sobota, 28 listopada 2015

Chapter 37.

* Uwaga: jeśli ktoś kiedykolwiek doświadczył napaści na tle seksualnym, 
bądź został dotknięty napaścią na tle seksualnym, nie radziłabym czytać tego rozdziału. *


- Co masz teraz na sobie, maleńka? - grucha niskim głosem do swojego iPhona podczas przechadzania się spokojnym krokiem po miękkiej, zielonej trawie w ogrodzie. Zostawiam otwarte drzwi, wysilam swój umysł, aby znaleźć jakąkolwiek inną emocję, niż złość i zazdrość.

Clyde próbuje mnie rozproszyć, ale jestem skupiona wyłącznie na rozwiązłej rozmowie Harry'ego z kimkolwiek, kto jest naprawdę tak głupi, aby mieć na niego czas. Jestem sfrustrowana, mój mózg jest jak sparaliżowany, intensywnie wsłuchując się w uwodzicielskie słowa swobodnie wypływające z jego ust.

- O cholera. - chichocze Clyde, kiedy oboje słuchamy tego, co on mówi. - On uprawia seks przez telefon.
Powstrzymuję te wszystkie bolesne słowa, zamiast tego wsłuchuję się jeszcze bardziej. - Podoba ci się, kiedy mówię do ciebie maleńka? Co chcesz, abym ci zrobił, maleńka?

Jest idiotą. Jest egocentrycznym, nieostrożnym, wścibskim idiotą. Chce mi się płakać, mam ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy i ryczeć bez końca. Ale nie zrobię tego, zamiast tego po prostu będę go metaforycznie pieprzyć, ponieważ dosłownie to nigdy nie wydarzy.

Clyde i ja wypijamy kolejną rundę szotów, a potem jeszcze jedną. Chcę uśmierzyć ból. Ale dlaczego czuję go tak bardzo? Czy nie uciekam się do zapicia emocji, przez to, że czuję się zdradzona? A może jest coś jeszcze? Myślę, że... coś do niego czuję.

O rany. Myślę, że coś do niego czuję.

To dlatego to tak boli? Ale dlaczego? Jest zimny, nieczuły i sadystyczny. Nigdy się nie uśmiecha, nigdy się nie śmieje i nigdy nie jest miły. Chciałabym móc podać za przykład, że zawsze pomaga mi wstać, ale wiem, że robi to tylko dlatego, że nie chce być za mnie "odpowiedzialny".

Muszę położyć kres moim uczuciom, wzmocnić się, pić, pić i pić.

- Nalej mi jeszcze jednego. - mówię niewyraźnie, od razu tracąc równowagę. Niestety zataczam się, potykając o własne nogi i szybko ląduję na podłodze. Clyde wybucha śmiechem i pomaga mi wstać z powrotem na nogi, ale ja już nic nie czuję, ani psychicznie, ani fizycznie.

Harry przypatruje się nam biernie pod drzwiami, jego dłoń zakrywa głośnik telefonu. - Co się, kurwa, dzieje?
Cały czas stoi obok mnie. - Nie... nie złapałeś mnie?
Lekko zdziwiony marszczy brwi. - Nie mogłem, rozmawiałem przez telefon.
Smutno wydymam usta, czując pieczenie w gardle. - Nie złapałeś mnie. - powtarzam.
- Kurwa mać, Harley. Rozmawiam z kimś, sama się łap. - prycha, wracając do ogrodu. - Bądźcie cicho, muszę odebrać ten telefon.

Po raz drugi zostawia mnie i Clyde'a samych, ale nie chcę już pić. Jestem zbyt zdołowana faktem, iż Harry wolałby ruchać się z kimś przez telefon, niż łapać mnie, kiedy upadam. Dobrze wiedzieć, jakiego wyboru dokonał. Teraz ja dokonam swojego.

Chwytam rękę Clyde'a i filuternie ciągnę go przez salon. - Chodźmy na górę.
Jesteśmy pijani, ale pozostaję przy zdrowych zmysłach na tyle, aby wiedzieć, jak smakuje zazdrość. I co zabawne, jestem przy zdrowych zmysłach również na tyle, aby wiedzieć, czym jest zemsta. - Cały czas prosto, do pokoju Harry'ego.

Zabieram go na górę i specjalnie wchodzimy do pokoju Harry'ego, jestem pewna, że to sprawi, że zrobi się siny ze złości. Uśmiecham się przebiegle, prowadząc nas na brzeg jego łóżka, gdzie oboje siadamy i ponownie łączymy nasze usta. Wciągam powietrze, kiedy przekornie muskam dłonią jego udo i spontanicznie łapię go za krocze.

- Ach, czekaj, muszę skoczyć do łazienki. Daj mi minutkę.

Zatacza się i chwiejnym krokiem wychodzi, to daje mi trochę czasu, aby się przygotować. Już się nie martwię, chcę po prostu zrobić coś, co bardzo wkurzyłoby Harry'ego. Więc, zdejmuję moją szkolną spódniczkę, sweter i krawat. Nie miałam czasu się przebrać, ponieważ prosto ze szkoły poszłam na zakupy.

Zostawiam tylko koszulkę i rajstopy. Wchodzi Clyde i na mój widok jego oczy robią się ogromne, widzę w nich pożądanie. Kiedy siada obok mnie z jego ust wychodzi ciche jęknięcie, wargi natychmiast wędrują na moją szyję.

