Nie mogę patrzeć na to, jak pływają po powierzchni wody. Dobijający strach widoczny jest w ich przerażonych oczach. Założę się, że były zszokowane.
- Harley, posłuchaj mnie-
- Nie! - duszę się, więc kaszląc próbuję się jakoś utrzymać przy życiu. Chwytam końce swoich włosów i owijam je w okół dłoni, pozwalając im zacieśnić się na mojej skórze. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Nie zrobiłem tego celowo! - broni się. - To ten ogrzewacz!
- Będę wymiotować. - płaczę, chowając głowę w dłonie, panikuję zdyszana.
- Nie wymiotuj. - mówi surowo, bez najmniejszej krzty emocji.
Doprowadza mnie do szału. Gotuje się we mnie z wściekłości i nie mogę tego opanować. - Te rybki były dla mnie wszystkim. Od kiedy tylko wszedłeś do tego domu ty... roz...roz...r-r-...r..ozpierdalasz wszystko!
Harry pozostaje nieruchomo na moje przekleństwo, jest kompletnie zaskoczony, więc tylko patrzy na mnie w szoku. - Ty... przeklęłaś?
- Tak. - ciężko oddycham. - I zrobię to znowu... Ku...rwa! K...uh... rwa! Boże, Harry. Sprawiłeś, że wezwałam imię Pana Boga na daremno, sprawiłeś, że przeklęłam!
Na jego twarzy pojawia się uśmiech, zaskakuje mnie to. - Masz jakieś poważne problemy.
Natychmiast kręcę głową. - Nie, nie mam.
- Przestałaś rozwijać się umysłowo w wieku dwunastu lat? - drwi ze mnie z tym swoim uśmieszkiem. Niepewnie krzyżuję ręce na piersi i znowu kręcę głową.
- Dlaczego jesteś taki niegrzeczny? - szepczę, dopiero co płynęły mi łzy przez incydent z rybkami, a teraz zrobił się niemiły?
Jedyne przewraca oczami. - Jesteś taka naiwna.
- Przestań tak do mnie mówić! - płaczę, wybucha ze mnie coraz więcej gniewu. - Wiesz co? To, co mówiłam wczoraj nie było prawdą. Źli ludzie nie są zagubieni, ponieważ miałeś rodzinę, którą zawiodłeś i jestem całkiem pewna, że oni nigdy nie zawiedliby ciebie. - marszczę brwi, a moje gniewne spojrzenie nasila się. Uśmieszek schodzi mu z ust, ale nie wygląda na złego, bardziej na rozdrażnionego.
Jakimś cudem na jego twarzy znowu pojawia się mały, fałszywy uśmiech, ale jego oczy mówią inaczej. - Harley, chcę, abyś mnie teraz bardzo uważnie posłuchała. Jesteś dla mnie bezużyteczna. Twoja opinia o mnie gówno mnie obchodzi. Ale moja opinia o tobie jest czymś, czego mogłabyś się uczyć. Więc, słuchaj. Dla mnie jesteś nieświadomą niczego, małą dziewczynką, która tak naprawdę nie wie, kiedy zamknąć mordę. Nikt w szkole cię nie lubi, nie sądzę, aby nawet Devon cię lubiła. I to dlatego, że jesteś nadętą, ohydną Chrześcijanką i żaden chłopak nigdy nie będzie chciał się z tobą pieprzyć.
Kiwam głową i pociągam lekko nosem, udając, że w ogóle mnie to nie zraniło, ale w środku jestem załamana. Wiem, że jest jakiś powód, dla którego jest taki podły. - Jest mi ciebie bardzo żal. - szepczę.
Patrzy na mnie sceptycznie. - Dlaczego miałoby być ci mnie żal?
- Ponieważ... Ponieważ starasz się sprawić, abym poczuła się źle sama ze sobą, ale po co? Bo nie chcesz czuć się źle sam? Dlaczego jesteś nieszczęśliwy w świecie, w którym masz wszystko?
