niedziela, 22 marca 2015

Chapter 5.

- Wszyscy na halę sportową za dwie minuty! Gramy w badmintona!

Wiążę ciasno sznurówki, ponieważ zrobiły się luźne, w wyniku czego potykam się o nie co jakiś czas. Fukam zmęczona, prostując się i naciągam delikatnie swoją czerwoną koszulkę polo, by zakryć brzuch.

- Zabiję się.
- Co? - wstrzymuję powietrze w konsternacji i patrzę na Devon, od której dobiegał ten nieśmiały głos.
- Po prostu... WF. - jęczy, jednocześnie sięgając się po rakietę od badmintona. Również biorę jedną, po czym zaczynam lekki bieg w miejscu, aby się rozgrzać.

Zawiązuję ciasno gumkę w okół moich włosów, biorę głęboki wdech i wychodzę z szatni na korytarz razem z Devon.

- Przygotuj się do gry. - kiwam głową, wypowiadając te słowa, na co ta wywraca oczami.

Wchodzimy na salę gimnastyczną, stajemy w kolejce i bierzemy lotkę przed zajęciem naszych miejsc.

- Okej, mogę to zrobić.
- Harley, serwujesz! - Devon podaje mi lotkę. Kiwam głową, spoglądając na dwie dziewczyny stojące naprzeciw nas, nie wydają się być tak chętne do gry jak ja i Devon. Cóż, właściwie to tylko ja.
- Wow, Harley, co się stało z twoją nogą? - patrzy na moją nogę, podczas gdy marszczę brwi z widocznym zdziwieniem.
- Huh?
- Tył i bok twojej nogi jest poryty zadrapaniami. Znaczy, są dziwne.

Przewracam oczami, jednak odwracam głowę do tyłu i patrzę w dół, zauważając kilka blizn, albo coś w tym rodzaju, które dziwnie prowadzą od mojej pupy do uda.

- Co do... - zamieram, ale chwilę potem otwieram szerzej oczy. - Ew! Devon, to z wtedy, kiedy kazałaś mi wspinać się na drzewo i znaleźć zasięg dla twojego telefonu, bo straciłyśmy sygnał w Cyfarthfa park[1]! Spadłam i skręciłam kostkę, pamiętasz? Zdarłam sobie całą nogę.
- Och, taa, pamiętam. - śmieje się na myśl o tym. - Dobra, serwuj.

Po tym naciągam koszulkę jeszcze niżej. Nie mogę uwierzyć, że one wciąż tam są. Biorę zamach, jednak zostaje mi on przerwany ostrym surowym krzykiem dochodzącym za mną, przez co rakieta wypada mi z ręki. Z trudem łapię powietrze, gdy odwracając się, widzę sześć postaci męskich wpadających jak burza za nauczycielem WF.

- Siadać na ławce, wszyscy. Nie ważcie się stąd ruszyć, zaraz wrócę! - warczy pan Llewellyn.

Kręcę głową w niedowierzaniu na widok Harry'ego wśród nich, ma spuszczoną głowę podczas wyciągania telefonu z kieszeni. Boże, ktoś to zobaczy i go skonfiskuje. Pozostała czwórka jest mi znana, zawsze widuję ich palących na tyłach budynku. Zayn, Liam, Louis i Niall, tak myślę. Ten ostatni jest zdecydowanie osobą, o której nigdy nie mogłabym zapomnieć, tak długo, jak żyję. Jego krótkie, brązowe włosy i oczy są dla mnie przytłaczające tak, jak jego imponujący wzrost. Nazywa się Clyde Miller.

- Harley, serwujesz czy nie?

Zostaję wyrwana ze swoich myśli przez trącającą mnie w ramię Devon. Kiwam głową i niezręcznie kaszlę po czym schylam się po moją rakietę. Żartujecie sobie ze mnie? Znowu rozwiązały mi się buty!

Harry POV

Przeglądam moje wiadomości z nadzieją, że ktoś z Anglii mi odpowiedział, ale tak naprawdę nikt nie wydawał się do mnie przyznawać. Wywracam oczami i wyłączam telefon, podnoszę głowę, a mój wzrok przyciąga coś niesamowitego.