- Oh. - sztucznie grucham i lekko wywracam oczami. - Clyde... naprawdę mi się podobasz.
Mogę poczuć uśmiech formujący się przy mojej skórze, w miejscu, gdzie mnie całuje. - Co ci się we mnie podoba?
Rany. - Wszystko. Twoje usta, twoje oczy... twoje włosy-
- Naprawdę? - koniuszki jego palców wędrują do mojej koszulki, rozpinając ją tak boleśnie powoli. Wzdycham zniecierpliwiona i szybko rozdzieram ją własnymi rękami, sprawiając, że kilka guzików odpada.
- Tak, Clyde. - jęczę, przywołując jego usta z powrotem do moich. - ... zawsze mi się podobałeś.
Jego pocałunki stają się coraz wolniejsze. Po chwili odsuwa się, żeby spojrzeć na mnie ze zmartwieniem w swoich orzechowych  oczach. - Ja... przepraszam za to, co się stało w dzień potańcówki. Za każdym razem, kiedy widzę cię w szkole, ja, to znaczy, nienawidzę siebie za to. Zawsze chciałem cię przeprosić, ale za bardzo bałem się-
- W porządku. - ucinam. Łapię go za dłonie, kładę je na moich udach i delikatnie, ale krótko muskam jego usta swoimi. - Możesz je podrzeć, i tak były tanie.

Powoli kiwa, a potem zniża się i klęka na podłodze między moimi szczupłymi nogami. Palcami wbija się w krocze moich rajstop i rozdziera je, tworząc na tyle dużą dziurę, aby odsłonić moje uda. Pochyla się uwodzicielsko do przodu i mocno wsysa w skórę moich nagich ud, wywołując dziwne, ale jednocześnie przyjemne doznania. Tworzy malinki na całych udach, wyglądają trochę jak siniaki.

- Naprawdę przepraszam. - przestaje, unosząc się z kolan, by szybko z powrotem przy mnie usiąść. - Jesteś odjazdowa i nie jesteś jak inne dziewczyny, z którymi się spotykałem. Jedyne, co one robią to, no wiesz, wbijają każdemu nóż w plecy, używając seksu, jako broni. Za każdym razem, kiedy uprawiam z nimi seks, potem mam na karku stukniętego ex usiłującego mnie zlać. Ale ty jesteś prawdziwa, jesteś taka prawdziwa.

W głowie wypuszczam najgłośniejsze, najbardziej sfrustrowane westchnięcie, jakie mogę sobie wyobrazić. Teraz czuję się źle, czuję się jak gówno. Clyde jest w jakimś sensie przyzwoitym człowiekiem, a ja próbuję go wpędzić w kłopoty. - Nie chciałam uprawiać seksu-
- Nie, nie, jest dobrze. - zapewnia mnie przekonującym, pijanym uśmiechem. - Nie mam prezerwatyw, więc to był niezręczny moment, kiedy musiałem cię powstrzymać. - śmieje się, delikatnie przy tym śliniąc.
- Chciałam tylko wkurzyć Harry'ego, ale najgorsze jest to, że nie martwi się o mnie na tyle, aby miało go to obchodzić. - chrypię ponuro przez ucisk w gardle przez ogarniające mnie mdłości, ale powstrzymuję się.
Oczy Clyde'a łagodnieją, jest rozczarowany. - Co?-
Przerywa mu głośne huknięcie zniszczonych drzwi, ujawniając wysoką, ciemną postać Harry'ego ukazującą zabójczą wściekłość. Wbiega, jego silne, umięśnione ręce dziko ściągają Clyde'a z łóżka na zimną podłogę. - To tu się do kurwy dzieje?!
Szarpie go za ramiona i podnosi tak brutalnie, że jego palce u stóp ledwo dotykają podłogi. - Wow, uspokój się-
- Próbujesz przelecieć Harley i mówisz, że mam się uspokoić?! - wrzeszczy dziko, jego mięśnie napinają się. - Ona jest pijana, człowieku. Co jest z tobą, kurwa, nie tak?
Pozwala wyślizgnąć się Clyde'owi ze swojego uścisku, na co ten upada i szybko odsuwa się na klęczkach, przypadkiem wpadając na ścianę, podczas, gdy ja ze strachu zakrywam usta dłońmi. Ale muszę przemówić. - O-on nic nie próbował zrobić-
- Zamknij mordę, Harley! Daj mi się tym zająć!-
- Źle to wszystko zrozumiałeś, bracie. - broni się Clyde.
- Nie jestem twoim pierdolonym bratem. Wynoś się z mojego domu, zanim zadzwonię na policję. Ja jebie, przyrzekam Clyde, nie zawaham się. - warczy, patrząc groźnie na swojego, ponoć, najlepszego przyjaciela, zanim ten wstaje i chwiejnym krokiem idzie do drzwi.
- Harry, ja-
- Idź do domu. - spluwa.
Od razu wychodzi. Harry wpatruje się we mnie, w jego oczach widać obrzydzenie. Milczy przez cały czas- kiedy słyszymy dźwięk ciągnących się przez korytarz kroków, sunących schodami na dół, a potem na zewnątrz. Dopiero, kiedy zapada cisza, Harry postanawia przemówić, nadal mnie obserwując. - Za dużo wypiłaś.
- Całkiem nieźle się bawiłam. - bełkoczę.
Wkurzony wywraca oczami, patrząc na moją podartą koszulkę i rajstopy. - Weź moją koszulkę.
Ściąga ubranie ze swojego umięśnionego ciała i rzuca nim nieostrożnie w moją stronę, ale odrzucam ją na bok. - Nie chcę twojej koszulki. - wydawało mi się, że tego właśnie chciałam, widzieć Harry'ego wściekłego przez moje próby przespania się z Clyde'em. Ale... nie czuję się tak, jak myślałam, że będę się czuć. Tak naprawdę czuję się okropnie.
Stoi tak na wpół nagi, wściekły i zawiedziony. - Nie chcę krzyczeć i wrzeszczeć, są szanse, że nie będziesz tego pamiętać. Ale... kurwa, Harley, nie możesz odprawiać takiego gówna. Dlaczego Clyde? Mój najlepszy przyjaciel?
- Chciałam zranić ciebie tak, jak ty mnie. - wyszeptuję.
Wyciera dłońmi twarz ze zmęczenia, głośno wzdycha i podchodzi, by ze zmartwieniem usiąść obok mnie. - Mam tego dość. Ile to już razy walczyliśmy ze sobą, a potem tydzień później zabawialiśmy się ze sobą, a potem znowu walczyliśmy? Harley, nienawidzę tego-
- Ale ja nie chcę się godzić. - cicho płaczę. - Ty... tak bardzo mnie zraniłeś.
Tylko jęknął. - Od teraz będę trzymał się na dystans, dam ci przestrzeń. Nie mam pojęcia, jak mógłbym ci to wynagrodzić, więc nawet nie będę próbował. Nie mogę powiedzieć ci prawdy i nie możesz tego znieść. Nie chcę, żebyś mi wybaczyła.
Spinam się, czuję jak moje serce zaciska się z bólu, a ciało powoli zaczyna wiercić się na materacu. - Dlaczego nie możesz po prostu przestać sypiać z dziewczynami?
- Bo mam chory powód, który to usprawiedliwia.
- To bardzo złe moralnie. - utrzymuję.
- Wiem.
- Jesteś... taki obrzydliwy. - przyznaję.
- Wiem. - powtarza.
- Sypianie z nimi sprawia ci przyjemność? - szepczę, za bardzo boję się poznać odpowiedź.
- Brzydzę się tego. - mówi sztywno. - Nienawidzę z tego każdej minuty.
Jestem zmęczona. Kładę się na łóżku, a Harry przenosi się na podłogę, żeby usiąść obok mnie. Nie mam pojęcia, o co do cholery chodzi, nigdy nie wiedziałam. - Skoro tak tego nienawidzisz, to dlaczego robisz to ze mną?
- Ponieważ ty jesteś... taka inna od reszty dziewczyn. - mówi prosto. - Gdybym mógł wybrać kogokolwiek, wybrałbym ciebie. Nie potrafię... żyć bez uczucia mojej skóry przy twojej.
Usiłuje być słodki, ale nie oszuka mnie. - To umrzyj.
- Jezu. - narzeka cicho, a ja zamykam w końcu oczy. Nie chcę dłużej kontynuować tej rozmowy.