Sztywnieje, kręcąc głową. - Nie wszystko.
- Oczywiście, że tak. Masz przyjaciół, wygląd i po prostu... nie masz zdolności do niszczenia żadnego wypowiedzianego przez ciebie zdania. Masz wszystko, co ja chciałabym mieć. Więc, czego ci brakuje, co sprawia, że jesteś taki wściekły na cały świat? - prawie wrzeszczę ze zdenerwowania, a ten ciężko przełyka ślinę. Biorę głęboki oddech, w nadziei, że nie weźmie tego do serca.
Ale zrobił to. - Myślisz, że właśnie to jest ważne? Bycie w okół ludzi, którzy palą i starają się wyglądać dobrze? Wiesz co jest dla mnie ważne? Aby mieć rodzinę, która cię chce, które chce, abyś każdej nocy wracała do domu przed piątą i upewniała się, że w szkole ciężko pracujesz. Chcę rodziny, która uważa na siebie wzajemnie, a nie jakieś dysfunkcyjnej grupy ludzi, którzy nie są gotowi, aby podjąć się tej odpowiedzialności. Sądzisz, że ty masz ciężko? Dlaczego po prostu nie przyjrzysz się dobrze, żeby uświadomić sobie, że masz wszystko?
Znowu jestem oniemiała. W mojej buzi zaczyna robić się sucho, przez tak długi czas nie ruszania ustami. Nie myślałam, że właśnie przez to jest taki rozwścieczony. - Jesteś zły na samego siebie czy na swoją rodzinę?
Cofa się i kuli. - Nie będę się tutaj bawić w terapie.
- Ale terapie są dobre. Wiem, że psycholog szkolny jest niemal co tydzień.
- Nie dziel się tym ze mną. - mamrocze.
- Co?
- Tymi osobistymi rzeczami. Nie powinnaś mówić mi tych rzeczy, bo tym samym pokazujesz, że jesteś słaba. Musisz pokazać ludziom, że jesteś silna, dzięki czemu przestaną pieprzyć się z twoimi słabościami. - informuje, kiedy podnoszę wzrok.
- Wiem, że nie zamierzasz... pieprzyć się z... moimi słabościami. - tak bardzo nienawidzę kląć.
- Dlaczego jesteś tego taka pewna? Nic o mnie nie wiesz. Mógłbym użyć wszystkiego, co o tobie wiem, aby zrównać cię z ziemią. - wydaje się wymieniać powody, dlaczego nie powinnam mu ufać albo utrzymywać kontaktów towarzyskich, i to jest smutne.
- Jesteś taki zagubiony.
- Nie jestem, Harley. - prycha.
Tylko kiwam. - Myślę, że jesteś dobry. Naprawdę dobry.
- Przestań.
Robię krok w jego stronę, a on niezręcznie krzyżuje ręce. - Nienawidzisz mnie?
Niepewnie przygryza wargę i lekko kiwa. - Po prostu mnie czasami irytujesz.
- Czy irytuję cię teraz? - pytam z nadzieją.
- Nie.
Uśmiecham się z sukcesem i szybko owijam swoje ręce w okół niego. - Wiedziałam!
- Nie dotykaj mnie, - Harry bierze oddech od mojego duszenia. - jestem aseksualny.
Wycofuję się zdezorientowana. - To tylko przytulenie.
- Nadal aseksualny.
- To znaczy, wiem, że jesteś zmęczony tą piosenką, ale wciąż lubisz ten zespół, prawda? - podnoszę brwi, zajmuje mu chwilę, aby zrozumieć, o co mi chodzi. Potem powoli przytakuje, ale wzrok ma wbity w podłogę.
Przytulam go mocno, mimo, że ledwo to toleruje. Czuję się przygnębiona na myśl o jego uczuciach względem jego rodziny, byli niemili i to złości mnie najbardziej. Mam zamiar porozmawiać z moimi rodzicami i powiedzieć im, aby traktowali Harry'ego jak swojego syna. To brzmi dziwne, ale jest możliwe do zrobienia.
