąć się tej odpowiedzialności. Sądzisz, że ty masz ciężko? Dlaczego po prostu nie przyjrzysz się dobrze, żeby uświadomić sobie, że masz wszystko?
Znowu jestem oniemiała. W mojej buzi zaczyna robić się sucho, przez tak długi czas nie ruszania ustami. Nie myślałam, że właśnie przez to jest taki rozwścieczony. - Jesteś zły na samego siebie czy na swoją rodzinę?
Cofa się i kuli. - Nie będę się tutaj bawić w terapie.
- Ale terapie są dobre. Wiem, że psycholog szkolny jest niemal co tydzień.
- Nie dziel się tym ze mną. - mamrocze.
- Co?
- Tymi osobistymi rzeczami. Nie powinnaś mówić mi tych rzeczy, bo tym samym pokazujesz, że jesteś słaba. Musisz pokazać ludziom, że jesteś silna, dzięki czemu przestaną pieprzyć się z twoimi słabościami. - informuje, kiedy podnoszę wzrok.
- Wiem, że nie zamierzasz... pieprzyć się z... moimi słabościami. - tak bardzo nienawidzę kląć.
- Dlaczego jesteś tego taka pewna? Nic o mnie nie wiesz. Mógłbym użyć wszystkiego, co o tobie wiem, aby zrównać cię z ziemią. - wydaje się wymieniać powody, dlaczego nie powinnam mu ufać albo utrzymywać kontaktów towarzyskich, i to jest smutne.
- Jesteś taki zagubiony.
- Nie jestem, Harley. - prycha.
Tylko kiwam. - Myślę, że jesteś dobry. Naprawdę dobry.
- Przestań.
Robię krok w jego stronę, a on niezręcznie krzyżuje ręce. - Nienawidzisz mnie?
Niepewnie przygryza wargę i lekko kiwa. - Po prostu mnie czasami irytujesz.
- Czy irytuję cię teraz? - pytam z nadzieją.
- Nie.
Uśmiecham się z sukcesem i szybko owijam swoje ręce w okół niego. - Wiedziałam!
- Nie dotykaj mnie, - Harry bierze oddech od mojego duszenia. - jestem aseksualny.
Wycofuję się zdezorientowana. - To tylko przytulenie.
- Nadal aseksualny.
- To znaczy, wiem, że jesteś zmęczony tą piosenką, ale wciąż lubisz ten zespół, prawda? - podnoszę brwi, zajmuje mu chwilę, aby zrozumieć, o co mi chodzi. Potem powoli przytakuje, ale wzrok ma wbity w podłogę.

Przytulam go mocno, mimo, że ledwo to toleruje. Czuję się przygnębiona na myśl o jego uczuciach względem jego rodziny, byli niemili i to złości mnie najbardziej. Mam zamiar porozmawiać z moimi rodzicami i powiedzieć im, aby traktowali Harry'ego jak swojego syna. To brzmi dziwne, ale jest możliwe do zrobienia.

Biorę gwałtowny wdech na uczucie rąk Harry'ego obejmujących mnie w talii, przyciągających bliżej. Czuję coś w rodzaju ulgi na jego dotyk. Czuję się szczęśliwa, że chciał odwdzięczyć mój uścisk, nawet jeśli potem pokaże, jak wkurzająca myśli, że jestem. Wiem, że po prostu potrzebował uścisku.

Jest pierwszym, który się odsuwa, jego twarz jest kompletnie pozbawiona wyrazu. - Nadal nie jestem przytulalskim typem człowieka. Przykro mi.
- Jest dobrze. - mamroczę.

Jestem trochę zawstydzona.

Harry POV

Trzymam przeźroczystą torbę naprzeciw siebie, patrząc gniewnie na te małe stworzenia, wesoło pływające w kółko. To powinno zastąpić złotą rybkę.

Nie mogę uwierzyć, że to dla niej robię.

W drugiej ręce trzymam drugą torbę ze skalarem żaglowcem*. Nadal nie mogę uwierzyć, że to robię. Po prostu... mam wyrzuty sumienia, okej? Zabiłem jej ryby, a ona przez kilka następnych dni była kompletnie załamana i nic na to nie poradzę, ale czuję się za to odpowiedzialny.

Wiem, że będzie siedzieć w swoim pokoju, więc tak powoli, jak tylko potrafię skradam się po schodach na górę. Pukam do jej drzwi, a ona zmęczona wzdycha. - Wejść.
Wchodzę do środka, bez uśmiechu, po prostu jestem... poważny. - Uh, cześć.
Siada na swoim łóżku, niezręcznie drapiąc bok swojej głowy. - Cześć.
Potem wyciągam dwie torby zza swoich pleców i tak jakby się uśmiecham. - Um... Niespodzianka.
Nie uśmiecha się, po prostu patrzy się na nie przez chwilę, a potem zakrywa usta dłonią. - Coś nie tak?
Natychmiast kręci głową. - Nie, Harry. To bardzo miłe z twojej strony, ale...uh, nie wiem, jak to powiedzieć-
Wywracam oczami. - Po prostu to powiedz.
- Ten skalar żaglowiec jest słonowodny, to znaczy- to naprawdę świetny pomysł, ale nie mam słonej wody, a złote rybki są słodkowodne. O rany, czuję się podle-
- Świetnie. - mruczę. - Zgaduję, że tą jedną będę musiał po prostu zwrócić.
- Ja mogę ją zwrócić, jeśli chcesz. Już i tak na pewno narobiłeś sobie kłopotów z dostaniem ich.
- Nie, jest dobrze. - szepczę. Boże, co ja mam teraz powiedzieć? Chcę po prostu stąd wyjść, ale spojrzenie, które mi posyła, daje mi wskazówkę, że oczekuje ode mnie, że będę przyjazny albo coś. - A więc... Robisz coś na weekend?
Radośnie przytakuje, intrygując mnie. Nawet nie sądziłem, że robi coś w weekendy. - Idę do sklepu z sukienkami, no wiesz, po sukienkę.
- Po co?
- Na potańcówkę? Zostałam zaproszona. - uśmiecha się do siebie dumnie. To jakiś żart.
- Kto chciałby cię zapraszać? - marszczę brwi. Cholera, źle to zabrzmiało.
- Cóż, jeśli cię to interesuje to Clyde mnie zaprosił. Nie musisz być taki protekcjonalny.

To zdecydowanie jakiś żart.

- Clyde? Ten, Clyde, Clyde?
- Tak, na twojej imprezie, pamiętasz? - krzyżuje ręce na piersi, a ja w myślach przewracam oczami. Był okropnie pijany tamtej nocy. Jak Harley mogła być tak naiwna?
- Po prostu oddam tą rybę z powrotem. - mówię i natychmiast zostawiam ją samą.

Wyciągam swój telefon i nie tracąc czasu, wybieram jego numer. Ze złością przykładam telefon do ucha i czekam, aż odbierze.

- W porządku, kolego?
- Dlaczego Harley wciąż myśli, że idzie na potańcówkę z tobą? - utrzymuję poważną, zmęczoną minę, słyszenie jego głosu po poprzednim spędzeniu ośmiu godzin z nim było wystarczające.
- Ona myśli co? - pyta w osłupieniu, a ja fukam ze złości.
- Powiedziała mi właśnie, że zabierasz ją na potańcówkę. Clyde, przysięgam, jeśli to jest jakiś żart-
- Nie jest. - broni się i jęczy do siebie. - Boże, kiedy my właściwie o tym gadaliśmy?

Od razu, kiedy zadał to pytanie, moje wspomnienia powróciły. Pamiętam go właściwie oddychającego tym samym powietrzem, co ona, kiedy był tuż obok niej. Pili koktajle, a ja przyszedłem do nich tylko po to, aby dowiedzieć się, że idą razem. Świetne, to było świetne.

- Jesteś takim chujem, Clyde. - spluwam. - Byłeś pijany i wtedy ją zapytałeś, ona naprawdę myśli, że z nią idziesz.
- Oh, Jezu Chryste! Nie mogę powiedzieć jej, że byłem pijany, miałbym wyrzuty sumienia. - słyszę, jak uderza dłonią w czoło w rozczarowaniu.
- W takim razie będziesz musiał ją zabrać.
- Woah, spokojnie! - głośno mruczy. - Nie mogę jej tak po prostu zabrać na potańcówkę. Amber by mnie zabiła. Wiem, że nie jesteśmy, jakby, razem, ale mimo tego oszalałaby. No i ona nienawidzi Harley.
- Clyde, nie rób jej tego. Już gada o pójściu do sklepu z sukienkami i w ogóle-
- Boże! - wrzeszczy. - Nie mogę jej odmówić. Nie wiem, co mam robić.
- Zabierz ją na potańcówkę. Nikogo to nie będzie obchodzić.
Drwi. - Człowieku, naprawdę sądzisz, że obchodzi mnie to, co ludzie o mnie myślą? Po prostu nie chcę iść z Harley, ponieważ to będzie kontynuacja Carrie. Zostanę zabity jeśli z nią pójdę, użyje swojej telekinezy i wszyscy zginą.
- Jesteś taki niedojrzały. Musisz powiedzieć Harley, że nie możesz pójść, bo bierze to gówno zbyt poważnie. Clyde, proszę, po prostu... powiedz jej prawdę.
- Nie, stary.
Nerwowo pociągam za swoje włosy z ostrym wrzaskiem. - Amber była ciągle na mnie ostatniej nocy, mówię żebyś po prostu wiedział.
- Mam to gdzieś, koleś. Może robić co chce, ale wiem, że na koniec dnia i tak do mnie wróci i to wszystko, co mnie interesuje, szczerze mówiąc. - bełkocze, a ja mogę praktycznie usłyszeć jego wzruszenie ramionami.
- To nie w porządku.
- Kim ty jesteś, pieprzonym Gandhi?-

Od razu się rozłączam, jego głos ciągle mnie denerwuje. Nawet nie wiem, dlaczego wybrałem go do bycia jego kumplem. Nie mogę go tolerować nawet na odległość. Nie wie, dlaczego się tak bardzo zirytowałem na temat tej całej sprawy, ale ja wiem, że Harley będzie zdruzgotana, kiedy nikt nie przyjdzie, aby ją zabrać na tą głupią potańcówkę.

