- Wydajesz się czuć trochę lepiej od ostatniego razu. - zauważa, w efekcie czego natychmiast podnoszę głowę. - Przeszłaś niedawno jakiekolwiek zmiany, psychiczne?
Bez słowa kręcę głową, a on unosi jedną brew. - Jesteś pewna? Ponieważ jesteś dużo bardziej zrelaksowana, niż zazwyczaj. Cóż, nie powiedziałbym zrelaksowana- bardziej pod kontrolą. Jak gdybyś czuła się z tym dobrze.
- Czuję się tak samo. - mamroczę szczerze.
Przebiega palcami przez swoje czarne włosy i lekko poprawia okulary przed zapisaniem kilku zdań do swojego notatnika. - Jakkolwiek... - przerywa i odwraca kartkę na następną stronę. - Zauważyłem, że przestałaś obcinać paznokcie. Są trochę dłuższe, czyż nie?
Krzyżuję ręce, aby je schować. - Chyba tak.
- Wydawało mi się, że obiecaliśmy sobie, że utrzymasz je krótkie? Pamiętasz, kiedy twoja mama i tata zadzwonili do mnie, ponieważ martwili się o ciebie?
Czuję irytację na tyle moich nóg. - Nie drapałam się.
- Wyglądasz, jakbyś teraz chciała zacząć się drapać. - wyszeptuje zmartwiony, powodując u mnie uśmiech niepokoju na nagłą potrzebę przeciągnięcia paznokciami po mojej skórze.
- Jest dobrze. - odzywam się słabo.
Wyciąga gumkę recepturkę i niepewnie przesuwa ją w moją stronę, zmusza do wyciągnięcia ręki i zakłada ją na mój nadgarstek. - Za każdym razem, kiedy będziesz chciała się drapać- pociągnij za gumkę.
Pozostaję niezmienna, kiedy nieśmiało kiwam głową i ostrożnie staję na nogi. - Proszę, mogę już wyjść? Ja- ja mam zajęcia.
Beznadziejnie wzrusza ramionami. - Chciałbym porozmawiać dłużej-
- Naprawdę muszę iść na zajęcia. - kłamię, nawet nie mam lekcji. O rany, jestem w rozsypce.
Drżącymi nogami pokonuję drogę wzdłuż jego gabinetu do drzwi. - P-przepraszam.
Jestem wdzięczna, że mnie nie goni, może zrozumiał, że czułam się niekomfortowo- i wiedział, że potrzebuję czasu. Wielokrotnie pociągam za gumkę podczas przechodzenia korytarzami.
Dostrzegam dźwięcznie przechadzającą się korytarzem w swoich wysokich obcasach i ołówkowej spódnicy panią Valentine dźwigającą swoje książki. Natychmiast podchodzę do niej i oferuję jej pomocną dłoń. Po prostu muszę zająć się czymś, co sprawi, że moje złe myśli odejdą.
- Potrzebuje pani pomocy?
- Aw. - uśmiecha się z wdzięcznością i podaje mi trzy z jej książek. - Dziękuję kochanie, niosę je do mojego pokoju.
Chętnie zobowiązuję się do wykonanie jej prośby i niosę je bezpiecznie po schodach, aż do jej klasy. - Jak tam mama i tata? Wszystko u nich w porządku?
- Mają się dobrze. - wyszeptuję.
Ostrożnie kładę książki na biurku i zaczynam przyglądać się niezręcznie jej niezorientowaniu. Potrzebuję od kogoś pocieszenia.
Wiem, że to bardzo nie ma miejscu, ale owijam swoje ręce w okół niej, aby ją przytulić. Na początku jest zaskoczona, ale kiedy tylko słyszy mój szloch i łkanie, szybko oddaje mój uścisk. Utrzymuje swoje ramiona w okół mnie i klepie mnie po plecach. - Kochanie, co się dzieje?
- J-jestem zaniepokojona. - pociągam nosem i wydymam trzęsące się wargi.
- Wciągnij powietrze przez nos... - wciąga powietrze na swoje słowa, a następnie odprężająco wypuszcza je. - I wypuść przez usta.
