Wracam do domu szkolnym autobusem, ale nie powiem, żebym się jakoś specjalnie cieszyła. Z tego, co powiedzieli mi rodzice, chłopak może być już z nimi. Przejechali dziś rano całą drogę do Cheshire i z powrotem, pewnie wrócili jakąś godzinę temu. Nie mam pojęcia, dlaczego są tak podekscytowani, to tylko kolejna osoba do wyniańczenia. Jednak tym razem jestem wdzięczna, że to tylko sześć miesięcy.
- Wiesz, może posiadanie przyrodniego brata nie jest takie złe. - odzywa się moja przyjaciółka Devon. W myślach przewracam swoimi dużymi, piwnymi oczami, wspominając, jak długo o tym myślę. Wiem, że to nie wyjdzie nam na dobre. - Po prostu musisz go zaakceptować.
- Jak mogę zaakceptować kogoś, kogo nigdy wcześniej nie spotkałam? - odpowiadam, tracąc panowanie nad sobą. Mówi, jakby to było nic. Opadam z powrotem na swoje miejsce w autobusie i patrzę przez okno. Mój dom znajduje się kilka minut stąd.
- Prawda. - mruczy. - Ale musisz dać mu chociaż szansę.
Po prostu wzruszam ramionami, zgadzając się z nią o nie chętnie daję sobie z tym spokój. Ja po prostu chcę, aby ten chłopak był schludny i żeby okazywał szacunek. To nie tak, że zamierzam go kompletnie ignorować, to znaczy, ewentualnie porozmawiam z nim i wiem, że to będzie musiało wydarzyć się właśnie dzisiaj.
- Wiesz, nie powinnam się tak martwić. - nerwowo śmieję się sama z siebie, ale tak naprawdę chce mi się wymiotować przez motyle w moim brzuch. - Może okazać się dobrym człowiekiem.
- I o to chodzi! - śmieje się, a następnie trąca mnie ramieniem dla zachęty. Ciężko wzdycham pochylona do przodu, widząc znajomy przystanek autobusowy przy drodze.
Autobus zatrzymuje się, dając znać, że powinnam wstać z miejsca i spotkać się z moim nowym przyrodnim bratem. Cicho płaczę, no, prawie.
- Harley, czekaj! - Devon nagle zatrzymuje mnie, wciągając z powrotem na krawędź siedzenia z szerokim uśmiechem. - Pamiętaj, że jutro mamy nabożeństwo i obie musimy przygotować się na Czytanie.
- To jutro?! - Otwieram szeroko oczy ze strachu, głośno przełykając ślinę.
- Tak! - krzyczy, wciąż śmiejąc się, mimo, iż nie ma się tu z czego śmiać. - Pani Watkins nas zabije, jeśli nie nauczymy się swojej części.
- Cholera, w porządku, nauczę się tego dziś wieczorem. Do zobaczenia jutr-
Nagle autobus zaczynam odjeżdżać, przez co wpadam w panikę i krzyczę:
- Chwila! To mój przystanek!
Wstaję i zaczynam biec wzdłuż pojazdu. Nagle, bez ostrzeżenia, autobus zatrzymuje się, powodując że padam jak długa na kolana. Moja torba pofrunęła w powietrze, wszystkie książki i kartki wypadają z niej, przez co gorączkowo próbuję je wszystkie złapać. Cały autobus wybucha śmiechem, ale jestem zbyt skupiona na zbieraniu moich książek i wkładaniu ich z powrotem do torby.
- Patrz jak chodzisz! - drwi głos, który chciałabym zapomnieć. - Ty i ten twój duży tyłek, moglibyście coś przewrócić.
Ty to twoje wygórowane ego mogłoby mnie zabić, pomyślałam. O mój boże, jeśli powie jeszcze jedno słowo, wybiegnę z tego autobusu jeszcze szybciej, niż przywidywałam. Tak bardzo nienawidzę Amber. Jest typowym grzesznikiem w mojej szkole. Zastrasza innych, nosi swój mundurek w hańbiący sposób i jest niemiła praktycznie dla wszystkich.