Muszę ją ostrzec.

___________________________________________________________

*skalar żaglowiec

Coraz bliżej do rozpoczęcia gorących rozdziałów, coraz bliżej! 
Nie mogę doczekać się, aż zacznę je dodawać! 
Poważnie, po prostu... AAAAA! <3






wtorek, 21 kwietnia 2015

Chapter 9.

Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech, wydech.

Nawet nie próbuję podjąć jakiejkolwiek rozmowy towarzyskiej, ponieważ wszyscy wokół mnie są już pogrążeni w rozmowie. Devon wróciła do domu, nie chciała zostać, skoro miałyśmy tylko tu siedzieć,żeby mieć na oku tych wszystkich ludzi w naszym wieku. 

- Chcesz bezalkoholowego drinka? - wpada Clyde i siada obok. Podstawia mi kieliszek z pomarańczowym poblaskiem i kawałkiem cytryny obok.
Ciężko przełykam ślinę przed otworzeniem ust. - Tata chciał użyć tych cytryn do niedzielnych naleśników.
- Huh?
- Nic. - szepczę i z wdzięcznością biorę od niego szkło. Upijam łyka, ale spotykam się tylko z kwaśnym smakiem.
- Oh, mój- co to jest? - oblizuję usta i muskam swój język zębami.
Clyde niezgrabnie wzrusza ramionami. - To sok cytrynowy.
- Oh, to ma sens.
Dopijam do końca i chociaż smak staje się coraz mocniejszy- jakoś... podoba mi się to. - To jest kwaśne, ale fajnie kwaśne.
- Chcesz jeszcze? - marszczy brwi.
Przytakuję. - Ale dlaczego to jest w takim małym kieliszku? Czy mogłabym prosić to samo w jakieś szklance? Jestem naprawdę spragniona.
Patrzy na mnie, jakby chciał się roześmiać, ale ostatecznie jedynie kiwa i zabiera ode mnie kieliszek. - Zaraz wrócę.

Staję na nogi, zdejmując mój sweter, zaczynam czuć, że robi mi się dziwnie gorąco w tych ciuchach i przy takiej pogodzie. Mruczę sobie pod nosem, przechodząc do ogrodu i tym samym zostawiając innych.

Wciąż szumi mi w głowie, to nic rozpoznawalnego, ale jestem z tego całkiem zadowolona. Zdejmuję buty, a moje stopy wędrują przez niewielki teren porośnięty trawą. To prawdopodobnie jedyna rzecz, którą lubię w naszym domu, ma świetny teren z tyłu. Właściwie to nie jest on jakiś wielki, ale wystarczający, aby zrobić tu basen.

Mokra trawa łaskocze moją skórę, kiedy przechadzam się po ogrodzie, czując, że robię się co raz szczęśliwsza przez chłodne powietrze.

Kucam i kładę się na ziemi, wydając przy tym spokojne westchnienie. Niebo jest piękne tej nocy.

- Cześć skarbie, co ma- cholera.

Szybko siadam na widok Harry'ego, odrywającego telefon od ucha i rozszerzającego na mnie oczy. Kaszle niezręcznie, opierając się o tylne drzwi. 

- Z kim rozmawiasz?
- Z nikim.
- To wydawało się być bardzo ważne. - mamroczę.
- Nikt ważny dla mnie. - mówi ostro, a ja zmieszana krzywię się.
- Co?
- Nic. - mruczy.
- Nikt ważny dla ciebie? - klękam.

Powoli podchodzi do mnie, wyciągając paczkę papierosów i ponuro zapala jednego. Siada i krzyżuje nogi, te wszystkie bardzo proste chwile sprawiają, że wygląda jakoś pusto.

- Przestałem stawiać ludzi na pierwszym miejscu już dawno temu. - wciąga dym papierosowy i zamyka oczy, kiedy jego koniec zaczyna iskrzyć.
- To smutne. - gapię się na niego.
- To nie jest smutne, to jest proste. Wszystko robię po swojemu i nikogo nie obchodzi, żeby mnie zatrzymać, bo z nikim nie jestem blisko. To nie jest przygnębiające, po prostu tak chcę. - zaciąga się jeszcze raz, trzyma go trochę zbyt długo, ponieważ dym zaczyna wychodzić mu nosem. I wtedy wydmuchuje go, odchylając głowę do tyłu.

- Tak czy inaczej, dlaczego tutaj jesteś?
- W środku jest gorąco.
- Zgaduję, że ludzie podgrzali trochę atmosferę. - sugeruje i wraz z tymi słowami koniuszki palców u jego lewej ręki tworzą szlak w trawie.
- Twoi przyjaciele są interesujący. Znam ich od jedenastego roku życia, ale nigdy z nimi nie rozmawiałam. Jestem przerażona tym, jak się zachowują. - również owijam wokół palca źdźbło trawy i spuszczam głowę. Podnoszę na niego wzrok, kiedy odpowiada.
- Są chujami. Nie powinienem był rzucać mojej szkoły, kiedy byłem w twoim wieku. Mogłem być na Uniwersytecie, ale musiałbym poprawiać cały rok. I wiem, że wszyscy, którzy tam są, skończą dokładnie tak samo, jak ja. - wygląda na zranionego i zhańbionego. Zaciąga się ponownie papierosem i wydmuchuje dym  w powietrze, powodując, że lekko się krztuszę.
- Może się zmienią.
- To źli ludzie, Harley. - szepcze.
Marszczę brwi w przerażeniu, kiedy siadam i wpatruję się w niego wyraźniej. Ciężko przełykam, moje piwne oczy zwiększają się na niego. - Nikt nie jest zły, Harry. Tylko zagubieni.
 - Zawiodłem wielu ludzi. - rzuca na mnie okiem, a potem odwraca wzrok z jakby odrazą.
- Jak?
Tylko kręci głową. - Nic, nie martw się. Zimno ci?
Wiem, że to jest coś, przez co rozmowa o tym jest dla niego niekomfortowa, więc odrzucam ten temat i kręcę głową. - Nie.
- Dobrze. - mruczy i łączy swoje brwi. - Uh, czy ty-
- Harley, Harry! Co wy robicie? Mam drinka Harley!
Szybko wstaję, zakładam buty i biegnę do Clyde'a. Ma dokładnie tego samego drinka, ale tym razem w dużej szklance. - Do tego dałem nawet trochę więcej soku cytrynowego.
- Dzięki. - z wdzięcznością biorę go od niego i szybko wypijam, aby zaspokoić pragnienie. - Jest niesamowity, co to?
- Uh, cóż, jakiś sok pomarańczowy-

Nie mogę wysłuchać nawet sekundy dłużej składników napoju, ponieważ czyjaś dłoń wyrywa mi go z rąk. Harry stoi obok mnie i bierze łyka. Marszczy brwi, rozszerzając nozdrza i piorunuje wzrokiem Clyde'a.

- To pieprzona tequila.
Wzdrygam się na słowo, którego użył. - Nie, to sok cytrynowy.
Harry patrzy na mnie, jakbym była najgłupszą osobą na ziemi. - Harley, ja- Halrey! Boże! To w ogóle nawet nie smakuje jak sok cytrynowy! Jak mogłaś to pomylić z sokiem cytrynowym? Dlaczego jesteś taka naiwna?
Wkurzona krzyżuję ręce na piersi i marszczę się. - Nie jestem naiwna.
- Pijesz alkohol, Harley! Taquila jest mocna!

Nie mam nawet najmniejszego pomysłu dlaczego, ale jego złość mnie onieśmiela. Czuję się trochę przestraszona, więc robię krok do tyłu, wbijając paznokcie w dłonie opuszczone po bokach.

- Przestań wrzeszczeć.
- Jezu Chryste! Nie wrzeszczę! - wrzeszczy.
- Właśnie, że tak! - odkrzykuję. - Nie jesteś moim ojcem, więc przestań wrzeszczeć!

Wydaje jęk zdenerwowania i bierze swoje włosy w pięści. I niespodziewanie praktycznie rzuca we mnie drinkiem, więc łapię go, a trzy czwarte wylewa mi się na ręce.

- Dobrze. Idź się upić, Harley. Szczerze nie obchodzi mnie co robisz. Ale kiedy będziesz schlana, nie proś mnie o pomoc, bo nie będę ci trzymał głowy nad jakimś pieprzonym kiblem albo przenosił cię do łóżka.

Wypiłam mojego drinka, a potem następnego i tak jeden z drugim. Nie upiję się. Jestem zbyt inteligentna, aby być nietrzeźwa.

