poniedziałek, 24 października 2016

Chapter 43.

Stoję cicho, jestem oszołomiona.

- Harley, przepraszam, że ci mówię, ale kurwa, jak powinienem starać się o twoje wybaczenie, skoro to przed tobą ukrywam? - docina, jego nozdrza rozszerzają się, a w oczach widać mieszankę frustracji i złości.

Nadal nie odpowiadam, po prostu gapię się na niego wielkimi oczami.

- Nienawidzę myśli o tym, co robię. Nie ma co tego łagodzić, sypiam z obcymi ludźmi dla kasy. - tłumaczy.
- Ja pierdole. - szepczę nerwowo.
- To moja największa tajemnica. - wyznaje, jego duże dłonie nerwowo przebiegają przez długie, brązowe włosy. - Powiedziałem o tym jedynie mojemu tacie.
- Jak... Jak on to przyjął? - nieświadomie wyszeptuję.
Przeszywa mnie ostrym spojrzeniem i kręci głową. - Nienawidzisz mnie?

To bardzo trudne pytanie. Czy to uczucie w środku, jakby strzelano do mnie jedno po drugim, powstało przez ten intensywny ból, który czuję na myśl o nim, będącym z kimś innym, niż ja? Tak, oczywiście, że tak. Ale... Czuję też głęboki smutek. Współczuję mu, jest taki popieprzony z tak wielu powodów i to go emocjonalnie zabija. Dlaczego dobrzy ludzie robią złe rzeczy?  Cóż, on nawet nie jest dobry. Jest dobry tylko dla mnie.

- Nie nienawidzę cię. - mamroczę smutno.
- Więc dlaczego nic nie mówisz?
- Jestem... w szoku. - mówię nieśmiało, po czym krzyżuję nogi, siadając na jedynej w parku ławce.
Harry natychmiast siada obok mnie, splata dłonie i kładzie je na trzęsących się kolanach. - Ja... przepraszam.
- Nie wiem co chcesz, abym powiedziała. - mój głos lekko się załamuje, kiedy mówię. Następuje krótka cisza na oczyszczenie myśli, zanim dłonie Harry'ego chwytają za mój płaszcz i przyciągają mnie do niego.
Chcę go odepchnąć, ale jego dłonie napotykają moje i opuszcza je. - Po prostu powiedz prawdę.
- Dlaczego mówiłeś, że jestem jedyną dziewczyną, skoro wiedziałeś, że to nie prawda? - pytam ostro, przewraca mi się w żołądku na samą myśl o tym.
Jego oczy delikatnie rozszerzają się, znowu staje na nogi. - Bo nie myślałem logicznie. Myślałem, że może to nie będzie miało znaczenia, że puszczam się na lewo i prawo, bo oni to tylko kasa, a ty nie.
- To wciąż to samo. - zaprzeczam, krzyżując ręce i wgapiam się w ziemię, unikając kontaktu wzrokowego. - Co, myślałeś, że nie będę miała nic przeciwko?
- Na tamten moment byłem po prostu zadowolony z faktu, że to ja nie mam nic przeciwko.
- Jesteś taki samolubny, martwisz się tylko o siebie. - staję na równe nogi i ze złością odchodzę od niego z taką jakby niezależnością, ale nagle odwracam się do niego twarzą w twarz z niedowierzaniem. - Ale jak, u diabła, możesz martwić się o siebie skoro pozwalasz innym ludziom wykorzystywać się za pieniądze? Gdzie są twoje granice, Harry? Czego byś nie zrobił dla pieniędzy?
Podchodzi do mnie na co lekko odsuwam się ze strachu, ale jego dłonie łapią mnie za ręce i przyciągają do jego ciepłego ciała. - Nie widzisz, że mnie to też tak cholernie boli, jak ciebie? Myślisz, że lubię chodzić do domów obcych ludzi niemal codziennie, nie wiedząc kim są albo co chcą ze mną zrobić? Myślisz, że lubię pieprzyć ludzi dla pieniędzy, kiedy nawet nie mogę tego przetrwać, bo nie mogę przestać myśleć o tobie za każdym razem, kiedy jestem z kimś, kto nie jest tobą?
- Nie wierzę w ani jedno słowo. - odsuwam się, a jego oczy łagodnieją. - Zrobisz wszystko, żeby w jakiś sposób-
- Jezu Chryste, więc czego ty chcesz? Czego ty kurwa chcesz?! - wrzeszczy, jego twarz oblewa się szkarłatem ze złości, a na szyi widać napięte żyły pod jego pulsującą skórą.
- Dlaczego obchodzi cię czego chcę? - drażniąco warczę, mój spokój wyczerpuje się.
- Bo chcę tego, co ty! - mówi ostro, a ja milknę.