Wstaję na nogi w zakłopotaniu, odsuwając na bok myśli o Amber i spokojnie, ale jeszcze słabo pokonuję drogę przez autobus.
- Dziękuję za zatrzymanie autobusu. - szepczę nieśmiało do kierowcy.
Utrzymuję zmarszczone brwi podczas spokojnej drogi do domu. Staram się wyrzucić z głowy obraz jak upadam, ale to naprawdę bez sensu. Może spotkanie z tym nowym przybranym bratem będzie dobrym rozwiązaniem. Może mógłby, tak jakby, uważać na mnie, miałabym plecy albo coś.
Zgaduję, że mogliście powiedzieć, iż jestem bardzo szykanowana w szkole. Prawdopodobnie dlatego, że wybrałam Boga i książki, a tamci wybrali popularność i wygląd. Ale bez względu na to, kim są, nie będą w stanie mnie zmienić - tak myślę. Jestem wdzięczna Devon, że jest taka, jak ja, religijna i inteligentna.
Mimo, że poszłyśmy do szkoły kościelnej, wydaje się, że jesteśmy jedynymi, które są naprawdę oddane Bogu w każdy sposób. Inni chodzą do tej szkoły tylko dlatego, że jest oceniana naprawdę wysoko. Próbowałam przekonać innych do Boga, ale oni tylko się ze mnie śmiali i mówili, że mam wypier... .
Docieram do ulicy, przy której stoi mój dom i czuję, jak żołądek kurczy się ze strachu, widząc samochód rodziców na podjeździe. Muszę pamiętać, że ten chłopak po prostu rozpaczliwie potrzebuje domu, a my jesteśmy jedyną opcją.
Trzęsącymi dłońmi przekręcam gałkę od drzwi i przełykam gulę w gardle przed cichym wejściem do domu. Garbię się, idąc przez korytarz, wychylam głowę przez drzwi do salonu i tylko moi rodzice są w zasięgu wzroku. Od razu wzdycham z ulgą, po czym wchodzę pewnie do pokoju.
- Gdzie on jest? - pytam szeptem. Brązowe oczy mojej matki podnoszą się, kiedy jej usta wyginają się w uśmiech. Mój ojciec stara się kryć swój uśmiech, gdy krzyżuje ręce na piersi.
- Jest na górze, rozpakowuje się. - ucichł, przykładając palec do ust. - Idź mu pomóc, przedstaw się.
Z niepokojem kręcę głową, znowu panikuję, więc próbuję wykonać jakieś ćwiczenia oddechowe, aby się uspokoić.
- Cz-czy jest miły?
- Jest cudowny, kochanie. - mama uśmiecha się do mnie szczerze, zaczynam pokładać w niej co raz więcej wiary. - Będzie wspaniałym kompanem do naszej rodziny.
Uśmiecham się w ekscytacji, kiwając głową z aprobatą. Świetnie, przecież nie będzie tak źle. Moi rodzice go pokochali, a oni są raczej sceptyczni do tego, kto był częścią tych "dobrych ludzi", a kto nie.
- Dobrze, idę się z nim poznać. - piszczę, starając nie dać się ponieść, kiedy staję na dole schodów. Fantastycznie, mogłam mieć większego brata do bronienia mnie przed podłymi ludźmi ze szkoły i mógłby pomóc mi w nauce mojego Czytania. O Boże, mógłby je nawet przeczytać ze mną!
- Nie zwlekaj, obiad prawie gotowy! - przypomina tata.
Szybko biegnę w górę schodów. Staram się zachować mój wielki uśmiech, kiedy zwalniam tempo. Dyszę lekko, ale chwilę później zaczynam iść już spokojnie do dodatkowego pokoju gościnnego, albo teraz - do pokoju mojego brata.
Staję przed drzwiami, słysząc pomruki z drugiej strony, gdy ten... mówi sam do siebie? Słyszę słowa... potem przerwa... potem więcej słów... i potem kolejna przerwa. O mój Boże, czasem jestem taka głupia. On musi rozmawiać przez telefon.