- Harry naprawdę wie, jak uderzyć w twój czuły punkt, co?
Kręcę głową, kończąc mojego czwartego drinka. - On po prostu... Jest dla mnie niemiły od momentu, w którym się poznaliśmy. Nie chcę o tym rozmawiać. - mówię i siadam na wysokim, obrotowym krześle barowym w kuchni, powoli okręcając się, aby się jakoś rozproszyć.
- Więc, potańcówka* jest za parę tygodni. - porusza ten temat.
- Nie idę. - pochmurnieję na myśl o tym. To głupia impreza dla 12 i 13-latków, żeby powitać nas ponownie w nowym roku szkolnym. To coś prawie jak bal, ale nie tak tandetny i ważny.
- Dlaczego nie? - przechyla się do tyłu, mamrocząc te słowa. Jest niewiarygodnie pijany.
- Ponieważ mam jedną przyjaciółkę? - podnoszę brwi.
- To nie prawda. Masz mnie. - daje mi uspokajający uśmiech. - Tak, wiesz co? Ja będę twoim n-najlepszym przyjacielem. Będziemy najlepszymi przyjaciółmi, jak naprawdę dobrzy przyjaciele.
- Właśnie o to ci chodzi? Czy po prostu jesteś pijany? - pytam sceptycznie, a on daje mi podejrzany uśmiech przed kiwnięciem głową i podniesieniem swojego kieliszka.
- Toast... za nowych najlepszych przyjaciół.
- Ja już nic nie mam. - niezręcznie mruczę.
- Oh. - mamrocze i wlewa połowę swojego drinka do mojego. - Zdrówko!
- Zdrówko. - szepczę bez entuzjazmu przed wzięciem małego łyka. Żałuję, że piję. Ale robię to przez to, że Harry mnie wkurzył i po prostu chcę mu pokazać, że nie jestem taka naiwna jak sądzi.
- Tak, wpadnę po ciebie o ósmej i będziemy mogli pójść razem. J-jak randka, prawda?
- Tak sądzę.

Chwilę później Harry pojawia się w kuchni. Jego twarz pozbawiona jest wyrazu, wygląda na niemal martwego w środku. Podchodzi do lodówki, wyciąga puszkę piwa, którą przyniósł jeden z chłopaków.

- Hej, Harry. Zgadnij co się stało! Harley i ja jesteśmy teraz najlepszym przyjaciółmi!
Przez moment na jego twarzy widać grymas niezadowolenia. - Naprawdę mam to gdzieś.
- Nie bądź kutasem, stary. - wypuszcza powietrze. - Idziemy razem na potańcówkę!
- Co?
- To jak bal. - wreszcie się odzywam.
- Oh. - mówi uświadomiony. - Nadal mam to gdzieś.

Po kilku godzinach wszyscy sobie poszli, więc spokojnie udaję się do łóżka. Harry ciągle siedzi mi w głowie, ten moment, w którym powiedział, że jestem naiwna. To mnie zabolało i nie mam pojęcia dlaczego. Jestem wyzywana każdym możliwym przezwiskiem pod słońcem przez ludzi w mojej szkole, więc dlaczego obchodzi mnie akurat to, co on myśli.

Następnego dnia przygotowuję się do szkoły, a skoro mam jeszcze półtora godziny, to postanawiam posprzątać akwarium moich rybek. Wyciągam Caesar'a, Forrest'a, Tybalt'a i Rybę z akwarium i wkładam je do woreczków z wodą. Wyciągam ogrzewacz i automatyczną oczyszczarkę wody. Cóż, coś co było automatyczną oczyszczarką wody. Woda w akwarium zaczyna robić się obrzydliwie zielona. Kładę ogrzewacz na łóżku podczas szorowania, kiedy nagle Harry wchodzi, ziewając.

- Czyścisz akwarium o wpół do siódmej rano? - mruczy od nosem, nie wydaje się być już tak rozdrażniony, jak ostatniej nocy.
Jestem ostrożna, ale w końcu odpowiadam. - Mam czas wolny, więc równie dobrze mogę to zrobić teraz.
- Nie masz automatycznej oczyszczarki wody?
- Mam jedną, ale nie działa.

Tylko wzdycha i zajmuje miejsce na moim łóżku, czekając na mnie. Słyszę głośny trzask, kiedy siada, przez co odwracam głowę w jego stronę.

- Co to było? - pytam powoli i surowo.
- Uh, moje plecy. Dobijające. - kładzie rękę za sobą i kojąco pociera swoje plecy.
- Powinieneś pójść z tym do lekarza. - sugeruję.
- Będzie dobrze.

Kończę szorować akwarium i proszę Harry'ego o pomoc. - Możesz podać mi ogrzewacz? Powinien być gdzieś tam, gdzie siedzisz.

Lekko zamiera i szybko mi go wręcza. Z jakiegoś powodu, wydaje mi się, że wygląda dziwnie inaczej. Ale nie mogę stwierdzić, co dokładnie jest z nim nie tak.

- Złote rybki żyją w ciepłej wodzie?
- Zależy w jak ciepłej. Gdyby woda miała wysoką temperaturę, prawdopodobnie umarłaby.

Zakładam go i wlewam trochę ciepłej wody do akwarium przed wrzuceniem moich rybek z powrotem do środka. - Wrócę za kilka godzin. Obiecuję, że w drodze powrotnej wejdę do sklepu zoologicznego i kupię wam jakieś kamyczki czy coś.
- Gadasz do ryb. - marudzi i staje na nogi. - Przestań.

Potem odchodzę i razem idziemy do szkoły. To wciągające, ale raz na zakończenie dnia, tak, jak obiecałam, pójdę kupić im jakieś ładne kamyczki i ozdobną czaszkę.

Harry wysiadając z autobusu od razu idzie do domu, ale ja decyduję się zostać w mieście i kupić jakieś rzeczy do szkoły i te sprawy.

Jestem w domu jakąś godzinę później. Idę prosto na górę, żeby odłożyć tych kilka świetnych rzeczy, ale czuję jakby spaleniznę, dziwne.

Biegnę do mojego pokoju, otwieram drzwi i znajduję Harry'ego klęczącego naprzeciw mojego akwarium z czterema martwymi ciałkami unoszącymi się na wodzie.

Moja dolna warga drży z przerażenia, upuszczam wszystkie torby, chcąc się rozpłakać, ale jestem zbyt znerwicowana, aby to zrobić.

- To był wypadek. Mogłem usiąść na ogrzewaczu, ale nie sądziłem, że to mogłoby zrobić cokolwiek-
- Ty... usmażyłeś... moje... rybki...

_______________________________________

* potańcówka, czyli "Dinner&Dance" - to coś na zasadzie naszej polskiej studniówki, czyli najpierw podawany jest posiłek, a potem tańce. :p

Komentujcie. :)

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Chapter 8.

Resztę dnia zostaję w łóżku. Po tym, co wydarzyło się między Harry'm, Clyde'm a mną - nigdy nie czułam się tak upokorzona. To dzieje się cały czas. Przypadkowi chłopacy wykrzykują sarkastyczne słowa, które naprawdę bolą, ale usłyszeć je od własnego przybranego brata?

- Głupia. - szepczę do siebie, uderzając tyłem głowy o ścianę za mną. - Głupia. - znowu uderzam głową o ścianę. - Głupia.

Nerwowo drapię przedramię, podczas gdy mój umysł jest pełen dręczących myśli. Na przykład, co Harry i Clyde pomyśleli po tym, jak po prostu wybiegłam, albo co pani Valentine im powiedziała, kiedy ich zobaczyła. Martwię się o Devon, musiała sama pojechać autobusem do domu. Dzisiejszy dzień to po prostu chaos.

Naciągam rękawy mojego szarego swetra i schodzę na dół do kuchni po jabłko. Otwieram drzwi lodówki, a moja mina pozostaje niezmienna, widząc, że górna półka jest kompletnie pusta. Stoję nieruchomo, po prostu ponuro gapię się na pustą półkę ze zmarszczonymi brwiami przed pięć minut.

- Nienawidzę go. - mówię do siebie i rozszerzam nozdrza ze złości.

Zamykam drzwi i przewracam oczami, kiedy podchodzę do szafki, zauważając, że wszystko, co mamy to spaghetti, konserwy i słoik krojonego czosnku[1]. Wychodzi na to, że po prostu będę umierać z głodu przed następne trzy godziny, dopóki moja mama i tata nie wrócą do domu i czegoś nie ugotują.

Wracam na górę do swojego pokoju, podchodzę do moich rybek i pukam w szkło, ale nie za mocno, nie chcę ich wystraszyć. - Kocham was.

Kładę się do łóżka, zakrywam kołdrą i zamykam oczy. Chce tylko, aby ten dzień już się skończył.

Frontowe drzwi otwierają się i wiem, że to Harry, bo usłyszałam ciche sapnięcie i wymamrotanie "Jezu Chryste".

Przyciskam twarz do poduszki, gdy ten szybko wbiega po schodach, a po jego krokach słyszę, że chodzi przy drzwiach mojego pokoju, przestaję oddychać.

- Harley? Jesteś pod tą kołdrą? - jego głos jest rozdrażniony i surowy.

Zaczynam panikować, zastanawiając się, czy mógłby mnie nie zauważyć, jeśli będę nieruchomo. Nie, to zły pomysł. Delikatnie opuszczam kołdrę z twarzy i powoli kiwam, wpatrując się w niego. Jego krawat nie jest już na jego szyi, teraz jest owinięty w okół jego lewej dłoni.