~

Wyrywam się ze snu, mój oddech jest płytki, a gardło walczy o powietrze. Mocno kaszlę, szybko wstając od razu spoglądam w bok. Przełykam ślinę, zwilżam usta i szybko oczyszczam gardło. Serce mi łomocze, która jest godzina?

Zostaję oślepiona światłem słonecznym przez co natychmiast odwracam się, i szczęka mi opada, kiedy spoglądam na siebie. Jestem przerażona na widok mojej szkolnej koszulki całej podartej, moich rozdartych rajstop i ud całych w małych, czerwonych siniakach.

- Nie. - szepczę do siebie, nie pamiętając o niczym z ubiegłej nocy. Cicho płacząc otulam się mocno ramionami, wstydzę się, moja skóra jest zimna i wykorzystana.

Kiedy kładę się z powrotem na łóżku, czuję się tak, jakby moje organy wewnętrzne miażdżyły się jeden po drugim, moja zimna, blada skóra boli. Modlę się, aby to był sen, proszę, żeby to był tylko sen.

Odwracam głowę, widzę półnagie ciało śpiącego Harry'ego leżące na podłodze obok mnie, głową i plecami opiera się o ścianę. W tym momencie nigdy nie czułam tak silnej potrzeby, żeby się drapać.

Będę wymiotować.

Moje niemal puste ciało przenosi się do łazienki i klęka przy muszli klozetowej, czuję coś w sobie, ale jestem zbyt zdezorientowana, by zemścić się na sobie za moje mdłości. Muszę zmusić się fizycznie do wymiotów, to jest toksyczne. Kolor moich wymiocin jest jasno pomarańczowy, co jest jednocześnie niepokojące i przerażające.

Ale czuję parę miękkich, ciepłych dłoni odsuwających moje brązowe włosy do tyłu w czasie, kiedy wykasłuję wszystko, co mam w sobie. Przestaję po kilku minutach, słabo podciągając się w górę przy pomocy czyjegoś uścisku. Odwracam się, aby zobaczyć wpatrującego się we mnie, zamyślonego Harry'ego i przełykam ze strachu ślinę.

- Nic ci nie jest? - wyszeptuje.

Gapię się na jego półnagie ciało, a potem patrzę na moje; widzę siniaki na udach, rozpartą koszulkę i podarte rajstopy. Unoszę moją pulsującą głowę i z przerażeniem patrzę w jego szmaragdowe oczy. Jest taki zmieszany, kiedy widzi, w jaki sposób go postrzegam, jego oczy natychmiast wytrzeszczają się.