Nie wiem, kiedy powinnam coś powiedzieć, ale teraz muszę odetchnąć. Jego kciuk muska mój podbródek, jednocześnie przyglądając mi się uważnie, jego wzrok opuszcza się do moich ust. Już chce połączyć swoje wargi z moimi, ale odsuwam się.

- Chcę Danny'ego. - wyszeptuję.
- Ja jestem Danny'm. - broni się i delikatnie trąca kciukiem moją dolną wargę.
- Danny jest miły. On chce rozmawiać ze mną o tym, jak on się czuje i o tym, jak ja się czuję. - zaprzeczam. - Sprawia, że jestem szczęśliwa.
- Mogę sprawić, że będziesz szczęśliwa. - desperacko przekonuje.
- To nie jest wystarczająco dobre. - kręcę głową i wypuszczam niski, trzęsący się oddech.
Patrzy stanowczo, jednak w jego oczach dostrzegam zakłopotanie. Jego suche usta rozłączają się. - Czego jeszcze chcesz?
- Nie ciebie. - wyznaję.
- Mogę się zmienić. - marszczy brwi i sztywno, ze zmartwieniem wypuszcza powietrze.
- Ten tekst jest już wyświechtany i nikt nigdy nie ma tego na myśli, kiedy mówi, że się zmieni. Nie możesz zmienić tego, kim jesteś, nikt nie może zmienić tego, kim jest.
- Masz rację Harley, dobra? Masz rację. Jestem... samolubny... lekkomyślny... Taki jestem, nie zmienię tego. - opuszcza ręce dzięki czemu mogę ostrożnie zrobić krok w tył.
- Nie zawsze jesteś samolubny i lekkomyślny. - wyszeptuję do siebie, jednak na tyle cicho, by nie mógł tego usłyszeć. - Ja... Ja po prostu chcę kogoś, kto nie polega na narkotykach, bo tylko one go uszczęśliwiają. Chcę kogoś, kto nie utrzymuje się z pieprzenia z obcymi. To są rzeczy, które chciałabym, abyś zmienił, ale skoro to jest to "kim jesteś", to nie ma mowy nawet o zostaniu tutaj z tobą.
Szybko odchodzę, ale robię tylko kilka kroków, kiedy jego głos dosięga mnie z zaskoczenia. - Dlaczego zawsze jesteś tak cholernie dramatyczna? Dlaczego teraz nagle odchodzisz? Zostań ze mną i pogadaj.
Zamykam oczy i siebie przed tym światem pełnym gniewu i złości. - Harry... zwariowałeś, jeśli sądzisz, że zamierzam tracić czas na rozmowę z ćpającą męską prostytutką.

Krzyżuję ręce i natychmiast  idę wzdłuż wielkiego, spokojnego jeziora. Przyspieszam, kiedy słyszę za sobą kroki, ale jest zbyt szybki, żeby mu uciec.

- A gdybym nie był ćpającą męską prostytutką? - pyta, szepcze do mojego ucha.
Drżę, przełykając nerwowo, z jakiegoś powodu na moich ustach pojawia się lekki uśmiech. - I co?
- Uh... Byłbym trzeźwy, byłbym Danny'm i byłbym twój. - namawia.
Pojawia się we mnie iskierka ekscytacji, ale z zewnątrz pozostaję spokojna. - Nie sądzę, abyś był na tyle psychicznie i emocjonalnie silny.
- Jestem.
- Tak czy siak... - kontynuuję. - Myślisz, że jest coś, co ja powinnam zmienić? Coś, z czego oboje byśmy skorzystali?
- Lęki. - mówi. - Pomogę ci w tym.
- Próbowałam już wszystkiego. Nie sądzę, abym była w stanie pozbyć się tego tak łatwo. - boleśnie wydymam wargi i spuszczam wzrok na czubki swoich butów.
- Masz gównianego psychologa szkolnego, który każe ci robić ćwiczenia oddechowe. Ja nie próbowałem cię wyleczyć, więc nie powiem ci, że próbowałaś już wszystkiego. - zapewnia, a potem, nadal stojąc za mną, delikatnie kładzie dłonie na mojej talii.