- Wdycham przez nos, - powtarzam cicho. - wypuszczam przez usta.
- Dobrze. - zapewnia. - Dlaczego jesteś zaniepokojona? Co sprawia, że tak się czujesz?
- Wszystko. - płaczę. - Szkoła, ludzie, dom-
- Wiem, wiem. - uspokaja mnie. - Wszyscy przez to przechodziliśmy, kochanie. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała zostać po lekcjach, żeby ci pomóc, wiedz, że zostanę z tobą. Chciałabym móc sprawić, aby ludzie w szkole byli mili, ale to po prostu banda kretynów, prawda?
- O rany, - śmieję się nerwowo na jej przymiotnik. - Tak przypuszczam-
Niespodziewanie słyszymy szybkie pukanie do drzwi, powodując, że obie odwracamy się w ich stronę. Nagle wchodzi Harry, kłopotliwy wzrok przyklejony jest do jego twarzy. - Oh... Przyszedłem w niewłaściwym czasie?
Pani Valentine wygląda na jakby sfrustrowaną. - Nie mogę dzisiaj przeprowadzić z tobą sesji nadrabiającej. - Rozszerza na niego oczy, na co on robi to samo w uświadomieniu. - Harley nie czuje się najlepiej.
Trzęsę się ze wstydu, kiedy Harry robi krok do przodu i uspokajająco, delikatnie kładzie dłoń na mojej talii, co wydaje się być próbą uwolnienia mnie z objęć pani Valentine, aby zamknąć mnie w jego. - Co się stało tym razem? - pyta zmęczonym głosem.
Piorunuję ich wzrokiem i odsuwam się od obojga, doprowadzając się do ładu w końcu łapię oddech. - Po prostu miałam chwilę słabości. Chcę wrócić do domu.
- To dobry pomysł. - mówi łagodnie pani Valentine, a Harry niecierpliwie kiwa głową. - Harry, jesteś jej bratem, odprowadź ją do domu.
Sztywnieje w proteście, a jego szczęka wyostrza się, posyłając mi jedno, podłe spojrzenie. Ostatecznie jednak wywraca swoimi rozdrażnionymi oczami. - To godzina drogi, a ona chodzi dwa razy wolniej ode mnie.
Wznieca się we mnie odrobina wściekłości. - Dlaczego przykuwasz tak ogromną uwagę do moich wad?
- Ciężko nie zauważyć, jak wolno chodzisz, kiedy specjalnie dla ciebie muszę iść pięć razy wolniej, żebyś mogła za mną nadążyć. - dogryza, sprawiając, że gorączkowo wypuszczam powietrze jak oszalała.
- To twój problem! To ty wybrałeś, aby dla mnie zwolnić!-
- Musiałem dla ciebie zwolnić! Bo znając ciebie, zgubiłabyś się albo ktoś, by cię porwał! - mówi ostro, jego ciemne brwi marszczą się, kiedy szczęka pani Valentine opada.
- Wy dwoje kłócicie się jak stare małżeństwo! Przysięgam na Boga, nigdy nie widziałam czegoś takiego. - wzdycha zmęczona i szybko splata swoje szczupłe ręce.
Nie, nie pozwolę jej myśleć, że to, co teraz mamy to tylko wzajemna niechęć do siebie nawzajem. On jest wrzodem na tyłku, a ja jestem rozjemcą.
- On jest zbyt obrażalski!
- On właśnie powiedział, że zwalnia, kiedy idziesz, ponieważ martwi się, że się zgubisz. Troszczy się o ciebie. - próbuje mnie pouczyć, ale ja zamiast tego wydaję cichy, ironiczny chichot. Harry, naprawdę troskliwy? Nigdy.
Szybko się broni. - Nie chcę brać odpowiedzialności za jej zniknięcie.
- Widzi pani z kim ja muszę żyć? - pytam ją z grymasem niezadowolenia na twarzy i splatając ręce na piersi odsuwam się o krok od Harry'ego.
Ale on trąca moje ramię i staje obok mnie. - Odprowadzam cię do domu, pamiętasz?