- Harley, nie-
- Ty...
- Nie! Boże, wiem, że to wygląda okropnie, ale nie zrobiłem nic-
- Dlaczego moje ciuchy są podarte? - słabo płaczę.
Chwyta mnie za ramiona i mocno przytula. - Posłuchaj mnie, nikt cię nie dotknął.
Muskam koniuszkami palców moich nóg, widząc nieskończoną ilość siniaków. - Kto mi to zrobił?-
Nagle drzwi łazienki otwierają się, by pokazać moich rodziców ostrożnie przyglądających się nam w zdziwieniu. - Co tu się do cholery dzieje?
- Mamo. - płaczę i odpycham Harry'ego, zostawiając go samego, podczas, gdy ona ze strachu owija swoje delikatne ramiona wokół mnie.
- Harley, przysięgam na własne życie, nic się nie wydarzyło.
Oczy mojego ojca błyszczą z wściekłości, kiedy patrzy między nas. Zauważa moje posiniaczone ciało i pół nagie ciało Harry'ego. - O, rety. Karen, dzwoń na policję-
- Nie, nie rób tego! Nie dotknąłem jej, nigdy w życiu nawet nie pomyślałem o dotykaniu jej-
Przerywa mu natychmiast mój ojciec, wchodzi i dla naszego bezpieczeństwa odpycha Harry'ego do tyłu, przygwożdżając do ściany. - Matthew, nie tknąłem jej nawet palcem. Musisz mi uwierzyć.
Mama wciąż trzyma mnie w swoich bezpiecznych objęciach, trzymając z dala od niego. - Harley, zejdź na dół i zadzwoń na policję.
- Harley! Mogę powiedzieć ci, co się stało, jeśli tylko mnie wysłuchasz! - krzyczy Harry, jego ręce są wstrzymywane przez mojego tatę. Mam zaszklone oczy, przeraża mnie to, krzyżuję ręce i staję za moją matką.
- Nie kłam. - błagam, a on uczciwie przytakuje.
- Upiliście się, ty i Clyde. I... zaczęliście się całować, a ja- ja próbowałem powiedzieć ci, żebyś przestała już pić, ale nie słuchałaś. Potem poszłaś na górę i weszłaś z Clyde'em do mojego pokoju-
- Dlaczego jej ubrania są podarte, Harry? - pyta wkurzona mama.
- Jezu, musieliście je sobie pozdzierać, nie wiem! A to nie są siniaki, to malinki! Wszedłem tam, zanim cokolwiek się wydarzyło, i wywaliłem Clyde'a bo... po prostu wkurzyłem się widząc ciebie z nim. Dałem ci moją koszulkę, bo twoja była podarta. I zasnęłaś w moim łóżku, a zostałem z tobą, żeby mieć pewność, że wszystko będzie z tobą w porządku, to wszystko, co się stało. Proszę, uwierz mi, mówię prawdę. Mogę zadzwonić do Clyde'a-
- Kim jest Clyde? - pyta mój ojciec.
- Jest moim kolegą, znanym też jako randka Harley na potańcówkę. - wyznaje i patrzy wprost na mnie. - Harley, przepraszam, że powiedziałem twoim rodzicom, co się stało, ale nie mogę kłamać i sprawić, że będę wyglądał na gwałc-
- Wystarczy. - ojciec wypuszcza Harry'ego, na co ten wzdycha z ulgą.
Moje myśli i uczucia pieprzą się ze sobą. Wierzę Harry'emu, on nigdy by mi tego nie zrobił. Ale... to wyglądało tak źle, kiedy się obudziłam, w ogóle nie przyszło mi na myśl inne wytłumaczenie. - Clyde zrobił cokolwiek?
- Nie, powstrzymałem was. On był pijany, więc nie myśl, że by cię wykorzystał.
Moja mama zawsze wie, jak sobie ze wszystkim poradzić.  - Wszyscy się po prostu ubierzmy, uspokójmy, zejdźmy na dół napić się herbaty i zadzwońmy do Clyde'a. Harry, mam nadzieję, że, na Boga, mówisz prawdę.

Moi rodzice patrzą na niego sceptycznie, kiedy zgorszony wraca go swojego pokoju, a potem i oni idą się przebrać. Moja mama łapie mnie za dłoń, abym poszła za nią, ale zostaję sama w łazience, moje serce wali ze strachu, jak Harry będzie na mnie patrzył po tym wszystkim. Pewnie sprawiłam, że teraz się mnie po prostu brzydzi, jednak dobrze jest wiedzieć, że jestem bezpieczna.

_____________________________________________________

20 komentarzy = rozdział 38. :)

sobota, 14 listopada 2015

Chepter 36.

Harry i ja przez całe pięć dni nie odzywamy się do siebie ani słowem. Siedzimy przy obiedzie, odmawiamy modlitwę i jemy w ciszy. Próbuję szukać pozytywów wszędzie, gdzie pójdę, nawet w szkole, gdzie nienawidzę wszystkiego najbardziej. Zostaję po szkole, aby spędzić mniej czasu w domu, więc nie będę musiała być w jednym miejscu z nim. Wszystko w nim mnie denerwuje, nawet kiedy nic nie robi. Już nawet nie mogę na niego patrzeć, musiałam uciec.

Spędzam piątkowe popołudnie kupując akcesoria do mojego akwarium. Ciężko jest mi przyzwyczaić się do Eden, mam ją dopiero mniej więcej miesiąc. Ona nie jest jak Forrest, Cezar, Ryba czy Tybalt. Eden jest nieśmiała i nie docenia tego, co dla niej kupuję, w zeszłym tygodniu kupiłam jej różowe kamyczki, a ona nawet na nie nie spojrzała. Rozumiem, że jest rybą, jednak mimo tego spodziewałam się zobaczyć Eden pływającą w podekscytowaniu. Wszystko, co robi przypomina mi o smutku.

Kiedy tylko wracam do domu, idę prosto na górę. Wmaszerowuję do mojego pokoju, opróżniam torbę z rzeczami i klękam przy akwarium, aby zobaczyć bez entuzjazmu sunącą przez wodę Eden. Lekkie westchnięcie opuszcza moje usta, gdy przenoszę ją do plastikowego pojemnika i odkładam je na bok. Moje dłonie szukają nowej jaskini i wodorostów, które w zamyśleniu umieszczam w jej akwarium.

Ostrożnie przenoszę ją z powrotem do akwarium z nadzieją, iż może w jakiś sposób będzie szczęśliwa. Wciąż wygląda na jakby przygnębioną. Ja tylko chciałam, aby poczuła się bardziej pewna siebie, ale jak mogłabym pomóc? Ona musi pomóc sama sobie.

Może potrzebuje nowych przyjaciół.

To jest to. Potrzebuje nowego towarzystwa. Eden nie ma nikogo poza jej matką, którą jestem ja. Więc, to jest czas, w którym musi znaleźć chłopaka. Może mogliby mieć razem jajeczka i stworzyć rodzinę. Szczęście Eden jest moim priorytetem.

Gdy tylko z podekscytowaniem biegnę po moją torebkę i natychmiast zbiegam po schodach na dół, uświadamiam sobie coś. Zaczynam trochę wariować. Błędnie interpretuję pływanie rybki, jako metaforę smutku i przygnębienia. Powinnam moją potrzebę sprawienia, aby moje zwierzątko było szczęśliwe, interpretować jako metaforę smutku i przygnębienia. To ja jestem samotna, nie Eden. Ja potrzebuję chłopaka, nie Eden.