- Czyj to tyłek? - mruczę z uśmiechem.

Koleś siedzący obok mnie z krótkimi, brązowymi włosami i krzywym uśmiechem przysuwa się bliżej. Ma na imię Clyde?

- Huh?
- Ta dziewczyna, która schyla się, żeby zawiązać buty. Kto to? - utrzymuję wzrok na jej tyłku i lekko przygryzam wargę.


- To Halrey Thomas. Nawet z nią nie próbuj, jest cholernie wkurzająca. - wzdycha, opierając się z powrotem plecami o ścianę i znowu gapi na dziewczyny.

Przełykam ciężko ślinę przez uczucie wzbierającego się we mnie obrzydzenia do samego siebie. Właśnie obczajałem własną przybraną siostrę. I tak szybko, jak wstaje i na chwilę odwraca się, aby szybko się rozciągnąć, wiem, że będę żałował tego, gdzie moje oczy wędrowały.

- Jezu Chryste. - śmieję się na widok grymasu na jej twarzy. Serwuje dość dobrze, ale teraz jakoś specjalnie mnie to nie obchodzi.
- Chyba nie sądzisz, że pan Llew... pan Llew... - nie umiem wymówić jego głupiego, pieprzonego nazwiska nawet, gdyby moje życie od tego zależało.
- Chyba nie sądzisz, że pan Llewellyn, co? - więc tak to się mówi? Ten kraj i ich głupie Walijskie nazwiska mogłyby mnie zabić.
- Nie zamierza zadzwonić do naszych rodziców, co nie? 
- Dlaczego miałby to zrobić? Zostaliśmy przyłapani tylko na paleniu. To nic wielkiego, to znaczy, jesteśmy dorośli.
- Po prostu się upewniam. - wzdycham z ulgą. - Nie wiem, co moi przybrani rodzice mogliby zrobić. Oni są tak kurewsko religijni.
Z jego ust wychodzi niski śmiech, kaszląc przy tym nieznacznie. - Ciesz się, że twoi starzy nie są tacy, jak rodzice Harley. Są stuknięci.

Pozostaję cicho na jego słowa, postanawiam nie informować go o tym, że moi nowi rodzice są też rodzicami Harley.

- Hej, chcesz rakietę? - czyjaś dłoń chwyta mnie za ramię i potrząsa nim. Odwracam głowę i piorunuję tą osobę spojrzeniem, moje nozdrza rozszerzają się w dezorientacji na widok blond włosego chłopaka, Nialla, który mnie mijał.
- Nie chcę grać. - mówię, ale ten kręci głową z głupim uśmiechem. 
- Nie będziemy grać, będziemy rzucać we wszystkich lotkami. - chichocze podstępnie, a po chwili siada obok mnie i przyciąga bliżej ogromny kosz z lotkami.
- Dawaj, nie bądź taki. To rozprasza. - odzywa się Clyde w przerwach od śmiechu. Wzruszam ramionami,  po czym biorę lotkę i skupiam się na swoim celu.

W co powinienem rzucić? Albo... W kogo powinienem rzucić? Nie chcę wpaść w jeszcze większe kłopoty, nie mogę ryzykować telefonem do "domu"... Ah, pieprzyć to.

Uderzam, najpierw celując prosto w tą dziewczynę, koleżankę Harley. Lotka z powodzeniem uderza w tył jej wielkiej głowy, a ona szybko odwraca się w osłupieniu. Natychmiast odkładam swoją rakietę i gapię się bez celu w sufit, uśmiechając przy tym niewinnie. To żałosne i dziecinne, ale najbardziej zabawne odkąd tu jestem.

 Fukam znużony i rzucam w nią znowu, oglądając jak po chwili znowu rozgląda się w złości. Uśmiecham się złośliwie, kiedy nagle wydaje wysoki, piskliwy krzyk.

- Kto do diabła rzuca we mnie lotkami!? - wrzeszczy, a oczy Harley robią się ogromne. Zakrywam usta dłonią, próbując ukryć mój śmiech, jednak jej oczy szybko odnajdują moje i posyła mi piorunujące spojrzenie.