Niepewnie zarzucam moją torbę na ramię przed zrobieniem nadąsanej miny. - Chyba tak.
Żegnam się z panią Valentine, a potem Harry z zakłopotaniem zamyka za nami drzwi. Idzie moim tempem, co sprawia, że uśmiecham się delikatnie, gdy ten prowadzi mnie do furtki i odprowadza do domu. Przez jakiś czas idziemy w ciszy, pochłaniając powietrze przed wypuszczeniem szybkiego sapnięcia.
- W każdym razie, dlaczego wracasz do domu? - mruczy.
- Zainteresowany? - pytam z nadzieją.
- Tylko ciekawy. - mówi oschle.
Zraniona opuszczam wzrok, a potem zatrzymuję się. - Mam sześć prac domowych, zostałam werbalnie zaatakowana przez satanistów, kiedy szłam korytarzem i w ogóle w szkole nie jest za dobrze. Potem psycholog szkolny chciał ze mną rozmawiać i zdenerwował mnie i zrobiłam się trochę emocjonalna.
- Czekaj- jesteś zastraszana przez satanistów? - Harry w zdradzający lekkie zdziwienie sposób mruczy z zakłopotaniem.
Potykam się, ale ręce Harry'ego łapią za moje ramiona, powstrzymując przed upadkiem. - Słuchają złej muzyki, farbują włosy na czarno i mówią, że mam się zabić. Mają złe symbole na swoich torbach i kurtkach.
- Harley, nie. - kręci głową i prowadzi nas na pustą ścieżkę, drogę na skróty do naszej ulicy. - To nie sataniści, to goci.
- Goci? Jak emo? - mruczę pod nosem.
- Ta sama pieprzona rzecz. - mówi głośno.
- Goci nie są mili. - mamroczę. - Mówią złośliwe rzeczy, kiedy przechodzę obok, jak idź obciągnąć Jezusowi. Nawet nie wiem, co to znaczy, ale brzmi paskudnie.
- Oj, Bambi. - chichocze, ale w końcu nie może się powstrzymać. Natychmiast pochyla się, trzymając za brzuch i płacząc ze śmiechu. - To takie śmieszne, o Boże-
- Przestań wzywać imię Pana Boga na daremno. - ostrzegam, piorunując go wzrokiem. - To nie jest śmieszne.
- Jesteś taka naiwna. - odzywa się zdyszanym głosem, a potem w końcu staje prosto i ociera łzy z oczu.
- Nie jestem naiwna! - bronię się.
- Jesteś taka urocza. - szczypie złośliwie moje policzki. Odpycham go mocno, na co ten zdziwiony robi krok w tył.
- Czy ty mnie naprawdę popchnęłaś? - prycha, jego dziecinne zachowanie słabnie w przeciwieństwie do ogarniającej go złości.
- To odruch. - bronię się. - Dotknij mnie, a zostaniesz popchnięty.
- Uszczypnąłem twój policzek.
- Ty... rzuciłeś swoją p-p-pieprzoną ręką w moją twarz, myślałam, że chcesz mnie uderzyć!
Zatrzymuje się, a ja nerwowo krzyżuje ręce na piersi na jego odpowiedź- jakakolwiek ona będzie. Harry nie ustępuje i również krzyżuje ręce. - Naprawdę myślałaś, że mógłbym cię uderzyć?
- Nie o to mi chodziło. - wywracam oczami i robię krok do przodu. - Ale kiedy to robisz- - zatrzymuję się, aby uszczypnąć jego policzek, ale przypadkiem wkładam mu palec do oka. - O rany!
- Harley! - wrzeszczy wkurzony i przykłada dłoń do oka, dysząc przy tym z bólu. - Nie wierzę, że właśnie to, kurwa, zrobiłaś!
Pozostaje cicho przez chwilę, ale potem wycofuje dłoń i gwałtownie wypuszcza powietrze. Oko, które wcześniej przypadkiem prawie mu wydłubałam teraz jest niesamowicie czerwone i załzawione, wygląda podobnie, kiedy wraca późną nocą do domu.