Tak, potrzebuję chłopaka. Miłego, z uczuciami. Wiem, że Harry nie jest moim chłopakiem, ale jest wystarczająco blisko, aby użyć go jako przykład tego, czego nie lubię w chłopcach.

Tak, to czasem wydaje się atrakcyjne, kiedy buntuje się przeciwko światu. Ale bądźmy poważni, on nie ma przyszłości. Chcę chłopaka, który nie boi się pokazać emocji.

Na mojej twarzy gości pewny siebie uśmiech, kiedy swobodnie wzdycham i decyduję nie iść do sklepu po kolejną rybkę. To smutne, dziwne i po prostu oczywiste... cóż, dziwne.

Kieruję się prosto do salonu, biorąc pod uwagę, że Detektyw Murdoch zaczyna się za dziesięć minut. Ale tak szybko, jak otwieram drzwi, wątły, wychudły, rudy kot z dziwnym kawałkiem bez futra na ciele przebiega mi przez nogi i pędzi na górę.

Co to u licha było?

Wchodzę do salonu z nadzieją na uzyskanie jakiejś odpowiedzi dlaczego w naszym domu jest kot, ale spotykam się z kimś niespodziewanym. To Clyde, siedzi ponuro na naszej kanapie, zalewając się łzami. Czyli tak, jak ja wyglądałam, kiedy nie pojawił się jako moja randka na potańcówkę.

- C-co ty tutaj robisz? - pytam podenerwowana, słabo splatając ręce na piersi. Spogląda na mnie ze zmartwieniem i wypuszcza wykończony wydech, a potem chwyta poduszkę i mocno ją przytula.
- Mam problemy z pewnymi ludźmi. - płacze, wycierając zbłąkane łzy. - Więc Owocowa Oponka musi pozostać przez jakiś czas w ukryciu.
- Co? Gdzie Harry? - marszczę brwi. To naprawdę bardzo niepokojące i w ogóle mi się to nie podoba.
- Robi herbatę w kuchni. - wyszeptuje cicho w porażce.
- Wszystko gra? - mamroczę niezręcznie, doskonale wiedząc, że nie. Ale co innego powinnam powiedzieć?
Tylko macha głową, muszę przeprowadzić dochodzenie. - Co się stało?
- Owocowa Oponka. - to wszystko, co jest w stanie wykrztusić przez swój płaczliwy głos. - Ona... Ona... Ona nie jest bezpieczna.
- To twój kot?
- Tak, ona jest całym moim światem. - zamyka oczy w smutku.
- Dlaczego nie jest bezpieczna?
- Powiedzmy... - zatrzymuje się, zanim przychodzi mu coś do głowy. - Pracuję w burger-vanie. I moi klienci odkryli, że ich... burgery nie są... tak naprawdę burgerami. I wiedzą, gdzie mieszkam i chcą przyjść i mnie pobić. - to nie ma absolutnie żadnego sensu, to całkowicie dziwne, ale jednocześnie interesujące.
- Dlaczego nie dawałeś im ich burgerów?
- Bo burgery, które oni chcieli, były w chuj wymyślne z... mnóstwem sera i bekonu, jajek, cebuli. Po prostu wszystko, co sprawia, że burger jest wyśmienitym burgerem. - grzmi na mnie ze złości. Nieśmiało zajmuję miejsce obok niego, a jego dłoń muska moją nogę, by następnie położyć ją na moim kolanie.
Od razu zdejmuję ją. - Powinieneś im po prostu powiedzieć, że nie masz sera, bekonu, jajek i cebuli. Powinni zrozumieć.
- Miałem burgery, jakie chcieli, ale zjadłem je. Więc wszystko, co zostało to zwyczajny hamburger.
- W takim razie nie powinieneś zjadać ich burgerów-
- Wiem, ale one po prostu czekały w mojej szafce kuchennej w domu, gotowe do dostarczenia tamtym ludziom. I... Zabrałem je wszystkie. - wzdycha, i to wtedy w końcu uświadamiam sobie, co on próbuje mi przekazać. Odsuwam się ze strachu, a wtedy wydyma wargi i wybałusza oczy.
- Harley, nie myśl, że jestem złym człowiekiem-

Przerywa mu wejście Harry'ego z dwoma kubkami herbaty i rękach. Jego oczy natychmiast przechodzą z Clyde'a na mnie, szybko idzie w naszą stronę i siada między nami. Wstaję, ponieważ nie chcę być z nim jakkolwiek połączona i siadam na innej sofie.

- Ziom, przestań płakać. - rozkazuje Harry i podaje mu herbatę.
- Mógłbyś zaopiekować się Owocową Oponką, dopóki nie uporam się z tym bajzlem? - szlocha.
- Ci goście nie wrócą cię szukać. Kiedy ja miałem osiemnaście lat, ludzie gadali mi jakie gówna codziennie. I nigdy się to nie zdarzyło. - zapewnia i bierze łyk swojej herbaty, poprawka, czarnej kawy.

Martwię się o własne życie, siedzą w tym bałaganie emocji przez kota, który jest w niebezpieczeństwie. Ale obok tej niedorzeczności, to jest poważne. Clyde i Harry są niebezpiecznymi ludźmi. Ale jak mogą odbywać rozmowę na temat kota o imieniu Owocowa Oponka?

- Owocowa Oponka nie będzie ci przeszkadzać, ona po prostu robi swoje rzeczy-
- Nie będę zajmował się twoim ohydnym, pieprzonym kotem! - spluwa.
- Proszę, Harry. - szlocha. - Będę ci płacić za jedzenie i jej codzienne leczenie. Ty tylko musisz ją karmić i czesać jej futerko trzy razy dziennie.