Postanawiam brutalnie przerwać mu tę rozmowę, przykładając swoje kostki do drewnianych drzwi, po to, aby zapukać-
- Słuchaj, gówno mnie obchodzi, gdzie jestem! Ty musisz uporządkować te problemy, zanim mój pieprzony mózg eksploduje!
Piszczę do siebie cicho ze strachu, słysząc te ryki po drugiej stronie. Boże, nie brzmi sympatycznie, szczególnie z tym angielskim akcentem. Brzmi strasznie i podle z tym wulgarnym słownictwem. Wiedziałam, wiedziałam, że będzie grzesznikiem. Wyobraźcie sobie, co jeszcze mógł powiedzieć?
- To niedopuszczalne. Szybko potrzebuję klienta! Jestem w innym kraju, a nie na pieprzonej innej planecie! - głośny głos wybucha w gniewie, wywołując w mnie drżenie ze strachu. Co miał na myśli, mówiąc 'klienci'? O czym on mówi?
- Cóż, lepiej, żebyś zrobił to dobrze, albo wyślę na ciebie moich ludzi.
Och nie, on jest w gangu. Widziałam, jest jakimś zbirem z ulicy! Żyję z jakimś kretynem, który popełnia przestępstwa i bluźni. Boże, jeśli teraz mnie słyszysz - proszę, ocal mnie od niego.
- Co znaczy "nie masz żadnych ludzi" - wrzeszczy gorączkowo. - Mam tony ludzi!
Nie jestem w stanie pilnować swoich spraw, więc przykładam ucho do drzwi, jestem ciekawa, co takiego dzieje się w głowie tego chłopaka.
- Masz ich numery? Świetnie, daj mi je! Czekaj, muszę znaleźć długopis. - bełkocze, a następnie słyszę spadanie różnych przedmiotów na podłogę albo coś. - Cholera, nic tu nie ma. Czekaj, sprawdzę gdzie indziej.
I wtedy zaczynam panikować, szybko pędzę do drzwi mojego pokoju. Zatrzaskuję je, mam nadzieję, że nigdy mnie tu nie znajdzie. Po prostu muszę oderwać się od swoich obaw i uspokoić się. Nie wydaje mi się, aby nawet opuścił swój pokój, może jednak znalazł jakiś długopis?
Siadam na chwilę na łóżku, w końcu się uspokajam, zdając sobie sprawę, że chłopak pewnie ciągle jest w swoim pokoju. Obiad prawie gotowy, ale ja muszę się upewnić, że zejdę na dół, jak gdyby nigdy nic się nie stało i w ogóle nie słyszałam tej rozmowy przez telefon.
Pozwalam tym myślom zniknąć z mojej głowy i przebieram się w coś bardziej wygodnego, niż mój mundurek. Zdejmuję szkolny sweter przed głowę, wraz z moimi grubymi, czarnymi kolanówkami. Rozwiązuję krawat, rzucając to wszystko na bok, po czym rozpinam bluzkę, następnie starannie ją składam. Koniuszkami palców sięgam po zamek mojej ołówkowej spódnicy i rozpinam go, upewniając się, że się nie pogniecie i powoli zdejmuję ją do kostek.
- Tutaj może jakiś będz- Jezu Chryste!
Natychmiast odwracam się w stronę drzwi, w których wysoka postać blokuje jedyny promień słońca, który wpadał do mojego pokoju. Szczęka mi opada, krzyczę głośno i szybko chwytam pierwszą rzecz, jaka wpada mi w ręce. I zamiast użyć jej, aby zakryć swoje ciało - panikuję i rzucam przedmiotem w jego głowę. Po chwili uświadamiam sobie, że rzuciłam w niego szczotką do włosów, która z powodzeniem uderza w jego kark.
Czuję ucisk w gardle, ale mimo tego robię krok w tył i znowu krzyczę:
- Wynoś się z mojego pokoju!