Biorę gwałtowny wdech na uczucie rąk Harry'ego obejmujących mnie w talii, przyciągających bliżej. Czuję coś w rodzaju ulgi na jego dotyk. Czuję się szczęśliwa, że chciał odwdzięczyć mój uścisk, nawet jeśli potem pokaże, jak wkurzająca myśli, że jestem. Wiem, że po prostu potrzebował uścisku.
Jest pierwszym, który się odsuwa, jego twarz jest kompletnie pozbawiona wyrazu. - Nadal nie jestem przytulalskim typem człowieka. Przykro mi.
- Jest dobrze. - mamroczę.
Jestem trochę zawstydzona.
Harry POV
Trzymam przeźroczystą torbę naprzeciw siebie, patrząc gniewnie na te małe stworzenia, wesoło pływające w kółko. To powinno zastąpić złotą rybkę.
Nie mogę uwierzyć, że to dla niej robię.
W drugiej ręce trzymam drugą torbę ze skalarem żaglowcem*. Nadal nie mogę uwierzyć, że to robię. Po prostu... mam wyrzuty sumienia, okej? Zabiłem jej ryby, a ona przez kilka następnych dni była kompletnie załamana i nic na to nie poradzę, ale czuję się za to odpowiedzialny.
Wiem, że będzie siedzieć w swoim pokoju, więc tak powoli, jak tylko potrafię skradam się po schodach na górę. Pukam do jej drzwi, a ona zmęczona wzdycha. - Wejść.
Wchodzę do środka, bez uśmiechu, po prostu jestem... poważny. - Uh, cześć.
Siada na swoim łóżku, niezręcznie drapiąc bok swojej głowy. - Cześć.
Potem wyciągam dwie torby zza swoich pleców i tak jakby się uśmiecham. - Um... Niespodzianka.
Nie uśmiecha się, po prostu patrzy się na nie przez chwilę, a potem zakrywa usta dłonią. - Coś nie tak?
Natychmiast kręci głową. - Nie, Harry. To bardzo miłe z twojej strony, ale...uh, nie wiem, jak to powiedzieć-
Wywracam oczami. - Po prostu to powiedz.
- Ten skalar żaglowiec jest słonowodny, to znaczy- to naprawdę świetny pomysł, ale nie mam słonej wody, a złote rybki są słodkowodne. O rany, czuję się podle-
- Świetnie. - mruczę. - Zgaduję, że tą jedną będę musiał po prostu zwrócić.
- Ja mogę ją zwrócić, jeśli chcesz. Już i tak na pewno narobiłeś sobie kłopotów z dostaniem ich.
- Nie, jest dobrze. - szepczę. Boże, co ja mam teraz powiedzieć? Chcę po prostu stąd wyjść, ale spojrzenie, które mi posyła, daje mi wskazówkę, że oczekuje ode mnie, że będę przyjazny albo coś. - A więc... Robisz coś na weekend?
Radośnie przytakuje, intrygując mnie. Nawet nie sądziłem, że robi coś w weekendy. - Idę do sklepu z sukienkami, no wiesz, po sukienkę.
- Po co?
- Na potańcówkę? Zostałam zaproszona. - uśmiecha się do siebie dumnie. To jakiś żart.
- Kto chciałby cię zapraszać? - marszczę brwi. Cholera, źle to zabrzmiało.
- Cóż, jeśli cię to interesuje to Clyde mnie zaprosił. Nie musisz być taki protekcjonalny.
To zdecydowanie jakiś żart.
- Clyde? Ten, Clyde, Clyde?
- Tak, na twojej imprezie, pamiętasz? - krzyżuje ręce na piersi, a ja w myślach przewracam oczami. Był okropnie pijany tamtej nocy. Jak Harley mogła być tak naiwna?
- Po prostu oddam tą rybę z powrotem. - mówię i natychmiast zostawiam ją samą.