Zrobię wszystko, żeby Clyde przestał płakać. - Ja zajmę się Owocową Oponką.
Harry w końcu zbiera się na odwagę, aby na mnie spojrzeć, nasila wzrok i przygrywa dolną wargę. - Zajmiesz?
- No. - wzdycham, odwracając wzrok. - Clyde się martwi, chcę pomóc.
- Dziękuję. - jak na ironię, płacze z nadmiernego szczęścia. - Zajmij się nią, bez niej jestem nikim.
- Zajmę. - mamroczę. - Jest u nas bezpieczna.
Clyde uśmiecha się, ale wkrótce ten uśmiech blednie. Pociąga do siebie nosem i więcej łez zaczyna spływać po jego policzkach. - Nigdy nie spędziłem ani jednego dnia bez niej, jestem taki smutny.
- Słuchaj. - Harry patrzy w podłogę, by po chwili z wahaniem spleść swoje palce, powstrzymując się przed nadmierną gestykulacją, którą napewno by odprawiał. Harry dużo wymachuje rękami, kiedy czuje się niezręcznie. - Rodzice Harley są w pracy, nie wrócą do, chyba, czwartej nad ranem. Możesz zostać tutaj jeśli chcesz, ale będziesz musiał zniknąć do jedenastej. Wtedy się budzą.
Clyde ze smutkiem przykłada ręce do swojego serca. - Naprawdę?
- Mam butelkę wódki w moim pokoju. Po prostu nawalmy się, dobra?
Pociąga nosem, wypuszcza powietrze i kiwa głową, a potem wyciera nos. - Dobra.

Moje uda zaczynają trochę swędzieć. Nie chcę, żeby pili, szczególnie w naszym domu. To strasznie złe, oboje muszą wyjść, zanim coś zepsują.

- Nie ma tu żadnych domówek, na które można by pójść? - sugeruję im.
- Nie możemy zostawić Owocowej Oponki. - Harry po raz pierwszy okazuje odrobinę współczucia. - Poza tym, bierze leki każdego wieczoru o dziewiątej.
- Zajmę się Owocową Oponką-
- To moja ostatnia noc z nią, nigdzie nie idę. - odzywa się Clyde z rozdrażnieniem w głosie i wstaje na nogi. - Owocowa Oponko!

Chwilę później kot pojawia się i wskakuje na kanapę, a potem na jego ramię. Harry natychmiast zaczyna się wiercić na ten widok i wychodzi po butelkę wódki. Bardzo się boję. Muszę mieć pewność, że nic nie zniszczą.

Harry znów pojawia się z nadzwyczaj ogromną, szklaną butelką jego Russian Standard wódki. Niezręcznie wzdycham, kiedy ten bezproblemowo przechodzi do kuchni razem z Clyde'em i Owocową Oponką. Niepewnie podążam za nimi i po kryjomu staję przy framudze drzwi, intensywnie im się przyglądając.

Harry szybko chwyta trzy kieliszki i rzuca je na blat, po czym bierze butelkę wódki i wlewa do każdego po małej dawce. Jestem bardzo skołowana, dlaczego jest tego taka mała ilość?

- Szoty. - instruuje Harry i podaje Clyde'owi jego kieliszek. Harry szybko go opróżnia, nawet nie wzdryga się, kiedy ciecz przepływa przez jego gardło. Robił to tak często, że teraz już nawet nie czuje palenia?
Clyde kręci się i odchrząka, kiedy bierze swój kieliszek, trująca ciecz tworzy ostry ból w jego gardle. - Muszę to czymś zapić albo się porzygam.
- Za chwilę. - mamrocze Harry, unosząc w swojej wielkiej dłoni trzeciego szota i pokazując, abym go wzięła.
- Musisz pić? - wyszeptuję, nie chcąc nawet przyznać, że jestem zaniepokojona, bo na to już za późno.
- To tylko jedna butelka na naszą trójkę. - marszczy brwi i oblizuje dolną wargę.
- Nie chcę pić.
Wywraca oczami, ale odsuwa go ode mnie, sztucznie się przy tym uśmiechając. - Boisz się?
- N-nie. - bronię się.
- Dlaczego się boisz?
- Nie boję się, ja...
- Ty co? - uśmiecha się delikatnie. - Pożyj trochę.
Sprawia, że robię się taka wściekła. - Ta, może wezmę kwas i dźgnę się.
Jego uśmieszek nie blednie, jedynie zaciska usta. - Bierz tego cholernego szota, Harley.
Łapię go od niego i szybko wypijam, ale nie połykam. Uśmiecham się sztucznie, moja buzia wciąż jest pełna wódki, która zaczyna palić. On doskonale wie, co robię. - Odwrócę się, a ty to wyplujesz, czyż nie?
Połykam ją, moje oczy zachodzą łzami, czuję, jakby przez moje gardło przepływał wybielacz. - Właściwie to nie. Wezmę jeszcze jeden.

Moja potrzeba udowodnienia mu, że nie ma racji przejmuje kontrolę nad moją potrzebą pozostania odpowiedzialną. Po prostu nienawidzę tego zadowolonego z siebie uśmieszku na jego twarzy, kiedy próbuje sprawić, abym wyszła na głupka. Tak okropnie go nienawidzę.