- Pani Valentine dała Clyde'owi i mi pieprzone kazanie. - spluwa, jakby prosząc o współczucie. Albo nawet gorzej... o przeprosiny.
- Nic jej nie powiedziałam-
- Oczywiście, że nie. - kręci do siebie głową z niedowierzaniem. - Chcę tylko powiedzieć, że... nie powinienem był robić tego, co zrobiłem.

Pozostaję cicho, wyczekując jego przeprosin, ale nic więcej nie mówi. Powoli kiwam głową, marszcząc brwi w trakcie trwania naszej bardzo niezręcznej ciszy.

Po dłuższej przerwie Harry w końcu spuszcza głowę do przodu i rozdrażniony wzdycha. Jego kciuk i palec wskazujący kreślą linię wzdłuż dolnej wargi. - Uh.

Podchodzi do mojego łóżka i niezręcznie siada na jego krawędzi, jasno pokazując, jak bardzo nie chce tu być. - Ja... ja... przepraszam.


Rozszerzam oczy, sprawdzając, czy wyraz jego twarzy ukazuje hańbę i żal. Nie ukazuje niczego.

Niepewnie otwieram usta. - Przyjmuję twoje przeprosiny.
- Więc, już jest okej między nami? - mruczy, prawie szepcząc.
Marszczę brwi na jego pytanie. - Nie sądziłam, że w ogóle od początku było między nami okej.
- Co?
- Mieszkamy razem od tygodnia, a ty ledwo co do mnie mówisz. - mówię i nagle czuję, jak mój żołądek ściska się ze strachu, czekając na jego odpowiedź.
- Nie mam nic do powiedzenia. - brzmi na lekko skołowanego.
Powoli siadam na materacu i kładę poduszkę na kolanach. - Miałeś dużo do powiedzenia wcześniej z Clyde'em.
- Już za to przeprosiłem. - przewraca oczami. - Po prostu o tym zapomnij.
- Nie mogę o tym zapomnieć. - szepczę i spuszczam wzrok, na myśl o tym chcę znowu podrapać się po ramieniu. Czuję się zażenowana wspominając to spotkanie. - Po prostu sposób, w jaki mówiłeś do mnie... Jakbyś, jakbyś chciał mnie dotknąć.

Siada wygodniej i wiem, że musiałam powiedzieć coś, przez co poczuł się niekomfortowo. - Nie jesteś dla mnie seksualnie pociągająca, ani teraz, ani nigdy.
Kulę się i przytakuję, jednak czuję się zraniona i rozczarowana. - Oh.
- Nie bierz tego do siebie. Nie jestem nikim zainteresowany w ten sposób. Jestem aseksualny, właściwie to jestem jak roślina. - wygląda tak poważnie, mówiąc to. W ogóle nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Myślałam, że ktoś aseksualny to ktoś bez możliwości zapładniania.
- Więc, nie pociągają cię dziewczyny... albo chłopacy? - kiwa, kiedy pytam i krzyżuję ręce.
- To jak świetna piosenka. Słuchasz jej w kółko i w kółko, bo bardzo ci się podoba, ale w końcu dochodzisz do punktu, w którym jest już jej za dużo i nie możesz jej znieść. I musisz sobie zrobić przerwę od tej piosenki na jakiś czas przed tym, jak zaczniesz znowu jej słuchać.

Nigdy nie przypuszczałam, jak wiele sensu może to mieć.

Ale czy to oznacza, że ma już dość dziewczyn, ponieważ miał ich zbyt wiele?

- Dobry przykład. - ledwo mówię ze zdenerwowania.
Przez krótką chwilę uśmiecha się, a potem wstaje i kieruje się do wyjścia. - To dobra piosenka. Powinnaś jej czasem posłuchać.

Po tym wychodzi i zostawia mnie oniemiałą. Jest tak dużo rzeczy, których nie wiem o Harry'm, jak na przykład to, że najwyraźniej jest aseksualny.

Dzisiaj mama i tata przyszli do domu wcześniej i szybko przygotowali jedzenie. Zrobili schab z zapiekaną fasolą[2], jedno z moich ulubionych dań.

Przebieram się w wygodne ciuchy, a potem idę do jadalni, siadam do stołu i czekam na resztę. Harry dołącza do nas ubrany w czarną koszulkę i jeansy, trochę się wystroił, ale nie zamierzam nic mówić. Jemy nasz posiłek w komfortowej ciszy, a potem siadamy na sofie i oglądamy telewizję.

- Twój ojciec i ja musimy wrócić do pracy o siódmej.  - odzywa się mama, sprawiając, że marszczę brwi w rozczarowaniu, a Harry podniósł się ucieszony.
- Wróciliście jakoś dwie godziny temu. - grymaszę.
- Mamy długi do spłacenia.- informuje tata. - Ta skórzana sofa, na której siedzisz magicznie się tu nie pojawiła.
- Więc, nie będzie was przez całą noc? - Harry pyta zaciekawiony, na jego twarzy pojawia się uśmieszek.
- Taa, chyba poradzicie sobie sami, prawda? - mama pyta z troską.
Ten tylko przytakuje, a potem wyciąga swój telefon z tylnej kieszeni spodni. Jestem ciekawa dlaczego zrobił się taki zadowolony. - Myślę, że powinnam pójść i się pouczyć.

Po tych słowach idę do swojego pokoju i przechodzę do podręcznika, mrucząc do siebie wracam do tego, co robiliśmy na zajęciach. Czuję się okropnie samotna, może Devon mogłaby dziś u mnie nocować.

Wybieram jej numer i czekam aż odbierze. - Cześć.
- Cześć. Moi rodzice dziś wychodzą, a pierwsza lekcja zaczyna się o dziesiątej, może chciałabyś przyjść do mnie na noc? - mamroczę z nadzieją, że się zgodzi.
- A co z tamtym typkiem? - prawie warczy.
- Nie będzie nam przeszkadzać. - odpowiadam, mam nadzieję, że brzmię szczerze.
- Uh, okej. Niedługo będę. Daj mi dwadzieścia minut na spakowanie rzeczy.

Rozłącza się, a ja uśmiecham się do siebie, ponieważ nie będę musiała siedzieć sama. To nie tak, że moi rodzice nie mają nic przeciwko spaniu u kogoś w ciągu tygodnia, ale mamy przecież osiemnaście lat.

Słyszę otwieranie frontowych drzwi. Czekam i czekam, aż Devon wejdzie na górę, ale nie robi tego. Słyszę, że drzwi ciągle otwierają się i zamykają przez co robię się zdezorientowana. Ale dziewiąty raz okazuje się być szczęśliwy i tym razem wiem, że to ona, ponieważ wbiega do mojego pokoju.

Jej oczy są szeroko otwarte i pełne przerażenia, kiedy na mnie patrzy. - Harley, czy wiesz, że w twoim salonie jest jakaś grupa ludzi?
Wstaję spanikowana i kręcę głową. - Co?
- Grupa ludzi jest-
- Słyszałam, co powiedziałaś. - dyszę. - A-ale, co?

Idę prosto na dół, otwieram drzwi do salonu, a moja szczęka opada na ziemię.

- To Harley. - znajomy głos, Clyde, wydyma na mnie usta. - Patrz, Amber. Twoja najlepsza przyjaciółka.

Dźwięk jej imienia sprawia, że mam ochotę zalać się łzami. Rzucam okiem na miejsce, z którego ten głos dochodzi, Clyde bierze ją rozbawiony w swoje ramiona.

Zauważam czterech innych chłopaków, tych, którzy siedzieli z Harry'm na ławce na WF. Ale są tu jeszcze dwaj chłopacy, których nie poznaję.

- Harley, myślałem, że będziesz się czegoś uczyć.

Nie mogę tak stać i gapić się na nich. Zaczynają się śmiać, przez to, że wciąż to robię, niezdolna do przetworzenia swoich myśli.

- Uczyłam się.
Devon staje za mną. - Uh.
- Zamierzasz tam tak stać czy może usiądziesz? - chłopak z blond włosami, Niall, uśmiecha się.

Nie chcę ich rozczarować, więc bez słowa szybko siadam na sofie. Harry wywraca oczami na moją decyzję, aby zostać i to boli, ale nie mogę ich zostawić. Muszę mieć pewność, że nie zrobią nic złego w tym domu. Zamierzam tutaj po prostu siedzieć... i obserwować.

Devon w końcu siada obok mnie i obie po prostu gapimy się na pozostałych w osłupieniu. Nie tak planowałam spędzić tę noc.

O północy Clyde pada obok mnie i mamrocze mi do ucha. - Przepraszam za to, co się stało, mała.
Jestem zaskoczona. - Uh, w porządku.
- Naprawdę podobał mi się ten pocałunek. - puszcza mi oczko i przechodzi do kuchni, pozostawiając mnie z Devon, która gapi się na mnie z głupim uśmieszkiem.
- Ty i Clyde całowaliście się? - szepcze na bezdechu.
Chowam twarz w dłonie zażenowana. - Tak jakby.
- O, mój Boże. Harley, i jak było?
- Nie tak dobrze, jak mogłoby się wydawać.

Spoglądam na Harry'ego ze swoimi znajomymi, piją alkohol. Chcę ich powstrzymać, ale... Nigdy naprawdę nie mogłabym tego zrobić.