- Kocham ból. - powtarza jak mantrę. - Kocham ból.
- Nie wyglądasz, jakbyś kochał ból-
- Kocham ból! - wrzeszczy do siebie i nagle zaczyna chodzić tam i z powrotem.
- Wyglądasz naprawdę dziwnie, kiedy to robisz. - zauważam, a on staje nieruchomo.
- Zamknij gębę, Harley. - ryczy dziko, a potem zaczyna iść do domu beze mnie.
- Czekaj. - wołam, ale ignoruje mnie. - Proszę!
Niezdarnie potykam się o własne stopy, próbując dogonić go idącego szybkim krokiem, ale odwraca się, ponieważ upadam na ziemię i od razu rozcinam kolano. Jęczę do siebie, ze wszystkich sił próbuję się nie rozpłakać i odnoszę sukces. Dzięki Bogu wybraliśmy drogę na skróty, nie chciałabym, żeby ktoś to zobaczył.
Podczas gdy utrzymuję głowę nisko, słyszę zbliżające się do mnie kroki Harry'ego, jest bliżej i bliżej, aż w końcu jego czarne buty zatrzymują się tuż przed moim krwawiącym kolanem. - Zostawiłem cię samą na dwie sekundy, nie mogłaś zapewnić sobie bezpieczeństwa chociaż na tyle.
Pojedyncza łza spływa po moim policzku, kiedy ja próbuję wytrzymać ból. - Nie było cię tu, żeby mnie złapać.
Mimo, że wydaje się być ewidentnie zły przez oko, klęka, opierając się o jedno kolano i przeszukuje ostrożnie swój plecak. Wyciąga butelkę wody i stawia ją obok, a potem sięga po mój i wyciąga paczkę chusteczek, które wie, że zawsze noszę ze sobą.
Moczy je wodą, a potem przyciska i przytrzymuje mocno do mojej rany. Wiercę się i jęczę z bólu, ale on nie przestaje uciskać. - Przestań się ruszać.
- To boli. - nabieram powietrza.
- Zdarłaś kolano. - drwi z niedowierzaniem. Cofa się delikatnie, kiedy krwawienie ustaje, co powoduje jego uśmiech na własny sukces.
- Dziękuję.
Chwilowo cichnie, koniuszki jego palców muskają moją nogę, kiedy uspokajająco wypuszcza powietrze. - Oto, dlaczego czuję się za ciebie odpowiedzialny.
- Wiem. - szepczę.
Jedynie wzrusza ramionami po czym obniża usta do poziomu mojego skaleczenia i tuż nad nim składa delikatny pocałunek. - Przepraszam za kolano.
Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć przez widok jego przekrwionego okna, więc łagodnie kładę swoją dłoń pod nim i niezręcznie wzruszam ramionami. - Przepraszam za oko.
Próbuje powstrzymać swój uśmiech, ale marnie mu to wychodzi. - Powinnaś.
Przysuwam się delikatnie, aby móc bardziej się temu przyjrzeć. Naprawdę mocno go dźgnęłam, co nie? Wygląda okropnie. Marszczy brwi, kiedy zamykam mu oko opuszkiem palca i delikatnie głaszczę nim miejsce tuż pod okiem.
- Nie zamierzasz pocałować mnie w oko? - mruczy pod nosem.
Przełykam ślinę i kiwam nieśmiało, moje wargi rozłączają się i już mam złożyć pocałunek, kiedy nagle jego dłoń chwyta po obu stronach moją szczękę i przyciska swoje usta do moich. Śmieję się przez pocałunek, nie dlatego, że sądzę, że to zabawne; po prostu myślę, że to, iż tak postąpi jest tak przewidywalne, że nigdy bym się tego nie spodziewała.
Uwielbiam uczucie nas całujących się, to takie magiczne w sposób, w jaki nie potrafię wytłumaczyć. Twierdzi, że w ogóle się mną nie przejmuje, ale sposób, w jaki poruszają się jego usta wraz z moimi daje mi fałszywe wyobrażenie. Uwielbiam dźwięk, jak wydajemy, kiedykolwiek kończymy nasz pocałunek- zawsze słychać taki 'cmok' i, to dziwne, ale naprawdę lubię ten dźwięk.
