Pielęgniarka musi prowadzić mnie do łazienki, żebym mógł się odlać. Desperacko pragnę prysznica, ale przez moją ranę muszę używać pieprzonej gąbki. Gąbki.
Jestem tu prawie dwa dni, a Harley nie odwiedziła mnie ani razu. Ale czy mogę ją winić? Zburzyłem nasze zaufanie, wszystko przez jakąś jebaną dziewczynę o imieniu Stephanie. Jest tylko jedną z wielu klientek, które mam.
Harley powiedziała, że mi wybaczyła, ale mimo to unika mnie za wszelką cenę. Jest tak uparta, że to aż boli. Chwila, nie- to nie w porządku. Gdybym mówił o facecie, byłbym mu jeszcze wdzięczny za to, jaki jest twardy. Ale ponieważ jest dziewczyną, wszystko, co widzę to upór. Harley jest twarda. I z jakiegoś dziwnego powodu, nie mógłbym jej złamać. I z jakiegoś jeszcze dziwniejszego powodu, nie chcę.
Chociaż jej rodzice mnie odwiedzają. To dziwnie uspokajające- posiadanie kogoś, kogo obchodzisz, nawet jeśli są szalenie religijni. Oczywiście, powiedziałem im, że byłem nawalony, a oni nie zrobili nic, prócz współczucia mi. Jednak czuję się winny, że kłamię, pomimo, że wcześniej kłamałem już wiele razy. Pogorszyło się, kiedy zaangażowała się policja. Zadawali mi wiele pytań, dopóki nie powiedziałem im, żeby zostawili mnie w spokoju.
Leżę na plecach, kiedy moja głowa przekręca się w stronę okna, przez które słabo gapię się w niebo. Wciągam i wypuszczam powietrze w maskę przed zamknięciem oczu.
Ale nagle coś uderza mnie w twarz, mocno. Podskakuję ze strachu, natychmiast szeroko otwierając oczy i widzę bukiet czerwonych róż przy moim policzku. - Honey, I'm home! *(Kochanie, wróciłem!)
To Clyde. Ostro rzucam w niego różami, które uderzają o jego klatkę piersiową. Uśmiecha się ironicznie, kiedy siada obok mnie, nadal jest w szkolnym mundurku. - Co ty tutaj robisz?
- Przyszedłem odwiedzić twoje marudne dupsko. - żartuje, zakładając nogę na nogę i patrząc na mnie odrażająco. Założę się, że wyglądam teraz jak gówno.
- Gdzie Bonnie? - pytam.
- Ha! - Clyde wywraca oczami. - Jakbym już tego wcześniej nie słyszał. Ty gnoju.
- Jak w szkole? Na jakich zajęciach nie było cię tym razem? - odgryzam się.
- Nie, bracie. W szkole dobrze. A co w twoimi zajęciami, na których ciebie nie było? Jak Anonimowi Alkoholicy?
- Spierdalaj. - też wywracam oczami. - Masz papierosa?
Od razu otwiera paczkę Lambert&Butler'ów i rzuca jednego w moją stronę. - Zamknij drzwi, pielęgniarki wyczują dym. - rozkazuję.
Clyde ukradkiem zamyka drzwi i przekręca klucz, podczas, gdy ja chwytam zapalniczkę i zapalam papierosa. Zdejmuję maskę i mruczę pod nosem, gdy wciągam toksyczny dym, rozkoszując się jego smakiem. Odchylam głowę do tyłu i wypuszczam go delikatnie z moich suchych, zaciśniętych ust.
- Więc, miałem wczoraj niezłą zabawę. - Clyde uśmiecha się fałszywie. - Policja wywracająca całe moje mieszkanie do góry nogami w poszukiwaniu dragów była wprost zachwycająca.
- Wybacz. - szepczę, kręcąc do siebie lekko głową. - Wciągnąłem cię w niezłe gówno.
- Prawie wciągnąłeś mnie w niezłe gówno. - poprawia. - Nic nie znaleźli.
- Wszystko wypaliłeś?