Amber zajmuje miejsce między Harry'm a Lauis'em, jednak bardziej odwraca jest w stronę Harry'ego. - Więc, jesteś z Anglii?
Patrzy na nią sceptycznie. - Uh... najwidoczniej.
- Aw, no przecież! - piszczy. - Jestem taka głupia!

Nie, nie jest. Właściwie to jest całkiem inteligentna.

- To niedobrze. - Harry marszy brwi.
- Jak to? To słodkie. - chichocze.
- Kiedy się zestarzejesz, nikt nie będzie myślał, że to słodkie, mała. - przypomina jej, nie wiem, czy właśnie to ma na myśli, czy żartuje.
Ta jedyne znowu chichocze i szarpie go za włosy, przyciągając bliżej. - To ten Angielski humor?

Chłopak kręci głową i pochyla się, aby ją pocałować. Patrzę na nich, nie jestem w stanie tego kontrolować. Po prostu patrzenie, jak się całują jest dziwnie intrygujące i ciekawe. To bardzo dużo jak na bycie aseksualnym.

Ale dlaczego Harry całował Amber? Spośród wszystkich, dlaczego ją? Powinien wiedzieć, że jej nie lubię, podstawiła mi nogę w autobusie, a przecież stałam tuż przed nim. Nawet pomógł mi wstać.

Wstaję i wkurzona przechodzę do kuchni, aby nalać sobie szklankę wody. Jestem rozwścieczona bez powodu. Czuję się, jakby mnie zdradził za całowanie dziewczyny, której tak bardzo nie lubię. Myślałam, że bracia i siostry zwracają na siebie uwagę i liczą się ze sobą, a nie całują swoich wrogów.

Nie, nie, nie. Nie mam wrogów. Kocham wszystkich. Kocham... wszystkich. Muszę z tym żyć.

Clyde przechodzi obok mnie i uśmiecha się, a potem wraca z powrotem do salonu. Nalewam sobie szklankę wody, próbując się uspokoić, jestem zła z bezsensownego powodu.

A żeby było jeszcze gorzej, Harry wchodzi do kuchni i wydaje się mnie kompletnie ignorować, podchodząc do lodówki po lód do drinka.

Następnie udaje się do wyjścia, ale muszę coś powiedzieć.

- Sporo jak na bycie aseksualnym.

Zatrzymuje się, powodując, że natychmiast zaczynam żałować swoich słów. Odwraca się przodem do mnie, na jego twarzy widnieje bezczelny, złośliwy uśmiech.

Zaczyna mówić, z każdym wypowiadanym słowem podchodzi krok bliżej. - Wiesz, Harley. Co do tej piosenki, tej świetnej, świetnej piosenki. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, nie ważne, jak bardzo nią gardzisz, kiedy tylko zaczyna lecieć w radiu i jesteś ze swoimi znajomymi, nic na to nie poradzisz, ale podoba ci się.
Pozostaję w ciszy na kilka krótkich sekund, kiedy przytakuję z udawanym zrozumieniem. - Po prostu nie wiedziałam, że ją lubisz.
Rozszerza nozdrza i kręci głową. - Nie lubię jej. Ona po prostu... tu jest.
- Oh. - szepczę. - Myślałam... Myślałam, że jesteście ze sobą.
Chichocze i przykłada dłoń do swoich ust, wycierając mokre usta. - Boże, nie. A ty i tak wydajesz się jej nienawidzić, więc nie chcę się w to mieszać.

Wzdycham zadowolona, kiedy wychodzi z kuchni, zostawiając mnie samą ze szklanką wody. Jakoś tak, czuję ulgę.

___________________________________

[1] słoik krojonego czosnku
[2] schab z zapiekaną fasolą

Proszę o komentarze, choćby zwykłe "czytam"
to dla mnie wiele znaczy. :)

środa, 8 kwietnia 2015

Chapter 7.

Ostatni wieczór był świetny. Po filmie poszliśmy do Frankie&Benny's, gdzie zjadłam spaghetti z klopsami, a Harry jakiś dziwny zawijany kozi ser[1]. Byłam taka szczęśliwa, gdy wróciłam do domu, nawet nie myślałam o tej niezręcznej sytuacji między mną a Harry'm w kinie.

Następnego dnia idę do szkoły, a po zajęciach pani Valentine podchodzi do mnie, jej szeroki uśmiech powoduje, że ja również lekko się uśmiecham. Harry szybko wychodzi z klasy, ale zatrzymuje się i czeka na Clyde'a.

- Harley, twoja znajomość książki, którą czytamy jest znakomita. Tak, jakbyś mogła wejść w umysł bohaterów i opisać to, co czują.

Szczęśliwie wzdycham, zdając swoje sprawę z tego, że nie mam żadnych kłopotów i dalej jej słucham.

- Wydaje mi się, że jeden z naszych uczniów na problem ze zrozumieniem jej koncepcji. Nie chcę cię zmuszać, ale mam spotkanie za dziesięć minut i nie mogę tu zostać, aby pomóc. Więc, miałam nadzieję, że może mogłabyś poświęcić trzydzieści minut swojego czasu dla Clyde'a-

Mój umysł gaśnie po usłyszeniu imienia Clyde. Zrobiłabym wszystko, aby spędzić z nim trochę czasu. Jest naprawdę najbardziej atrakcyjną osobą, jaką kiedykolwiek widziałam. I nie dlatego, że jest, jak to się mówi, "gorący". Po prostu ma w sobie coś, co sprawia, że podoba mi się. Może to przez jego krzywy uśmiech i brązowe oczy. Albo przez jasno brązowe włosy, które sprawiają, że mam ochotę zatopić w nich swoje palce. Jest taki wysoki jak na swój wiek i uwielbiam sposób, w jaki patrzy na mnie z góry, obdarowując spojrzeniem. On jest po prostu... nieskalany.

- Zrobię to. - natychmiast odpowiadam, na co pani Valentine uśmiecha się z sukcesem. Odwraca się w bok i przełykam ślinę, kiedy Clyde staje w drzwiach, a wściekły Harry stoi na przeciw.
- Błagam, nie gadaj, że mnie w to wkopałeś. - słyszę surowy, prawie szepczący głos Harry'ego.
- Jezu, Harry. - odpowiada, a ja wzdrygam się na słowo, którego użył. - Będę tutaj tylko chwilę. Dlaczego nie możesz tutaj na mnie po prostu poczekać?
- Okej. - pani Valentine wydaje radosny okrzyk, a potem kieruje swój wzrok na Harry'ego i uśmiecha się lekko. - Wy, zachowujcie się. Niedługo wrócę.
Niezręcznie przysuwam się do ławki, czuję, że zaczynam się denerwować, kiedy Clyde sprytnie pokonuje drogę ku mnie z szerokim uśmiechem. - A więc to ty jesteś moim korepetytorem?
- T-tak. - jąkam się. Harry przewraca oczami i podchodzi do ławki. Myślałam, że kiedy podejdzie do niej to usiądzie na krześle i poczeka, ale zamiast tego wspina się i siada na niej swoją tylną częścią ciała, po czym ciężko wyciąga telefon, aby pograć.
- Kolego, nie można siadać na ławkach.
- Zamknij się i czytaj książkę. - odpowiada.
Pozostaję cicho, kiedy wyciąga swoją książkę i kładzie ją przede mną. - O czym ona jest?
- Cóż, to historia miłosna-
- Jestem głupi, więc będziesz musiała mi to wyjaśnić powoli. - mówi, a potem delikatnie się uśmiecha. Jego oczy są wspaniałe.
- Cóż, w zasadzie jest o-
- Dlaczego po prostu nie obejrzysz filmu? - głos Harry'ego przerywa nam naszą randkę na co marszczę brwi.
- Film omija ogromną część książki. - warczę przed przysunięciem się z krzesłem bardziej ławki. Clyde wzdycha i kładzie brodę na knykciach. Uśmiecha się do mnie, gdy po pięciu minutach ponownie wracam z nim z powrotem do książki i naprawdę czuję ucisk w żołądku ze zdenerwowania nawet, kiedy prawie w ogóle się nie odzywa.
- Cóż, cieszę się, że to ty jestem moją korepetytorką. - Clyde przybliża swoją twarz do mojej. Chichoczę nerwowo, na co daje mi zabawne spojrzenie, przez co niezręcznie kaszlę i wracam do książki.
- Twoje oczy są takie duże. - obserwuje mnie i nie mam pojęcia, co powiedzieć. Jedynie lekko kiwam, na co ten uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Wszyscy to mówią. - szepczę.
- Więc, jesteś bardzo, no wiesz, religijna?
Nie wiem, co powiedzieć. - Ja-ja-ja... Tak.
- Wiesz, że Bóg tak naprawdę nie istnieje, co nie?
- Uh-
- No wiesz, kiedy umrzesz, nigdzie nie idziesz. - mówi jasno, ale ja tylko gapię się na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- To twoje zdanie.
- Taka jest prawda. Jest tyle dowodów naukowych udowadniających, że ewolucja miała miejsce jeszcze przed Bogiem. Jak możesz wciąż wierzyć w te rzeczy? - przynajmniej nie wydaje się być przy tym agresywny. Wygląda, jakby rzeczywiście chciał się tego dowiedzieć, ale ja czuję się naprawdę bezbronna.
- Ponieważ... Po prostu wierzę.
- Ale dlaczego?
Przełykam ślinę. - Bóg pomaga mi w życiu-
- Jak?
- Po prostu to robi. - szepczę.
- Nie, on nie jest prawdziwy.
- Clyde, przestań ją kurwa molestować. - Harry wzdycha obok mnie, a ja mentalnie dziękuję mu za to.
- Też jesteś Ateistą. Zamknij się. - argumentuje.
- Zajmij się swoją książką- - jego telefon nagle zaczyna dzwonić, w efekcie czego jęknął zdenerwowany, jednak przed odebraniem wybiega z klasy. - Zaraz wrócę.
Clyde wraca do mnie. - Chciałbym, żebyś nie była taka zimna i cnotliwa, mogłabyś zajść daleko w życiu.
- W przyszłym roku składam podanie na Oxford. - mówię z szeroko otwartymi oczami.
- Prawdopodobnie nie dostaniesz się tam. Nie, że jesteś głupia, tylko po prostu wielu ludzi, którzy sądzą, że są lepsi od innych, składają tam papiery. Ale nie mówię tu o sposobie na edukację, tylko o sposobie na reputację.
- Co?
- Masz duży tyłek, co nie? - pyta. Czuję, jakbym miała się zaraz popłakać. - Wiesz ilu chłopaków mogłoby chcieć ci wylizać[2]? Ale nie wkładasz żadnego wysiłku w to, żeby dobrze wyglądać.
- Nawet nie wiem, co to znaczy. - szepczę zażenowana, ale on tylko stara się stłumić swój śmiech.