Odkładam rakietę na parkiet, gdy ta z wściekłości przechodzi dzielący nas dystans, a gałki oczne są gotowe wyskoczyć z jej okrągłej głowy. - Przestań.
- Przestań, co? - staram się zgrywać głupka.
- Wiesz co! - wrzeszczy głośno, a reszta chłopaków na ławce wzdryga się z przerażenia.
- Harley, nie. Ośmieszasz samą siebie na oczach wszystkich.

Podnosi palce do przedramienia, aby się podrapać. - Nie. Nawet nie próbuj sprawić, żeby to była moja wina. Sądzisz, że jesteś taki niewinny? O czym była za rozmowa przez telefon, Harry? Tego dnia, kiedy się do nas wprowadziłeś?

Otwieram usta z niedowierzaniem, myślami wracam do tamtego telefonu. Nie powinna przecież tego słyszeć, chyba, że podsłuchiwała. Cholera, to nie dzieje się naprawdę.


- Czekaj- Harry, mieszkasz z Harley? - pyta Clyde, jego usta są szeroko otwarte ze zdziwienia, ale mimo tego i tak jakimś cudem daje radę się uśmiechać.
- Tak, mieszka! Bo jego tata umarł, a reszta rodziny wyrzekła się go! - odpowiada pewnie, podczas, gdy ja czuję, jak mój żołądek przewraca się jakby z choroby i niedowierzania. Patrzę na nią ostrożnie z uniesionymi brwiami, moje usta wciąż są otwarte, w najmniejszym stopniu nie jestem w stanie myśleć, a co dopiero cokolwiek odpowiedzieć. Skąd ona o tym wie?

Również spogląda na mnie z niedowierzaniem, gdy jej warga zaczyna drżeć, co prawie wygląda, jakby się przestraszyła. Zaczyna drapać się co raz bardziej, nadal niespokojnie tutaj stojąc. - J-ja bardzo cię przepraszam. Nie chciałam-
- Harley Thomas! - woła głos nauczyciela, to nauczycielka WF. Podchodzi do niej, kładąc dłonie na ramionach, wydaje się to być bardziej uspokajający gest, niż karcący. - Potrzebujesz przerwy. Chodź, zabiorę cię do pokoju. Chodź, Harley.

Wydaje się być trochę zszokowana przez to, że jesteśmy oszołomieni w tej sprawie. Clyde trąca moje ramię i marszczy brwi, ale ja tylko wzruszam ramionami.

- Człowieku, ona jest stuknięta.

Harley POV

Stoję przed pokojem, mam krzyżowane ręce na piersi, czekając na czyjąś odpowiedź. Czuję się okropnie przez to, jak zaatakowałam Harry'ego czymś tak osobistym, już i tak mnie nienawidził, a teraz sprawiłam, że jest jeszcze gorzej.

Drzwi otwiera mężczyzna w eleganckim garniturze z krawatem. Uśmiecha się delikatnie na moje nerwowe spojrzenie, po czym zaprasza mnie do środka. Jest pedagogiem szkolnym. 

- Harley, miło cię znowu widzieć. Usiądź.

Wzdycham i zajmuję miejsce, nieśmiało krzyżując nogi. Pan Phillips kładzie łokieć na swoim biurku i patrzy na mnie.

- Otrzymałem telefon on pani Evans, twojej nauczycielki WF. I... poinformowała mnie o incydencie-
- Przeprosiłam. Żałuję wszystkiego, co powiedziałam. - staram się go uspokoić, ale ten jedynie kiwa głową.
- Jestem po prostu zaskoczony, Harley. Zwykle lubisz swoje przybrane rodzeństwo. Co jest z nim nie tak?

Opieram się plecami o oparcie krzesła, wzruszając ramionami i biorę głęboki wdech. To jest właśnie problem, nie mam pojęcia, co jest z nim nie tak. 

- Mam wobec niego pewne obawy. Nie wiem dlaczego, ale tylko kiedy go zobaczyłam, oceniłam go bez powodu. Cały czas to robię i to sprawia, że ludzie myślą, iż jestem złą osobą, a-ale nie jestem. Jestem po prostu cały czas zaniepokojona, popadłam w paranoję i martwię się o siebie.