Pierwszy cofa się, nadal klęcząc na kolanach. - Gotowa do drogi?
Wzruszam ramionami. - Kolano mnie piecze.
Niemniej jednak pomaga mi stanąć na nogi. - To tylko zdarte kolano, spróbuj to rozchodzić.
Robię zaledwie jeden krok, a to, oczywiście, już boli. - Jeśli będę iść wolno to będzie dobrze.
Dramatycznie wywraca oczami i przebiega palcami przez swoje długie włosy. - Odmawiam jeszcze wolniejszego poruszania się.
- Będzie mnie bolało. - wydymam usta.
Z jakiegoś dziwnego powodu klęka. - Wsiadaj na moje ramiona.
- C-co? - panikuję. - Nie.
- Poniosę cię.
- A co jeśli będę za ciężka?
- Nie będziesz. - mówi stanowczo i ustawia się naprzeciw mnie.
Piszczę, usiłując ostrożnie założyć moje dwie "jak makaron" nogi na jego ramiona i natychmiast kurczowo uczepiam się go. Harry powoli podnosi się i staje prosto, a ja mocno trzymam jego włosy jak gdyby były lejcami.
- Hm. - mruczę pod nosem. - A więc to takie czucie być wysokim.
- Jak widoki?
Patrzę w dół na niego. - Ekstra.
Niesie mnie w ciszy, a ja pozwalam sobie przebiegać palcami przez jego miękkie, delikatne włosy. Pragnę się w tym pogrążyć. Czuję się komfortowo w jego uścisku, kiedy opuszki jego kciuków masują skórę moich nóg, które trzyma bezpiecznie przy swoim twardym torsie. Przy nim zawsze czuję się tak bezpiecznie.
- Masz w sobie taką opiekuńczą naturę. - szepczę po cichu, czego żałuję, kiedy słyszę jego chichot.
- Może to coś w rodzaju starszego brata. - żartuje, wprawiając mnie w zażenowanie.
- Jesteśmy niczym innym jak tylko bratem i siostrą. - mamroczę, ponownie bawiąc się jego włosami. - Po prostu jesteś opiekuńczą osobą.
- Nie jestem, Harley. - mówi.
- Jesteś. - podtrzymuję swoje zdanie.
- Tylko dla ciebie. - przyznaje, a ja czuję jakby trzepot skrzydeł motyka w moim brzuchu.
- Ponieważ przez cały czas prawie się zabijam?
- Z całą pewnością. Gdyby stało ci się coś złego w mojej obecności, winiłbym się za to.
- A co gdybym celowo zrobiła coś niebezpiecznego? Wtedy nie byłbyś temu winien. - sugeruję bezzwłocznie.
- Tak, wtedy bym się nie przejął. - wyszeptuje, jak gdyby to było nic, albo jakby to miało mnie w ogóle mnie ruszyć.
W takim razie dobra.
- Co gdybym chciała się przechylić do tyłu? No wiesz, wisieć do góry nogami na twoich ramionach jak nietoperz?
- Nigdy byś-
- Jestem nietoperzem! - krzyczę i natychmiast opadam w tył, mój kręgosłup łączy się z jego.
- Harley! - niemal ryczy ze strachu. - Co ty, kurwa, wyprawiasz? Ja pierdole, podnoś się! Jezu Chryste, Harley! Posłuchaj mnie.
Mogę poczuć intensywny ucisk napływający do mojego czoła. - Jeśli się ześlizgnę, to będzie moja wina.
- Próbujesz udowodnić swoją głupią rację? Zabijesz się, do cholery!
- Ja tylko próbuję być nietoperzem.
- Nie jesteś nietoperzem!
Jego uścisk na moich nogach na pewno spowoduje siniaki, więc myślę, że to już pora podnieść się i to skończyć. - Dobra, nie jestem nietoperzem.
Szybko podciągam się, wracając na poprzednią wysokość. Harry odetchnął z ulgą przed zdenerwowanym chrząknięciem. - Napędziłaś mi niezłego stracha.