Clyde, chłopak, o którym codziennie marzyłam, naprawdę jest taki? Właśnie tak się zachowuje?

- Migdaliłaś się już kiedyś?
- Huh?
- Pieściłaś, z języczkiem... Obściskiwałaś się z kimś?
- Oh. - on kiwa głową. - Nie.
- Jesteś słodka. Naprawdę powinnaś częściej wychodzić. To znaczy, mogę pokazać ci jakąś sztuczkę albo dwie.

Krzyżuję ręce na piersi z wahaniem, zastanawiając się, co właściwie ma na myśli. Jest bardzo, bardzo, bardzo atrakcyjny.

- Mówisz, że... chciałbyś mnie pocałować? - niewinnie pytam, wydymając lekko usta, kiedy ten nie odpowiada.
- Uh... pewnie.
- Ale... zrobisz to ładnie?
- Co masz na myśli?
- Tylko pocałunek. - odpowiadam.
Wywraca oczami, ale przytakuje. - Tylko pocałunek.

Czuję, jak przykłada dłoń do mojego policzka, moje serce boje coraz mocniej z przerażenia. Oblizuje wargi, a ja nieznacznie marszczę brwi przed zamknięciem oczu i pochyleniem się. Jego usta są wilgotne i delikatnie wsysają się w moje.

Wycofuję się, wiedząc, że to już koniec. Mój pierwszy pocałunek się skończył, a ja po prostu odrzucam to ot tak.

- Już tego żałuję.
- Jezu, Halrey, to był tylko pocałunek.
- Proszę, nie wzywaj imienia Pana Boga Twego na daremno.
- O, mój Boże. - śmieje się, gdy ja kulę się przez to, że znowu to powiedział. - Poważnie? Jesteś... Jesteś stuknięta.

Najgorsze jest to, że on nie ma pojęcia, że to boli.

Harry wchodzi sekundę później i marszy brwi na naszą dwójkę, widząc twarz Clyde'a znajdującą się przy mojej jeszcze po naszym pocałunku. - Uh.
- Harry, przegapiłeś świetny pocałunek.
- Oh?
Przestraszona zaczynam się trząść. - Nie-
- Co, teraz się tego wypierasz? - śmieje się.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - przełykam ślinę.
- Ale podobało ci się? - docieka Harry.
To jedyne pytanie, na które odpowiem. - Nie.
- Ha, twoja gierka jest słaba. - uśmiecha się do Clyde'a. Nie rozumiem jego słów.
- Jakbyś potrafił zrobić to lepiej. - kwestionuje.
- Clyde, nie rób z tego zakładu. - Harry odzywa się ostro, krzyżując ręce na piersi i zaciskając szczękę.
- Za późno. Pocałuj ją i zapytaj, kogo woli.
- Szczerze, musiałbyś mi za to zapłacić. - Harry marszczy brwi.

Ci chłopacy nie są zbyt pewnymi siebie. Nagle, na twarzy Clyde'a pojawia się bezczelny uśmieszek, kiedy patrzy na Harry'ego. Przez sekundę szepcze coś do niego, a ja pragnę wiedzieć, co. Zgaduję, że to ja będę tą, która się o tym dowie, kiedy obaj stają na nogi.

Również wstaję ze strachu. - Dlaczego obaj się tak na mnie patrzycie?
- Wyjdziesz gdzieś ze mną, Harley? - Clyde mówi drwiąco i z całą pewnością wiem, że nie to miał na myśli.
- Nie. - Harry żartobliwie jęczy, a ja na chwilę tracę oddech, czując go tuż za sobą. - Ona wychodzi ze mną.
- Ale jest dla ciebie zbyt seksowna. - Clyde przybliża się, stając blisko naprzeciw mnie. Czuję jakbym zaraz miała nawrzeszczeć na nich zalana łzami przez to, że drwią ze mną w ten sposób. To okropne.
- P-proszę przestańcie-
- Wiem, że jest dla mnie zbyt seksowna. Uwielbiam sposób, w jaki zapina guziki po samą szyję, jest taka zadziorna.

Czuję się zniesmaczona i zażenowana. Mój przybrany brat mówi o mnie w seksualny sposób. Nie obchodzi mnie czy żartuje, czy nie, to jest złe na wiele sposobów.

- No dalej Harley, pozwól mi dać ci klapsa z Biblią i zobaczyć, jak religijna po tym będziesz. - żartuje Clyde, a ja mam już dość. Walczę o wyjście z pomiędzy tej dwójki, ciężko przy tym dysząc i próbując się nie popłakać. Nie mogę im tego odpuścić, muszę wiedzieć, co myślę.

- Harry, tak szybko, jak znalazłeś przyjaciela, przemieniłeś się w okropną osobę! Wydaje ci się, że musisz się popisać, ale to nie prawda, tylko sprawiasz, że wyglądasz na złego człowieka. Nie potrzebuję żadnego z was, robiących sobie zabawę z tego, że nie jestem atrakcyjna, bo nie jestem codziennie wysmarowana toną makijażu, nie mam spalonych włosów i nie noszę idiotycznej bielizny. Może wam się to wydawać śmieszne i możecie kpić, udając, że znaleźliście we mnie coś atrakcyjnego, ale to nie prawda! Obaj jesteście...

Nie mogę nawet oddychać. Jestem tak bardzo przytłoczona tym wszystkim i czuję się zażenowana, nawet nie mogę przetworzyć swoich myśli. Oczy Harry'ego wypełniają się czymś w rodzaju żalu, ale muszę odejść.

- Harley, to tylko żart-

Wychodząc, dławię się własnymi łzami i niespodziewanie wpadam na panią Valentine, która musiała wracać ze swojego spotkania. - Harley, kochanie, co się stało? - mówi do mnie, ale chcę wyjść z tej szkoły i sama wrócić do domu.

Ignoruję ją, przykładam dłoń do swoich ust i po prostu wybiegam ze szkoły tak szybko, jak mogę. Dlaczego ludzie mi to robią? A szczególnie ktoś, komu moi rodzice za wszystko płacą i pozwalają mieszkać w naszym domu. Dlaczego on mi tak umniejsza?

Nikomu nie mogę ufać.

____________________________________________________

[1] zawijany kozi ser
[2] "wylizać" - tutaj po angielsku 'rim' oznacza Lizać komuś odbyt. <---- ale nie chciałam tego pisać tak dosłownie, bo to brzmi... niesmacznie. XD rozumiecie. :p

Akcja zaczyna się rozkręcać i robi się naprawdę ciekawie! :D

Proszę o komentarze, choćby słowo "czytam"
to dla mnie wiele znaczy. :)

piątek, 3 kwietnia 2015

Chapter 6.

Notka!!

Harry POV

Życie jest stale rozmazaną plamą. Moje powieki są ciężkie, a oczy przekrwione, kiedy desperacko chwytam się okrągłego stołu w mieszkaniu Clyde'a z nadzieją, że ktoś pomoże mi stąd uciec.

- Nienawidzę waszego walijskiego akcentu, stary. - bełkoczę do Clyde'a. - Dlaczego tak mówicie?
- Pierdol się, Harry. - mamrocze.
- Która godzina? - pytam ledwo oddychając.
Clyde zmęczonym wzrokiem spogląda na telefon i zwęża oczy. - Wpół do piątej.
Zamykam oczy, a na mojej twarzy tworzy się grymas. - Muszę wrócić przez piątą. Powiedziałem Harley, że zostaję w szkole do czwartej, żeby dogonić resztę z materiałem.
Ktoś od tyłu klepie dłońmi moje ramiona, powodując, że wzdrygam się w dezorientacji. - Harry, słyszysz mnie?

Jakiś znajomy głos przemawia do mnie, ale ledwo go słyszę. Przebiegam dłońmi po swoich włosach i kiwam głową, w tym samym momencie te same dłonie chwytają mnie mocno za ramiona i stawiają na nogi.