Ten szybko zamyka drzwi z głośnym trzaskiem, powodując u mnie uczucie ulgi i zażenowania, kiedy stoję tutaj tylko w bieliźnie. To było straszne - nie samo to, że na niego nakrzyczałam, tylko to, że zrobiłam to w samym staniku i majtkach. Założę się, że pomyślał, że to jakiś żart. Jestem gotowa wyskoczyć z okna mojej sypialni.
Kładę się na łóżko na parę minut, wspominając to, co się przed chwilą wydarzyło. Moja reakcja była normalna, prawda? Chyba każdy próbowałby zaatakować podglądacza?
Złą rzeczą jest to, że nigdy nawet nie spojrzałam na niego przyjaznym okiem. Tak bardzo się boję, a teraz po prostu biorę go za faceta, który wparował do mojego pokoju i zastał mnie w samej bieliźnie. Chyba po prostu muszę odpuścić i założyć coś innego od moich białych brań.
Przebieram się w parę kremowych leginsów i pasujący do nich bezrękawnik, a na wierzch decyduję się na gruby, wełniany sweter.
Przed wyjściem z pokoju, wychylam głowę zza drzwi i sprawdzam, czy chłopaka już tu nie ma. To daje mi szansę na ucieczkę, ratując się jak mogę. Dzięki temu pospiesznie ruszam w dół schodów. Znając moje szczęście, pewnie siedzi już przy stole jadalnym, jak my to mówimy.
- Harry! Harley! Obiad gotowy!
Wzdycham z ulgą, gdy orientuję się, że wciąż musi być na górze. Wchodzę do salonu, moja mama siedzi już przy stole, a tata najwidoczniej wciąż musi być w kuchni.
- Mamo, coś się stało. - prawie płaczę, zajmując miejsce obok niej, kiedy ta patrzy na mnie w konsternacji.
- Harley, co ci jest?
Chcę powiedzieć jej o wszystkim, ale widząc ten błysk w jej oku i to, jak szczęśliwa teraz jest, powoduje, że przestaję tak myśleć. Jeśli jej powiem, z pewnością mi nie uwierzy - albo powie, że popadam w paranoję.
- Nie ważne, ja-uh, ja zobaczyłam pająka.
- Ach, więc to skąd te krzyki! - przechyla głowę do tyłu, wydając z siebie stłumiony chichot. Pewnie, mamo. Usłyszenie, jak wydzieram się na nieznajomego, który zamieszkał w naszym domu, a mimo tego pozostanie na dole i zastanawianie się, dlaczego tak krzyczałam to zdecydowanie najlepsze wyjście. Nie żeby ten nieznajomy mógł mnie zaatakować czy coś takiego.
- Kto chce cesarską sałatkę z kurczakiem? - śpiewa mój tata, kiedy udaje mu się przenieść cztery miski w swoich dwóch dużych dłoniach. Przejeżdża zdziwionym wzrokiem po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu kogoś i jednocześnie stawiając miski na stole. - Gdzie jest Harry?
Już chcę odpowiedzieć, ale ktoś mi przerywa:
- Ktoś powiedział moje imię?
Spoglądam na drzwi, widzę dużą postać, powoli wchodzącą do pokoju. Jego włosy są czekoladowo-brązowe, palcami przeczesuje luźne loki. Jego przenikliwe zielone oczy patrzą się na mnie przez chwilę, zanim pulchne wargi wyginają się w przebiegły uśmieszek:
- Och... cześć.
Kulę się na krześle obok swojej matki, nie chcę pokazać mojej twarzy, więc patrzę w dół zakłopotana. Moja matka i tata wydają się nie zauważyć mojego dziwnego zachowania, więc staram się jak mogę, aby nie zostać przyłapana.
Czuję się jeszcze bardziej zdenerwowana, kiedy chłopak zajmuje jedyne wolne miejsce przy stole, które znajduje się obok mnie. Siedzimy przy stole, mój tata uśmiecha się do nas wszystkich z widoczną dumą.
- Myślę, że wszyscy będziemy się całkiem nieźle dogadywać. Nie sądzisz, Harry?