Patrzy na mnie zdziwiony, lekko przy tym kaszląc i zwęża wzrok. Widzę, jak waha się przed tym, co chce powiedzieć.

- Opisz mi, co przebiega ci przez głowę, kiedy go widzisz.
- Tylko... krytyczne rzeczy. Myślę, że jest niebezpieczny i będzie sprawiał kłopoty opierające się na małych rzeczach, które robi. Je moje organiczne owoce, nawet kiedy dokładnie mówię mu, które to, żeby ich nie jadł. - otwieram szerzej oczy i lekko drgam w nadziei, że zrozumie do jakiego szaleństwa ten chłopak mnie doprowadza.

- Mając zaburzenia lękowe, każdemu ciężko jest się z nimi uporać, Harley. Ale musisz wziąć pod uwagę również Harry'ego. Wiesz przez co przeszedł parę miesięcy temu i nie sądzę, aby z taką kondycją psychiczną sprawiał problemy. Wydaje mi się, że wyszłaś teraz ze swojej strefy komfortu, ponieważ w zasadzie jakiś nieznajomy mieszka w twoim domu. - uśmiecha się do mnie ciepło i przytakuje kiwaniem głową na swoje słowa. Wypuszczam ciche westchnienie również przytakując, po czym prostuję nogi gotowa, aby wstać.
- Czy mogę już wrócić na WF?
- Uważasz, że wystarczająco się uspokoiłaś? Nie chcę, abyś wróciła na lekcje z obawami. Pamiętam, kiedy powiedziałaś mi, że wszystko w porządku, a potem twój nauczyciel francuskiego znalazł cię płaczącą w kabinie toaletowej godzinę później. - nieufnie marszczy swoje brwi.
Wzdrygam się na to wspomnienie. - Jest dobrze, chcę już wrócić.

~

Nie widziałam Harry'ego przez resztę dnia, do momentu jazdy powrotnej szkolnym autobusem. Siedzi naprzeciw Devon i mnie, chcę go tylko przeprosić za to, co się wydarzyło, choć on prawdopodobnie marzy jedynie o tym, aby mnie walnąć w twarz.

Nic nie poradzę na to, że mu nie ufam, jest chłopakiem, a dla mnie oni są po prostu wielką kulą niebezpieczeństwa. Nie wiem, dlaczego tak uważam, ale wiem, że muszę te myśli zostawić za sobą i zacząć traktować go tak, aby poczuł się jak część rodziny.

Wysiadamy z autobusu na naszym przystanku, jednak pozostaję za nim, mój wzrok spoczywa na jego wysokiej posturze przez cały spacer do domu. Wchodzimy do środka, więc postanawiam przebrać się w parę czarnych legginsów oraz sweter. Oglądam telewizję do momentu, w którym mama i tata wracają do domu o tej samej porze co zawsze i jemy razem obiad. 

- Dzięki za obiad. - Harry słabo się odzywa i wstawia talerz do zlewu. - Zmyję naczynia.
- Dziękuję, Harry. - odpowiada tata, po czym pomaga mu pozbierać naczynia i bezpiecznie zanieść je do kuchni. Wiem, że muszę skończyć z tą paranoją, że jest zły, wydaje się być w jakimś sensie miły. Choć pali, jest niewierzący i może być pijakiem, to to w gruncie rzeczy może być normalne dla niektórych ludzi. Po prostu muszę się z tym pogodzić.

Idę tego dnia spać później, niż zazwyczaj, ale coś w rogu mojego pokoju przyciąga mój wzrok. Wstrzymuję powietrze, nie spuszczając wzroku z tej rzeczy, chwytam za kołdrę i pędzę na dół.

Nienawidzę pająków.

Kładę się na kanapie i wydaję cichy jęk. Czy naprawdę będę musiała spędzić tu całą noc?

Robię się cicho na dźwięk uruchamianych urządzeń kuchennych. Sekundę później zauważam ciemną postać, wychodzącą z kuchni z kubkiem herbaty w ręku.

To Harry, zauważa mnie leżącą na kanapie i próbującą jak najlepiej schować się pod kołdrą. Te dwadzieścia sekund usilnego zmuszania się do odwrócenia od niego wzroku, ponieważ ten postanowił dzielić swój między mnie a sofę są dla mnie żenujące.