Podaje mi kolejny i wypijam go. Próbuje się uśmiechać, ale nagle delikatnie marszczy brwi, jednak jego mięśnie nie są już tak napięte. - W porządku, narazie wystarczy dla ciebie.
- Nie mów mi, co jest dla mnie najlepsze. Poradzę sobie. - żądam.
- Harley, nie weźmiesz trzeciego szota w przeciągu sześćdziesięciu sekund.
- Harry, co ty kurwa? - nagle odzywa się Clyde. - Ona chce się napić, daj jej. Jesteś taki dziwaczny, ziom.
- Dziwaczny przez bycie zaniepokojonym? - pyta i wywraca swoimi szmaragdowymi oczami. Zatrzymuję się, moja szczęka lekko opada.
- Jesteś zaniepokojony? - słabo pytam, a on panikuje.
- Jestem zaniepokojony, że okupisz całą wódkę. - kłóci się jak dziecko i nalewa sobie drugiego szota, po czym w sekundę go wypija.
Nie chciałam się poczuć zraniona, ale tak się stało. Zgrywa takiego obojętnego i nienawidzę tego, chciałabym, aby był przyzwoitą osobą, a nie jakimś nie tak bardzo zniszczonym bad-boy'em. - Zmieszam go z czymś.
Harry podchodzi do lodówki, światło kontrastuje się z jego twarzą, podczas, gdy wpatruje się ślepo przez kilka sekund. Wyjmuje butelkę soku wiśniowego z trochę skołowanym grymasem na twarzy. - Co to?
- To moje. - mówię, zabierając to od niego. Napełniam swój kieliszek prawie do pełna, zostawiam trochę na alkohol.
Unoszę go do kamiennej twarzy Harry'ego, ma zaciśniętą szczękę. W końcu wlewa małą dawkę do mojego kieliszka i wypijam to. - Dziękuję.
Clyde wypija drugi kieliszek, a potem natychmiast przechodzi do trzeciego. On też miesza wódkę z sokiem wiśniowym i tłumi okrzyk zachwytu. - Dlaczego nigdy wcześniej nie mieszałem z sokiem wiśniowym? To świetne.
Harry nalewa sobie kolejny kubek kawy, do której dodaje soku i wódki. - Ja piję to.
- Jesteś kurewsko dziwny. - Clyde chichocze do samego siebie, biorąc duży łyk własnego napoju.
- Anglicy. - mruczę pod nosem, jednocześnie wywracając oczami, przez co Clyde znowu zaczyna się śmiać.
Harry wygląda na raczej obrażonego, gdy przełyka kawę, następnie oblizując usta. - Clyde, handlujesz marihuaną, żeby płacić za kota.
- Przyjacielu. - lekko bełkocze. - Sprawy sobie nie zdajesz, jak popierdolone gówna ludzie robią dla kasy.
- Rany. - wzdycham zmartwiona.
Harry spuszcza wzrok na podłogę, jego twarz jest bez wyrazu. - Wiem.
- Jaka jest najdziwniejsza rzecz, jaką zrobiłaś dla kasy? - przerywa, po czym dopija resztę drinka i nalewa kolejnego.
- Jedna z moich przyrodnich sióstr płaciła mi za to, abym się do niej nie odzywała. - wyszeptuję.
- Dlaczego? - Harry obdarza mnie pytającym spojrzeniem.
- Nie lubiła mnie.
- Ja cię lubię. - zapewnia mnie Clyde. Uśmiecham się zadowolona i zaczynam się relaksować, pijąc co raz więcej i więcej.
- A co z tobą, Harry? Lubisz Harley?
Utrzymuję głowę odwróconą  od niego, podczas, gdy ten prawdopodobnie myśli nad czymś sarkastycznym i okropnym. - Pewnie.
- Mam pytanie. - oznajmia z ciekawskim spojrzeniem, na co Harry i ja z zaniepokojeniem spoglądamy na siebie. - Zawsze się nad tym zastanawiałem, bo, to znaczy, to dziwne, żeby o tym nie pomyśleć. Czy jedno z was kiedykolwiek poczuło chęć, żeby przelecieć drugie? Bo mieszkacie w jednym domu i w ogóle...
- Uh-
- Musi być między wami jakieś napięcie seksualne, prawda?
Harry pochłania resztę swojej kawy i szybko krzyżuje ręce na piersi. - Szczerze?
- Tak, szczerze.
Wpatruje się we mnie. - Gdybym miał szansę zabrać ją na górę, rozebrać, przywiązać do wezgłowia i przepieprzyć; zrobiłbym to w mgnieniu oka.
- Ja też. - zgadza się.
To było lekceważące, poniżające i szowinistyczne. Fakt, że Harry w ogóle pomyślał o dostrzeżeniu mnie w seksualny sposób po tylu kłótniach, przez które przeszliśmy jest obrzydliwe. Czas pokazać im, gdzie ich miejsce. - Co sprawia, że uważacie, że bym wam na to pozwoliła?
- Harry i ja jesteśmy najprzystojniejszymi kolesiami w szkole, według mnie. - burczy.
- A co z tymi popularnymi w naszym wieku?
- Ci popularni są po prostu... ogoleni, mają niezłe ciuchy i niezłe włosy. - Clyde wywraca oczami.
- To nadal nie zmienia faktu, że oboje jesteście skrajnie szowinistyczni. - prycham.
- Co?
- Nie możecie tak po prostu ze szczegółami gadać o tym, jak byście mnie... pieprzyli. - kręcę głową. Nie wzbiera się już we mnie niepokój, tylko gniew.
 Jestem teraz przy czwartym moim kieliszku wódki z sokiem wiśniowym, kiedy Clyde otwiera buzię. - To nie szowinistyczne, zgaduję, że masz szczegółowy plan tego, jak ty byś pieprzyła Harry'ego.
- Nie mam.
- A co ze mną? - uśmiecha się i oblizuje wargi. - Co byś mi zrobiła?
Niezręcznie robię krok w stronę tylnych drzwi po odrobinę powietrza, ale zamiast tego moje plecy przyciskają się do szklanych drzwi, kiedy ich oczy spoczywają na mnie. - Harley nie zbliżyłaby się do ciebie.

Mogę decydować sama za siebie. Chcę go uciszyć, pragnę dożyć dnia, w którym Harry końcu będzie cicho, bo go zatka. Chcę po prostu poczuć tą przyjemność, gdy zamilknie.

- Pieprzyłabym cię. - mówię i opróżniam cały kieliszek, a potem odkładam go na bok i krzyżuję ręce.