- Tu Liam. - mówi do mnie, kiedy ja powoli otwieram szerzej oczy. - Jesteś zjarany, stary. Zabiorę cię do domu, okej?

Jedynie ociężale kiwam głową, przecierając oczy. - Jasne, cokolwiek, koleś.

- Idę teraz do toalety i zaraz wychodzimy.

Zostawia mnie samego po tym, jak Clyde prawie mdleje w okół woreczków z różnym towarem. Powoli przechodzę w inne miejsce, widząc inne ciała takie, jak Louis i Zayn leżący przy telewizorze. Kopię ich stopy, żeby się obudzili, jednak potem postanawiam powlec się do ogrodu za domem.

Nie mam pojęcia, dlaczego wróciłem do Clyde'a. Paliliśmy z tyłu z resztą, a on tylko gadał o tym, jak to fajnie jest, że mieszka teraz sam, a potem Louis żartobliwie wspomniał o paskudztwach, do których wcześniej dochodziło. Jedna rzecz pociągała za sobą kolejną i tak oto znaleźliśmy się tutaj, wszyscy bez twarzy. Tak było dopóty dopóki nie zacząłem brać tego; nie pamiętam, żeby były aż tak mocne.

Czuję, jak jeden z moich trzech telefonów dzwoni, a na dźwięk tego rozpoznawalnego przeze mnie dzwonka sprawia, że wywracam oczami. Wyciągam go ze swojej marynarki i boleśnie jęczę przed odebraniem.

- Cześć, skarb-
- Jestem teraz taka mokra na myśl o ostatnim razie, kiedy dzwoniłam. Pamiętasz, prawda?

Nie, nie pamiętam. Mam miliony takich rozmów przez cały czas i każda z nich jest okropnie bolesna. Nie mam pojęcia, dlaczego tak do mnie lgną, jestem tylko facetem, który jara za dużo i przez to ciągle kończy pół żywy gdzieś pomiędzy czyimiś meblami.

Robię krok w przód, ale jakimś cudem przewracam się, potykając o własne stopy i wpadam na mur, a moja głowa uderza o beton. Zaskakująco wciąż trzymam telefon w dłoni, więc przykładam go z powrotem do ucha.

- Ał. - jęczę w telefon.
- Przepraszam?
- Nie ogarniam. Kompletnie nie ogarniam. - jęczę i ze złości kopię najbliższą rzecz obok mnie, co okazuje się być krzesłem ogrodowym.
- Zamierzasz ze mną porozmawiać, czy nie?
- Na litość boską, Harry! - dochodzi zza mnie głos Liam'a, znowu podnosi mnie i stawia na nogi, kiedy ja przykładam ręce do głowy z bólu. Rozłączam się, tracąc mnóstwo kasy, ale nie jestem w stanie teraz o tym myśleć.

Zabiera mnie do swojego auta, a potem po prostu mdleję na siedzeniu pasażera. Cokolwiek Louis kupił Clyde'owi, było znacznie mocniejsze, niż wydawało się być.

Zostaję obudzony przez bijącą mnie po policzku dłoń Liam'a i łapię powietrze, moje oczy szeroko się otwierają, kiedy zauważam, że się zatrzymaliśmy. Spoglądam obok na chłopaka, który wygląda na wyraźnie rozczarowanego.

- Jeździłem przez godzinę po osiedlu, ponieważ nie mogłem puścić się w takim stanie do domu Harley. - patrzy na mnie uważnie, jak się wybudzam.
- Czuję się trochę lepiej. - szepczę i przecieram oczy, następnie poprawiam się na siedzeniu i sprawdzam godzinę na telefonie. Wpół do szóstej, cholera.
- Masz, użyj dezodorantu. - podaje mi go, a ja biorę go z wdzięcznością. Wyciąga też puste opakowanie po tabletkach na katar sienny. - To też weź.
- Co ja mam z tym zrobić?
- Dowód na to, dlaczego wyglądasz, jakbyś był na haju; bo masz straszny katar sienny. - wzrusza lekko ramionami, ale ja tylko kiwam głową z westchnieniem.
- To zbyt głupie. - oddaję mu je, ale ten odmawia. - Liam, nie uwierzą mi.
- Na wszelki wypadek. - mruczy. - Prawdopodobnie nawet o czymś takim nigdy nie słyszeli.
- Oczywiście, że tak. - rozszerzam nozdrza i marszczę brwi. - Oboje są sanitariuszami.
- Nie, oni tylko bandażują ludzi i te sprawy.
- Okej, dzięki. - mówię, wywracając oczami, gdy wysiadam z auta. Stawiam moją torbę na ziemi i spryskuję swoje ciało dezodorantem tyle, ile się da, pozwalając aby zapach "jesienny przewrót" wchłonął we mnie.

Mrugam kilka razy, aby się dobudzić na tyle, ile to możliwe, po czym staję przed frontowymi drzwi do domu. Spędzam minutę na zastanawianiu się i przygotowaniu do tego. Robię krok i wchodzę do środka, wstrzymując oddech, kiedy po cichu przechodzę obok salonu.

- Tato, kiedy wyschną ręczniki? Muszę wziąć prysznic tak szybko, jak to możliwe przed wyjściem. - już słyszę delikatny, irytujący głos Harley z tym wkurzającym akcentem. Dlaczego musi się wykąpać? To nie tak, że szykuje się na jakieś wyjście czy coś.
- Już są suche. Położyłem je na górze w łazience. - Matthew, albo raczej powinienem powiedzieć "tata" odpowiada.

Cicho pokonuję drogę przez mały korytarz, a po chwili jestem gotowy do biegu do mojego pokoju. Szybko stawiam pierwszy krok na schodku, ale drzwi od salonu otwierają się i przede mną pojawia się Harley.

- Oh, wróciłeś. - odzywa się bez entuzjazmu na co odruchowo kiwam. Biorę wdech i sztywnieję lekko, pozwalając jej pójść przodem po schodach.
- Wychodzimy. Jest dzień wypłaty i zawsze tego dnia coś robimy. - mamrocze spokojnie, a ja w środku mam ochotę się zabić. To musi być jakiś żart, nie dzisiaj.
- Gdzie idziemy?
- Pewnie do kina i Frankie&Benny's*. Chcesz wziąć prysznic? Nie wyjdziemy wcześniej, jak za dwie godziny, więc ja pójdę teraz-
- Po prostu obudź mnie na półtora godziny. - bąknąłem, podnosząc ręce do głowy przejeżdżając palcami po włosach przed biegiem do swojego pokoju i walnięciem się do łóżka.


Harley POV

Uwielbiam dzień wypłaty. Moi rodzice nie są bogaci, ale zawsze ten jeden raz w miesiącu gdzieś wychodzimy, jemy gdzieś obiad i robimy coś fajnego. Nie mogłabym wybrać lepszego dnia na takie wyjście, czuję się dziś trochę nie w sosie, więc takie wyjście może wprawi mnie w dobry nastrój.

Biorę prysznic po czym wracam prosto do swojego pokoju, aby przebrać się w coś ładnego. Ubieram się w ładną niebieską, kwiecistą bluzkę oraz parę czarnych leginsów. Jestem trochę nowoczesna, więc robię również makijaż. Robię go tylko na specjalne wyjścia takie, jak dziś. Nakładam tusz do rzęs, cienie do powiek, eyeliner i błyszczyk. To... normalne.

Po wysuszeniu włosów pozostawiam je naturalne. Moje włosy są grube i zdrowe, nie chcę używać żadnych prostownic ani lokówek, aby je pokręcić czy wyprostować. Czuję się dobrze z moimi naturalnymi falami.

Jestem gotowa.

Czekam dokładnie do siódmej, żeby obudzić Harry'ego. Powiedział, abym go obudziła za półtora godziny, więc tak też mam zamiar zrobić. Grzecznie pukam do drzwi jego sypialni i czekam na odpowiedź. A ponieważ nie otrzymałam żadnej, niepewnie otwieram drzwi i wkradam się do środka.

Leży na swojej pościeli praktycznie nieprzytomny, a jego usta są szeroko otwarte. Jestem trochę wdzięczna za to, że nie jest martwy, kiedy zauważam jak jego klatka powoli unosi się i opada. Koszulkę ma lekko podwiniętą przez swoją drzemkę, jej koniec znajduje się tuż nad jego pępkiem. Zauważam dziwne, białe ślady wzdłuż jego skóry. Ziewa delikatnie we śnie, a jego ręka przesuwa się do pępka i lekko drapie skórę. Moje oczy natychmiast rozszerzają się, gdy zauważam ciemne włoski znajdujące się tuż nad jego zamkiem od spodni, który jest trochę rozpięty.

- Uh- Harry. - panikuję, mój oddech przyspiesza. - Harry!

Niespokojnie rozglądam się w okół, przełykając ślinę i nagle słyszę pomruk niezadowolenia. Dźwięk skrzypienia łóżka kiedy siada sprawia, że czuję się zawstydzona, więc gapię się w podłogę.

- Harley. - wzdycha. - Dlaczego jesteś odwrócona tyłem?
- P-p-p-powiedziałeś, abym obudziła cię za półtora godziny. - krztuszę się wystraszona. Chwilę później prawie wybiegam i kieruję się prosto do mojego pokoju. Koniuszkami palców nerwowo trę skórę na moim czole w nadziei, że nie będzie myślał o niczym, co się przed chwilą wydarzyło. Ale... Ale widziałam jego włoski, a to jest coś, czego nigdy nie powinnam zobaczyć, chyba, że powyżej jego ramion.