- Harley? - wzdycha z niedowierzaniem.
Kulę się i ściągam kołdrę z twarzy. - Tak?
Przewraca oczami zmęczony. - Czemu tutaj jesteś?
- W moim pokoju jest wielki pająk.
- Jezu Chryste. - fuka, a ja wzdrygam się na słowa, których użył. - To tylko pająk, Harley.
- Boję się ich. - szepczę i wciskam twarz w miękką pościel.
- Wstawaj. - rozkazuje, wprawiając mnie w osłupienie przez jego niejasne słowa. 
- Co?

Sięga do stolika na kawę po gazetę mojego ojca i zwija ją w rulon. 

- Pokaż, gdzie on jest.
- Chyba nie zamierzasz go zabić, prawda? - robię nadąsaną minę i otwieram szeroko oczy.
- Boże, nie. Chcę go po prostu wziąć i wynieść na zewnątrz.- mruczy surowo i wraz z tymi słowami, ostrożnie wstaję, biorąc ze sobą kołdrę na górę.

Doprowadzam go to mojego pokoju, po czym ten, pewny siebie wchodzi do środka, jednak ja postanawiam zostać w przejściu. - Nie mówiłaś, że jest taki ogromny.
- Proszę, po prostu pozbądź się go stąd. Prawie dostałam zawału.
- To tylko pająk. Ma nogi, jak my. Ma oczy, jak my. Oddycha, tak, jak my. To praktycznie mój brat. - sam stara się uspokoić, ale w jego spojrzeniu widać determinację.
- Po prostu zabierz go na zewnątrz-

Znieruchomiałam, gdy Harry podniósł rękę i z całej siły walnął gazetą w wielkiego pająka, pozbawiając go życia. Cicho piszczę, powinnam była wiedzieć, że ma zamiar go zabić. Świetnie.

- To jest jeden z Bożych stworów. - mówię słabo.
- Był. - mruczy ze wzrokiem wbitym w podłogę. - Po prostu idź spać, kay?
- Kain?
- Powiedziałem "kay". Wiesz, nowoczesne słownictwo. - specjalnie mówi wolniej. Przytakuję i zarzucam kołdrę z powrotem na łóżko, waham się przed tym, co chcę powiedzieć.
- Przepraszam za to, co wcześniej powiedziałam-
- Proszę, po prostu nie wracajmy do tego. Nie wiem, skąd o tym wiesz i nie chcę na ten temat rozmawiać.

Po tych słowach wychodzi, a ja ponuro patrzę na drzwi, przez które wyszedł, marząc o tym, aby móc chociaż raz go zrozumieć.

_____________________________________________


Miłego dnia serca moje!

+ Dodajcie mnie również na instagramie i snapchacie (fuckinmess) ! :* 

11 komentarzy:

  1. Czasami Harley mnie denerwuje :p
    Świetny x

    OdpowiedzUsuń
  2. @Up // A mi się nawet podoba, chociaż przyznaję, że jest bardzo grzeczna i ułożona. Bardzo :D
    Ale rozdział świetny. Harley pokazała pazurki, tylko szkoda, że tak krótko ^^
    I też nienawidzę pająków! Okropieństwo :D
    No nic, czekam na następny ;)
    B.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super troszke nudne opowiadanie nie ma takiej akcji ale nawe spoko:*. Xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Wkurza mnie Hayley, ale fajne. Czytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. świetne! :)
    dzisiaj zaczęłam czytać twojego bloga i mega mi się spodobał!
    pisz dalej szybciutko! :) masz talent :>
    tymczasem zapraszam do siebie http://art-of-killing.blogspot.com/
    ps. dołączam do obserwowanych i liczę na to samo:)

    OdpowiedzUsuń
  6. 46 year-old Senior Editor Doretta Breeze, hailing from Dolbeau-Mistassini enjoys watching movies like Galician Caress (Of Clay) and Polo. Took a trip to Hoi An Ancient Town and drives a Duesenberg SJ Roadster. witryna internetowa

    OdpowiedzUsuń