Harry tylko kiwa z wyraźnie sztucznym uśmiechem, aczkolwiek muszę przyznać, że oszukuje ich całkiem nieźle. I wraz z końcem tej rozmowy, chwyta widelec i wbija go w cesarską sałatkę z kurczakiem.
Moje oczy otwierają się szerzej ze zdziwienia, widząc, jak zaczyna jeść i nawet nie zauważa, że wszyscy patrzymy na niego z niedowierzaniem.
- Harry, skarbie. - mama mówi do niego słodko, powodując, że przewracam oczami. - My odmawiamy modlitwę przed posiłkiem.
Przestaje jeść i patrzy na nas, jak byśmy byli z innej planety.
- Och.
Odkłada widelec na miejsce i patrzy sceptycznie na każdego z nas. Moja matka rozkłada ręce, więc chwytam za jej jedną dłoń, a mój tata chwyta za drugą. Ojciec nieprzyjemnie kaszle z wyciągnięta dłonią w stronę Harry'ego, na co ten spogląda na niego niepewnie przed podaniem swojej ręki mojemu ojcu.
Zamykam oczy przed delikatnym westchnięciem, chce mi się płakać przez to, że muszę złapać dłoń Harry'ego. Mogę stwierdzić, że chce mu się z nas śmiać i czuję się przez to zażenowana. To okropne. Normalnie nie obchodzi mnie, co ludzie myślą o wierze mojej rodziny - ale teraz było inaczej. Czuję się zawstydzona.
Otrząsam się ze swoich myśli, czując, jak jego skóra styka się z moją, nasze dłonie zamykają się w lekkim uścisku, przez co gwałtowanie wypuszczam powietrze. Jego skóra jest taka miękka i delikatna, to wydaje się wręcz nierealne.
- Harry, jeśli pozwolisz.
Czuję, jak gapi się na mojego ojca, gdy ten każe mi odmówić błogosławieństwo. Nie ma nic specjalnego w mojej modlitwie, zawsze mówię to samo. Mam ochotę umrzeć ze wstydu, świadoma tego, że wzrok Harry'ego spoczywa teraz na mnie.
Wzdycham słabo, zbierając się na odwagę i mówię:
- Dziękuję Nasz Ojcze Niebieski za ten posiłek... - szybko szepczę, desperacko chcąc już to skończyć. - ... aby zapewnił on pożywienie dla naszego ciała i abyśmy mogli się nim dzielić, Amen.
- Święta racja. - Harry uśmiecha się, ale oczywiste jest to, jak bardzo arogancką świnią jest, kiedy zaczyna się cicho śmiać ze swojej błyskotliwej odpowiedzi.
On nie jest Chrześcijaninem.
________________________________________________
No i mamy rozdział 2.
YAAAY!
Świetne! "On nie jest chrześcijaninem" Hahaha. Nieźle się naśmiałam przy tym rozdziale! Super jest <3 czekam na nexta ;*
OdpowiedzUsuńSuper cczekam na nn. Xx
OdpowiedzUsuńŚwietny!
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Harley - to, że jest taką grzeczną, religijną dziewczyną. I jeszcze to, gdy rzuciła w Harrego szczotką - bezcenne :D A jeżeli o nim mowa to... hoooooh. Niegrzeczny ;d Harley to się wcale nie podoba, jak widzę ;x Ale zobaczymy co będzie dalej -.^
B.
Akcja w pokoju Harley>>>>>>>>>
OdpowiedzUsuńŚwietny x
Hahah, w sumie to mało się dziwie że Harry tak zareagował na tą modlitwę. Ja zazwyczaj też się nie modle przed posiłkiem ;-; Ale rozdział jak zawsze, zarąbisty.. Czekam na następny :**
OdpowiedzUsuńŚwietne to nowe opowiadanie. Bardzo mi się podoba i na pewno będę tu częstym gościem. Czekam na next. Pozdr ;-)
OdpowiedzUsuńSwietne to opowiadanie!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba.
Czekam na kolejny!!
Czekam nn. Świetny rozdział już kocham to opowiadanie: )
OdpowiedzUsuń