Chowam się w swoim pokoju przez pozostałe pół godziny przed wyjściem. Myślę, że to ma sens, że Harry potrzebuje tylko trzydziestu minut na przygotowanie się, nie ma dziewczęcej twarzy, którą musiałby malować, albo długich włosów, które musiałby układać. Cóż, jego włosy są trochę dłuższe, ale nie za bardzo.

- Harley! Harry! Gotowi?

Biorę głęboki wdech, chcę wyjść ze swojego pokoju przed Harry'm. Tak, abyśmy na siebie nie wpadli i aby nie było żadnej niezręcznej ciszy między nami, jak na przykład kto ma pójść przodem po schodach. Muszę pamiętać o tym, aby wsiąść pierwsza do samochodu, więc nie pomyśli, że się grzebię. Muszę przestać martwić się o wszystko.

Zbiegam po schodach do salonu. Moja matka łapie mnie za ramię, zatrzymuje i patrzy z niezrozumieniem.

- Co się tak spieszysz?
- Gdzie jest mój inhalator? - sapię, a ona kręci głową.
- Nie potrzebujesz inhalatora, Harley. Po prostu oddychaj... Wdech nosem i wydech ustami.

Kiwam i przełykam ślinę, wdech... wydech. Wdech... wydech.

Tata powoli wychodzi z kuchni z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy.

- Nie musimy kupować drogich przekąsek w kinie.
- Kochanie, nie wolno brać ze sobą jedzenia. - mama przypomina mu.

Przytakuje, szeroko się przy tym uśmiechając.

- Cóż, myślę, że to-. - przenosi swój palec wskazujący do kieszeni płaszcza i trąca materiał, powodując ten irytujący szelest plastikowych opakowań. - Orzeszki, się w ten zakaz nie wliczają.
- Kwota, którą wydasz na popcorn to cena, którą-. - i wtedy ten wskazuje palcem na drugą kieszeń i robi to samo.
- Krówki.
- Nie lubię orzeszków i krówek. - mama mówi ponuro. - Co jeszcze wziąłeś?
- Ale o czym ty mówisz, skarbie? - sarkastycznie podnosi na nią brwi, a potem po prostu olewa jej komentarz. - A tak przy okazji to nasza rezerwacja do Frankie&Benny's jest na dwudziestą trzydzieści. Więc, nie zobaczymy żadnego 'After Eight'**.

Kocham After Eights. To najlepsze miętowe czekoladki, jakie kiedykolwiek jadłam.

- Czy to już wszystko?

Ze złością krzyżuje ręce.

- Boże, Harley! Jest zamierzasz zadawać mi teraz pytania, co będzie w kinie, to zapewnię ci 'Wispa'***.

Nie jestem za tym, aby przemycać do kina jedzenie, ale uczucie satysfakcji i dreszczyku emocji mojego taty sprawia, że w ogóle nie mam zamiaru kończyć tej intrygi. Czasem lubi niebezpieczne życie.

Słyszę kroki Harry'ego, jak szybko schodzi ze schodów, a więc to mój czas, aby się migiem ulotnić. Wsiadam do auta przed nim. Wzdycham z ulgą, jestem bezpieczna i gotowa. Harry jest drugi, który wsiada do auta, siada na tylnym siedzeniu obok mnie ze skupioną miną. Może on po prostu zawsze tak wygląda, albo to, albo ma zatwardzenie.

Mama i tata w końcu przyszli, więc wszyscy jesteśmy gotowi do jazdy. Zapinam pasy, podczas gdy Harry się nawet nie fatyguje, aby to zrobić, ale nie pozwolę, aby to mnie rozproszyło.

- Więc, myślałem, że może moglibyśmy pójść zobaczyć nowy film Planeta Małp. Chcecie go obejrzeć? - rozbrzmiewa lekko głos taty. Jakoś nie za bardzo dbam o to, na co pójdziemy.
- Taa. - odpowiadam, rozglądając się w okół na reakcję pozostałych.
- A ty, Harry?
Bierze delikatny wdech na dźwięk swojego imienia. Jedynie kiwa głową i rozszerza nozdrza. - To zależy od ciebie.
- Harry, teraz jesteś częścią rodziny. Twoja opinia również się liczy. - przypomina tata, ale Harry wciąż odmawia.
- Szczerze mówiąc, jest mi to obojętne.
- W takim razie Planeta Małp.

Jazda jest cicha, prawie dziwna. Myślałam, że ktoś zaraz wymówi moje imię w celu nawiązania jakieś rozmowy, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Nie miałabym pojęcia, co powiedzieć.

Kupiliśmy bilety i w milczeniu udaliśmy się do kina. Harry chciał usiąść z tyłu, ale tata uparł się, aby usiadł z przodu.

- Harley, chcesz After Eight? - proponuje tata.
Przytakuję, biorąc od niego z wdzięcznością czekoladowy kwadracik. - Dziękuję.
- Harry, masz ochotę?
Harry po prostu siedzi obok mnie na końcu. - Hę?
- Chcesz After Eight? Albo Wispa? Krówkę? Orzeszki?-
- Nie, dzięki. - odzywa się rozdrażniony i spuszcza głowę do swojego telefonu. Chcę powiedzieć mu, że musi go wyłączyć, ale za bardzo boję się usłyszeć jego odpowiedź, więc nic nie mówię. Chociaż, na samą myśl o tym, że siedzi na swoim telefonie i nie zwraca uwagi na panujące tu zasady, sprawia, że robię się niespokojna.

Film się zaczyna, a Harry na szczęście wkłada telefon do kieszeni. Tak bardzo jak uwielbiam oglądać filmy w kinie, tak nienawidzę głośnych dźwięków w ciemności. Muszę siku w połowie filmu i to zawsze zabiera mi jakieś dziesięć minut z gwarancji, że nikogo nie będzie obchodzić to, że wstanę i zepsuję atmosferę panującą na sali pełnej ludzi. W końcu jednak wstaję, chcąc przeprosić Harry'ego, ale... nie ma go.

Marszczę brwi zdezorientowana, zastanawiając się, gdzie mógł pójść. Mam nadzieję, że poszedł tylko do toalety, jak ja. Praktycznie biegnę do jednej z kabin i sikam tyle, ile tylko mogę, abym nie musiała biegać znowu. Potem myję ręce i wracam na swoje miejsce.

Wciąż nie wrócił, nawet po tych dziesięciu minutach. Zaczynam się martwić. Ale nie mogę znowu wstawać, bo to mogłoby dziwnie wyglądać.

Już nawet nie potrafię cieszyć się filmem, tylko czekam aż Harry wróci, dzięki czemu będę mogła przestać się martwić i panikować bez powodu. Muszę pójść i sprawdzić gdzie on jest, czuję się winna, że go nie pilnowałam, ponieważ po prostu irytuje mnie to, kiedy nie wiem, gdzie on jest.

Nie chcę, aby inni wiedzieli, że to znowu ja wychodzę. Więc po cichu kucam na kolana i powoli czołgam się przez swój rząd. Dzięki Bogu za to, że moi rodzice są zbyt skupieni na filmie, aby zauważyć, iż ani mnie, ani nikogo innego nie ma w naszym rzędzie.

Jest bardzo ciemno, ledwo mogę widzieć własną rękę, kiedy sięgam nią, aby dowiedzieć się, gdzie zmierzam. Moja dłoń uderza w coś trochę twardego, więc wyciągam bardziej rękę, żeby dowiedzieć się, gdzie teraz jestem. Jakimś cudem znalazłam parę czarnych butów naprzeciw mnie, gdy dziwnie położyłam na nich swoje dłonie. I jakimś cudem myślę, że to całkiem możliwe, iż ktoś może być dołączony do tych butów.

- Co ty do diabła wyprawiasz? - odzywa się głos podobny do Harry'ego.
Przełykam ślinę, niespokojnie wzruszając ramionami, kierując wzrok wzdłuż jego długich nóg i w końcu patrzę na niego. - T-toaleta.

Zaskakująco, stopniowo zaczyna się zniżać również na klęczki. Rozszerza nozdrza i zaciska szczękę tak, jak zawsze to robi. Jego usta formują się w wąską linię, a zwodnicze oczy patrzą prosto w moje.

- Nie chcę ci umniejszać, ale czy nie sądzisz, że czołganie się jest... No nie wiem, kurewsko głupie? - mówi, a jego oczy lekko powiększają się tak samo, jak moje. Nerwowo kiwam, a potem ten wstaje i przechodzi obok mnie, tyły jego butów przypadkowo kopią moje nogi.

Jeśli przeklnie jeszcze raz, przysięgam, że mu coś powiem.

________________________________________

* Frankie&Benny's
** After Eight
*** Wispa

Pomyślałam, że taki "spoiler" to niezła sprawa i ja też coś takiego zrobię, jak myślicie? :)

W następnym rozdziale:

(...) Czuję jego dłoń przy moim policzku, moje serce boje coraz mocniej z przerażenia. Oblizuje wargi, a ja nieznacznie marszczę brwi przed zamknięciem oczu i pochyleniem się do przodu. Jego usta są wilgotne i prawie wsysają się w moje.

Wycofuję się, wiedząc, że to już koniec. Mój pierwszy pocałunek się skończył, a ja go po prostu odrzucam ot tak.
- Już tego żałuję.