Jest mi z tym całkiem dobrze. I tak bardzo, jak boli powiedzenie tego, myślę, że znowu jestem gotowa. Jeśli jego słowa są prawdziwe i jeśli zamierza się ich trzymać, to pragnę go tak bardzo, jak on pragnie mnie. Po prostu muszę się upewnić.

Powoli odwracam się, jego dłonie wciąż otulają moją talię, podczas, gdy ja swobodnie wzdycham. - Spraw, abym uwierzyła w to, co powiedziałeś... w to, że się zmienisz. Proszę.

Na jego ustach gości lekki uśmieszek, kiedy wywraca oczami, wkłada ręce do kieszeni swojego płaszcza i ostrożnie wyciąga trzy różne iPhone'y. Złoty, czarny i srebrny.

- Od początku, srebrny przemilczę, bo chcę, abyś sama zobaczyła jak często ludzie na niego dzwonią. Czarny... jest mój. - mówi, dając mi go do kontroli. - Hasło to 1994, nie obchodzi mnie, czy go przejrzysz, nie ma tam nic interesującego; na wygaszaczu mam tapetę z American Psycho.
Po chwili oddaję mu telefon, a on podaje mi złotego iPhone'a. - Ten jest do sex-telefonów i do sex-SMS'ów. - mamrocze ze skwaszoną miną, kiedy jego srebrny telefon zaczyna nagle dzwonić, grając proste, stałe bicie dzwonu. - Nie odbiorę tego... Hasło to 0294, jeśli chcesz sprawić, żebym poczuł się zażenowany i chcesz mnie zabić to możesz odblokować i zobaczyć wiadomość.
- Nie chce widzieć ani jednej z nich. - marszczę brwi i chichoczę zawstydzona teraz, kiedy dzwonienie ucicha.
Nie zabiera z powrotem tego telefonu, jak zrobił to z poprzednim, który widziałam- przeciwnie, teraz podaje mi ostatni, srebrny. - Jezu- okej- to jest telefon, na który ludzie dzwonią, kiedy chcą... - zatrzymuje się i wypuszcza cichy, nerwowy śmiech. - Kiedy chcą ustalić wizytę-
Telefon zaczyna dzwonić po raz drugi, i sprawdzam kto dzwoni. Jest to kobieta imieniem Layla. - Czy ona jest, uh, częstą klientką?
Wydaje się być kompletnie upokorzony. - Ta. Chodzę do niej przynajmniej dwa razy w tygodniu.
Nie odpowiadam, tylko niezręcznie wciągam powietrze z nadzieją, że powie coś pożytecznego. - Teraz są twoje. Nie chcę ich... i, kurwa, to świetne uczucie nie mieć ich przy sobie.
- Co mam z nimi niby teraz zrobić? - rozszerzam oczy.
- Co chcesz. Sprzedaj, zostaw, cokolwiek chcesz.
- Mogę wyrzucić je do jeziora? - pytam niewinnie, na co, z wyraźnym wahaniem, mruży oczy.
- Nnn...ie. Nie rób tego. - kręci głową, więc po prostu wkładam je do kieszeni mojego płaszcza.
- W jaki sposób zamierzasz teraz zarabiać? - podejrzliwie mrużę oczy.
- Nie będę musiał zarabiać. - wyszeptuje, jego dłonie chwytają końce mojego długiego, białego płaszcza i przyciągają moje ciało do jego. - Mam wystarczająco na koncie.
Nasze czoła delikatnie stykają się ze sobą, kiedy oboje wpatrujemy się w jego dłonie trzymające materiał mojego płaszcza. - Tak czy siak, nie będziesz ich potrzebował o ile pozostaniesz trzeźwy.
Harry wypuszcza drżący oddech i ponuro zamyka swoje szmaragdowe oczy. - Ta.
I wtedy jego miękkie usta łączą się z moimi tak delikatnie, chociaż coś każe mi to zatrzymać i jest to moja ciekawość. Powoli wycofuję się, nadal lekko stykamy się czubkami nosów. -  Jak długo chcesz to ciągnąć?
Spokojnie wypuszcza powietrze i czule oblizuje wargi. - Tak długo, jak nam na to pozwolą. - wyszeptuje i przykłada swoje usta do moich.