Harry spina się, twarz mu blednie i sztywnieje, widać na niej najbardziej oczywiste niezadowolenie. Jego oczy nie znajdują się na mnie, co dziwne. Znajdują się na Clyde'dzie.

Clyde szeroko się uśmiecha i powoli zaczyna przechodzić w moim kierunku, czysto i uwodzicielsko. Uśmiecham się fałszywie, gdy staje naprzeciw mnie ze swoimi mokrymi ustami, wiem, że chce przycisnąć je na moich. - Podoba mi się ta strona ciebie-
- Mi nie. - mówi poważnie Harry.

Kusząco delikatnie ściągam usta, wabiąc wargi Clyde'a do moich. Jego dłonie łapią za moją talię i przyciągają bliżej, gdy jego język rozdziela moje usta. Próbuję nadążyć nad jego szybkością, ale czuję się tak obco i nieprzyjemnie. Czuję, jakbym całowała ośmiornicę. Nie. Nie podoba mi się to.

Odsuwam się i przykładam dłonie do jego klatki piersiowej, aby nas zatrzymać. Natychmiast odwracam się do Harry'ego, którego twarz gotuje się w ukrytej złości. Clyde śmieje się lekko i podchodzi po kolejnego, ale odwracam się od jego ust, przez co jego wargi przyciskają się do mojego policzka.

- Nie podobało jej się. - dogryza Harry.
- Nie możesz decydować za mnie. - odgryzam.
- Harry, zostaw nas samych. Idź znaleźć kogoś do przelecenia, nigdy nie wiedziałem cię z żadną dziewczyną, nigdy. Idź... Idź weź kogoś.

Harry nie odpowiada.

- Oh, mój Boże. - odzywa się w objawieniu. - To nie... To nie chodzi o to, co nie? To dlatego nigdy nie uprawiasz seksu, bo lubisz Harley! - śmieje się Clyde, odchylając głowę do tyłu, podczas, gdy ja odwracam wzrok w stronę zakłopotanego Harry'ego.
Powiedział mi, że spał z dziewiętnastoma osobami. Nie ma mowy, że nie spał z nikim na imprezach, wiele razy widziałam go z dziewczynami. - Nigdy z nikim nie spałeś?
- Nie, nie na imprezach. - odpowiada ostro. Wiedziałam, że to zbyt piękne, aby było prawdziwe.
- Nigdy nie widziałem, żebyś chociaż całował się z dziewczyną. - narzeka Clyde.
- Jezu, Clyde. Chodzę do domów dziewczyn, dobra.
- Myślę, że kłamiesz. - kpi.
Harry jedynie wzrusza ramionami. - Chciałbym.
- Myślę, że powstrzymujesz się dla Harley, ale ona cię nie chce.
- To w ogóle nie jest prawda. - mamrocze oschle.
- Więc nie masz nic przeciwko, abym całował twoją dziewczynę? - droczy się. Jest coś, czego nauczyłam się od ich przyjaźni, Clyde lubi dokuczać Harry'emu.
Ale on się nawet nie wzdryga. - Ona nie jest moją dziewczyną.
- Auć. - powtarza Clyde i szybko odwraca się do mnie. - Przynajmniej ja cię lubię.
- Ona cię nie chce. - Harry znowu go ostrzega.
- Do kurwy nędzy. - śmieje się Clyde z niedowierzaniem, robi krok w tył i chwyta mocno za kieliszek. - To oczywiste, że nie podoba ci się, kiedy ją dotykam. Dlaczego nie chcesz mieć tego z głowy i jej, do cholery, nie pocałujesz? Widzisz kogo bardziej lubi.
Najwidoczniej wszyscy jesteśmy już trochę pijani i zaczyna nam odbijać. Nie chcę zaczynać kłótni, więc decyduję się mieć z tego zabawę. - Rozluźnij się, Harry. - mówię, wyciągając rękę w jego stronę. Natychmiast za nią łapie, jego dłoń muska moją. Ciągnę go za sobą i dzięki temu cała nasza trójka jest teraz blisko siebie.
- Jestem taka pijana. - przyznaję, lekko przy tym chichocząc.
Clyde przybliża nas do siebie, przez co moja klatka piersiowa i Harry'ego dotykają się. - Dlaczego jestem taki podniecony? - pyta samego siebie.
Ale Harry odsuwa mnie. - Jest pijana, nie pocałuję jej.

Jęczę, moim drugim celem jest Clyde. Pochylam się ku niemu po kolejny pocałunek, co chętnie akceptuje,  a potem bardzo powoli wślizguję mój język. Jednocześnie owijam rękę w okół talii Harry'ego i przyciągam go, jego usta natychmiast łączą się z naszymi.

- Ludzie. - chłopak mamrocze przez pocałunek. - Co do kurwy-

Zamykam go poprzez muśnięcie ustami jego ust. Pociągam go za końce włosów, dzięki czemu jego wargi potarły Clyde'a. Całują się powoli, dopóki Harry nie rozłącza się, sprawiając, że usta Clyde'a łączą się z jego uchem.

Odsuwa się lekko przy tym śmiejąc i odpycha go, co powoduje, że Clyde wpada w pijacki śmiech włączając w to też mnie. Jesteśmy tak... odurzeni. - To takie dziwne.
- Jeszcze raz. - błagam, ciągnąc ich z powrotem do siebie.

Bardziej skupiam się na Clyde'dzie, żeby Harry był zły i sfrustrowany. Jednak mój plan szybko zawodzi, gdy czyiś telefon zaczyna dzwonić, przez co odsuwamy się do siebie. Harry sprawdza telefon, a jego oczy rozszerzają się.

- Zaraz wrócę, muszę to odebrać. - mamrocze, odpychając mnie od tylnych drzwi, aby wyjść i zostać na osobności.

___________________________________________________

Clyde i Harry całują się, ok, brak mi słów, ok. xd

Jaka jest Wasza ulubiona piosenka z MITAM? :>

20 komentarzy = rozdział 37. :)