Pochylam się do przodu i obniżam lekko czoło do jego zburzonych, brązowych włosów. Moje usta są nad jego uchem. - Jesteś bardzo opiekuńczy wobec mnie. Przyznaj to.
- Ta, ta, nie ważne. - usiłuje się przyznać i mogę to usłyszeć.
Ponownie siadam prosto, a on zastanawia się nad czymś przed przemówieniem: - Musisz mieć naprawdę silne plecy, żeby móc się tak podnieść.
- Gimnastyka. - mruczę pod nosem. - Robiłam to przez dwanaście lat.
- Oh.
- Pamiętasz, jak powiedziałeś mi, że nie lubisz gimnastyczek? - pytam i przez przypadek wyślizguję się lekko, sprawiając, że ten śmieje się głęboko, jednocześnie sprawdzając i jeszcze bardziej wzmacniając swój uścisk. - To poniekąd zabolało.
- Przepraszam, Bambi. - chichocze. - Nie zauważyłem.
- Przeprosiny przyjęte. - uśmiecham się do siebie i przebiegam dłońmi przez jego włosy raz jeszcze.
Harry wydaje zadowolone jęknięcie. - To tak cholernie niesamowite uczucie, kiedy bawisz się moimi włosami.
- Są wystarczająco długie, żeby zrobić z nich kitkę. - przyznaję, w tajemnicy wyciągając jedną ręką gumkę do włosów i rozszerzam ją.
- Nigdy nie próbowałem związywać ich w kitkę.
Zakładam gumkę na swój nadgarstek, potem rozczesuję jego włosy palcami, w ten sposób pozbywając się jakichkolwiek nierówności i tworzę dla niego idealnego męskiego koka. Uśmiecham się do siebie na ten widok. Chce mi się śmiać, dopóki nie uświadamiam sobie, jak atrakcyjnie on tak naprawdę wygląda.
- Jak to wygląda? - pyta.
- Ekstra.
- Zdejmuję to, kiedy tylko wrócimy do domu. - informuje przypadkowo w momencie, kiedy jesteśmy już blisko. Ściąga mnie ze swoich ramion i delikatnie stawia na ziemi.
- Co przypomina mi, Bambi, że jesteśmy w domu.
______________________________________________________________
Wybaczcie mi tak długie czekanie. :( Najpierw nie miałam internetu, a kiedy w końcu go odzyskałam - zajęłam się nowym rozdziałem Stalked i nowym rozdziałem tutaj, dlatego tyle czasu mi to zajęło... :(
Właśnie! Sprawdzajcie Stalked!
15 komentarzy = rozdział 27
Omg :o
OdpowiedzUsuńKońcówka taka javduava>>>>>>>>>>>>>
Świetny xx
Super rozdzial jak zawsze i jeszcze pierwsza jestem. Xx
OdpowiedzUsuńOMFG ��
OdpowiedzUsuńHarry taki opiekuńczy i wgl ♡♡♡
Kocham ten rozdział!
Sara xoxo
Jeju. Już jest. :) Kocham to czytać. :) I ten rozdział jest taki ughtsks Super po prostu. ;D
OdpowiedzUsuńUwielbiam ich razem ♡
OdpowiedzUsuńKocham ♡
OdpowiedzUsuńŚwietny x
OdpowiedzUsuńAwww....Hahahaha cudowny *.* "Obciągnij Jezusowi" O kurwa! I ci goci! Hahaha
OdpowiedzUsuńJestem nietoperzem! XD
OdpowiedzUsuńcudowny :*
OdpowiedzUsuńHarry taki opiekuńczy :) taki kochany :)
OdpowiedzUsuńCzy tylko mnie tak bardzo denerwuje Harley? -.-' ale i tak mam nadzieję, że będzie duużo love XD
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny. Xx
OdpowiedzUsuńSwietnie! Czekam na nezt XD
OdpowiedzUsuńSzkoda ze nie ma juz rozdziałów co piątek :( ale rozdział i tak świetny
OdpowiedzUsuńsuperrr:)
OdpowiedzUsuń