Wyciągam swój telefon i nie tracąc czasu, wybieram jego numer. Ze złością przykładam telefon do ucha i czekam, aż odbierze.
- W porządku, kolego?
- Dlaczego Harley wciąż myśli, że idzie na potańcówkę z tobą? - utrzymuję poważną, zmęczoną minę, słyszenie jego głosu po poprzednim spędzeniu ośmiu godzin z nim było wystarczające.
- Ona myśli co? - pyta w osłupieniu, a ja fukam ze złości.
- Powiedziała mi właśnie, że zabierasz ją na potańcówkę. Clyde, przysięgam, jeśli to jest jakiś żart-
- Nie jest. - broni się i jęczy do siebie. - Boże, kiedy my właściwie o tym gadaliśmy?
Od razu, kiedy zadał to pytanie, moje wspomnienia powróciły. Pamiętam go właściwie oddychającego tym samym powietrzem, co ona, kiedy był tuż obok niej. Pili koktajle, a ja przyszedłem do nich tylko po to, aby dowiedzieć się, że idą razem. Świetne, to było świetne.
- Jesteś takim chujem, Clyde. - spluwam. - Byłeś pijany i wtedy ją zapytałeś, ona naprawdę myśli, że z nią idziesz.
- Oh, Jezu Chryste! Nie mogę powiedzieć jej, że byłem pijany, miałbym wyrzuty sumienia. - słyszę, jak uderza dłonią w czoło w rozczarowaniu.
- W takim razie będziesz musiał ją zabrać.
- Woah, spokojnie! - głośno mruczy. - Nie mogę jej tak po prostu zabrać na potańcówkę. Amber by mnie zabiła. Wiem, że nie jesteśmy, jakby, razem, ale mimo tego oszalałaby. No i ona nienawidzi Harley.
- Clyde, nie rób jej tego. Już gada o pójściu do sklepu z sukienkami i w ogóle-
- Boże! - wrzeszczy. - Nie mogę jej odmówić. Nie wiem, co mam robić.
- Zabierz ją na potańcówkę. Nikogo to nie będzie obchodzić.
Drwi. - Człowieku, naprawdę sądzisz, że obchodzi mnie to, co ludzie o mnie myślą? Po prostu nie chcę iść z Harley, ponieważ to będzie kontynuacja Carrie. Zostanę zabity jeśli z nią pójdę, użyje swojej telekinezy i wszyscy zginą.
- Jesteś taki niedojrzały. Musisz powiedzieć Harley, że nie możesz pójść, bo bierze to gówno zbyt poważnie. Clyde, proszę, po prostu... powiedz jej prawdę.
- Nie, stary.
Nerwowo pociągam za swoje włosy z ostrym wrzaskiem. - Amber była ciągle na mnie ostatniej nocy, mówię żebyś po prostu wiedział.
- Mam to gdzieś, koleś. Może robić co chce, ale wiem, że na koniec dnia i tak do mnie wróci i to wszystko, co mnie interesuje, szczerze mówiąc. - bełkocze, a ja mogę praktycznie usłyszeć jego wzruszenie ramionami.
- To nie w porządku.
- Kim ty jesteś, pieprzonym Gandhi?-
Od razu się rozłączam, jego głos ciągle mnie denerwuje. Nawet nie wiem, dlaczego wybrałem go do bycia jego kumplem. Nie mogę go tolerować nawet na odległość. Nie wie, dlaczego się tak bardzo zirytowałem na temat tej całej sprawy, ale ja wiem, że Harley będzie zdruzgotana, kiedy nikt nie przyjdzie, aby ją zabrać na tą głupią potańcówkę.
Muszę ją ostrzec.
___________________________________________________________
*skalar żaglowiec
Coraz bliżej do rozpoczęcia gorących rozdziałów, coraz bliżej!
Nie mogę doczekać się, aż zacznę je dodawać!
Poważnie, po prostu... AAAAA! <3