- Wszystko sprzedałem. - burczy.
- Ja pierdolę. - delikatnie drapię czoło tą samą ręką, w której trzymam papierosa. - Nie wiedziałem, że robiłeś to gówno. To niebezpieczne, człowieku.
- To tylko marihuana. Jedynymi ludźmi, którym to sprzedałem są... Zayn albo Louis. I emo w szkole.
- Twój ojciec jest bogaty, po co ci dodatkowe pieniądze? - pytam z ciekawości, moje brwi unoszą się, kiedy zaciągam się po raz kolejny.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- No.
Smutno opuszcza głowę do tyłu. - Mój kot ma problemy z nerkami i potrzebuję siedem pieprzonym tysiaków na operację, ale mój ojciec chce, żeby zdechł. Jakby, nie- to jest mój kot.
Śmieję się cicho do samego siebie, ale szybko tego żałuję, kiedy zauważam, jak gniewnie na mnie patrzy. - Stary, twój kot jest cholernie brzydki.
- Nie gadaj gówien o moim kocie. On tylko tak wygląda, bo ma wyjątkową niedowagę.
- Handlujesz marihuaną dla swojego pieprzonego kota. Po prostu daj mu zdechnąć, stary-
- Brzmisz jak mój ojciec. - wzdycha. - Nie mogę tak po prostu pozwolić Owocowej Oponce* umrzeć.
- Jak to ta Disney'owska szmata powiedziała, bracie, - zapewniam. - Podwój mu odejść**.
- Nie masz pojęcia, czym jest miłość. - wzdycha ze złością. - Kup sobie zwierzątko, to się dowiesz.
- Kurwa. - mówię w objawieniu. - Jesteś jak Harley, ale z jej rybami. Ona napierdala do swoich ryb, jest stuknięta.
- Te ryby prawdopodobnie rozumieją ją bardziej, niż ty. - utrzymuje Clyde i jakoś zatyka mnie to.
Dlaczego te słowa tak na mnie wpłynęły?
Harley's POV
Harry wraca dzisiaj do domu. Był w szpitalu tylko od ponad tygodnia i nalegał, żeby go opuścić. Poinstruowali go, że nie może nigdzie wychodzić, co oznacza, że nie będzie mógł być nigdzie w pobliżu Stephanie.
Został uwięziony w domu ze mną.
Od kiedy Harry i ja nie jesteśmy ze sobą seksualnie związani. Nie jestem zainteresowana tą przyjaźnią jedynie dlatego, że jest irytującym, paskudnym wrakiem człowieka. Więc, nie jesteśmy w ogóle niczym związani. Od teraz jesteśmy po prostu współlokatorami.
Moi rodzice są aktualnie w drodze powrotnej z Harry'm, a ja po prostu siedzę i oglądam telewizję. Może Stephanie będzie go odwiedzać, może odwiedzała go już w szpitalu. Nie mam pojęcia, dlaczego jestem teraz tym taka zainteresowana. Szczególnie, że Harry jest wobec mnie bardzo oziębły.
Jak powiedział wcześniej: nie jest zainteresowany, jest po prostu ciekawy.
Kiedy moi rodzice wracają, pomagają Harry'emu wnosić jego torby do środka i stawiają je w salonie. Mogę usłyszeć głęboki głos Harry'ego, zapewniający ich, że nie potrzebuje pomocy, ale powinien wiedzieć jacy moi rodzice teraz będą. Oni nawet zaniosą je dla niego na górę.
Staję ze słabo splecionymi rękami na piersi, kiedy Harry bez słowa wchodzi do salonu, jego oczy łagodnieją na mój widok. Ma na sobie czarne jeansy i białą koszulkę, a jego włosy są zaczesane do tyłu przez jego rękę. Wciąż jest bardzo blady i delikatny.
- Harley. - potwierdza otwarcie, ale wiem, że nie było jego zamiarem, aby zabrzmiało to tak chłodno. Celowo robi krok w moją stronę, jego usta rozdzielają się i walczy, aby znaleźć coś, co mógłby powiedzieć. - Ja...
Lekko rozszerzam oczy.
- Ignorowałaś mnie od prawie tygodnia. - jego palce unoszą się, aby przebiec przez moje włosy, ale robię krok w tył. - Dlaczego?
Tylko wzruszam ramionami i patrzę w podłogę. - Nie chciałam z tobą rozmawiać.
- Nadal jesteś na mnie zła? - mówi.
- Nie jestem zła. - bronię się. - Po prostu czuję, że bez relacji seksualnych jesteśmy dla siebie nikim. Nie jesteśmy nawet przyjaciółmi.
- Ty sama tak zadecydowałaś. - odzywa się stanowczo.
Kręcę głową. - Sam to powiedziałeś, kiedy to raz pierwszy robiliśmy... te rzeczy. Powiedziałeś mi, że nie chcesz się przyjaźnić.
- Tak powiedziałem. - wyszeptuje. - Ale wciąż, nie zadzwoniłaś do mnie, ani nawet nie napisałaś. Dlaczego milczałaś?
Jest na to tylko jedna odpowiedź. - Nie miałam nic do powiedzenia.
Tylko kiwa i delikatnie przygryza dolną wargę. - Chciałbym, abyś miała.
- Cóż, co chciałbyś, abym powiedziała? - ciekawsko rozszerzam oczy zanim jego nadąsana mina zmienia się w zmarszczenie brwi.
- Że chcesz dać mi kolejną szansę, abyśmy mogli znowu wrócić do normalności-
- Oh, rany. - sfrustrowana przebiegam dłonią przez włosy. - To nie tylko przez tą dziewczynę, ale też przez wszystko inne. Jesteś dokładnym przeciwieństwem tego, czym jest bycie dobrym człowiekiem. Pijesz, palisz, bijesz się, bierzesz... rzeczy, nielegalne rzeczy. Kłótnia siedem dni temu sprawiła, że chciałam skończyć ze wszystkim, co mieliśmy nawet długo przed tym, jak zadzwoniła Stephanie. Jesteś złą osobą, wszystko w tobie jest bezbożne.
Sztywnieje, ale nie dostrzegam w nim żadnej złości wobec mnie, jedynie smutek. - Nie zmienię się w ciągu jednej noc.
- Więc zwróć się o pomoc, na miłość boską, zwróć się o pomoc! Nie rób tego nawet dla mnie, zrób to dla siebie! - przyciskam dłonie do jego klatki piersiowej, kiedy ten próbuje zbliżyć się do mnie, ale kręcę głową.
- Nikt nie chce mi pomóc. Tylko ty chcesz mi pomóc.
- Więc pozwól mi sobie pomóc. Idź ze mną do kościoła, wyznaj swoje grzechy. Nie musisz wierzyć w Boga, musisz tylko uwierzyć w siebie. - zapewniam go łagodnie, ale mimo to z pasją.
Pauzuje. - Chcesz, żebym... poszedł do kościoła z tobą i twoją rodziną?
Natychmiast przytakuję. - W niedzielę o dziewiątej. Tylko raz, po prostu chcę, abyś wiedział jak to jest przebywać w pomieszczeniu pełnym ludzi, którzy mają tak wiele wiary w ciebie, co ty.
Z wahaniem wypuszcza powietrze, jego oczy zaczynają zmykać się zanim mruży je w irytacji. - Dobra, pójdę z tobą do kościoła.
W końcu uśmiecham się. - Będziesz potrzebował koszuli i krawata.
- Będę?
- Możesz pożyczyć jedną od mojego taty, ma ich mnóstwo. Obiecuję, nie pożałujesz tego-
- Dziękuję. - mruczy. - Dzięki, że... we mnie wierzysz.
_________________________________________________________________
Ok, wracam do żywych! Dziękuję za Waszą troskę, jesteście kochane. :* :)
* Fruit Loop to kolorowe płatki śniadaniowe w kształcie oponek. :)
** Let it go - z bajki "Kraina Lodu". :)
20 komentarzy = rozdział 34