Nasze pocałunki są wolne, namiętnie, beztrosko wolne. Czasem omija moją górną wargę, by móc pocałować jedynie dolną; dziwne, ale podoba mi się. To piękne i wspaniałe, czuć tyle różnych emocji w jednym pocałunku. Czujemy przyjemność, zaufanie... pożądanie. Ale przede wszystkim, czujemy monogamię.

Nasz pocałunek zostaje brutalnie przerwany przez dzwonek srebrnego telefonu Harry'ego, który ewidentnie nie powinien w tym momencie dzwonić. Sięga do mojej kieszeni, wyciąga rękę daleko w tył i żywiołowo rzuca srebrnym telefonem do spokojnego jeziora blisko nas.

__________________________________________________________

Już jest! Przepraszam za tak długie czekanie. :*

Minimum 10 komentarzy i lecimy dalej. :)

sobota, 16 lipca 2016

Chapter 42.

Mam mieszane uczucia, co do tego chłopaka. I im bardziej chciałabym mu wybaczyć, tym bardziej potrzebuję modlitwy. Nie chcę być tym typem dziewczyny, która wraca do kogoś, komu nie może ufać, więc odchodzę.

Ale dlaczego to on jest tym, który sprawia, że czuję coś tak szczególnego? Obok niego ledwo mogę oddychać, moje serce wali o klatkę piersiową jak szalone i nie potrafię go poskromić.

Chcę skupić się jedynie na szkole, ale on w jakiś sposób znajduje drogę do moich myśli. Minęło dużo czasu od kiedy się pocałowaliśmy. I jedyne, co mnie rozprasza to Danny. Lubię go, jest taki słodki i opiekuńczy. Ma... wszystko, czego w kimś pragnę, ale nie jest Harry'm. To jedyny problem.

Ugh, dlaczego czuję coś do kogoś, kto ma tyle uczuć, co pojemność łyżki?

Postanawiam zadzwonić do Danny'ego, ale nie odbiera. Przynajmniej wysłał wiadomość.

-
-
22:02
Nie mogę teraz odebrać telefonu. Wszystko w porządku?
-
-
22:03
Nie wiem. Co u ciebie?
-
-
22:03
Nie zbyt dobrze. Co się stało?
-
-
22:04
Lubisz metafory?
-
-
22:05
Jasne?
-
-
Wyobraź to sobie. Masz na sobie najpiękniejszą suknię. Jest jedwabna, koronkowa, perłowa i cała lśniąca. Podoba ci się ta sukienka, bo jest olśniewająca i chcesz ją nosić codziennie, nawet jeśli nie idziesz na żadną imprezę. Ta sukienka pasuje jak ulał. Ale pewnego dnia, twórca tejże sukienki decyduje, że już nie chce, abyś ją nosił. Tobie podoba się ta sukienka, ale jemu nie. Zaczyna ją drzeć, zupełnie ją niszcząc, bo już nie chce, żebyś ją nosił. I oczywiście jesteś zły, zastanawiasz się, jak, u licha, ktoś mógł zniszczyć coś tak pięknego. A potem twórca tej sukienki zaczyna mieć wyrzuty sumienia, wszystkiego żałuje. Więc tworzy dla ciebie nową sukienkę, oczywiście wygląda zupełnie tak samo jak ta poprzednia, ale dostrzegasz, że nie pasuje na ciebie. Już nie wyglądasz w niej dobrze, i to głupie, bo wygląda zupełnie tak samo, jak ta poprzednia, ale po prostu nie czujesz się dobrze, kiedy masz ją na sobie.

-
-
22:11
Mówisz o Harry'm?
-
-
22:11
Nie chcę wymieniać imion. Ale tak. Nie chcę już o tym gadać, po prostu musiałam to z siebie wyrzucić. A ciebie co martwi?
-
-
22:12
Moje życie jest pochrzanione. Nie wiem, co robić.
-
-
22:13
Dlaczego jest pochrzanione? Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby pomóc?
-
-
22:15
Nikogo nie obchodzi czy jestem martwy, czy żywy. Ani moich przyjaciół, ani rodziny, ani jej.
-
-
22:15
Co? Mnie obchodzi. Jestem pewna, że ich też. Kto to """ona"""?
-
-
22:16
Dziewczyna, z którą zadarłem. Myśli o mnie bardzo źle i nie rozumie, że nigdy nie zrobiłbym niczego, co mogłoby ją zasmucić. Jestem przyzwyczajony do ludzi, których nie obchodzę, ale trochę boli, kiedy ona mnie odrzuca.
-
-
22:17
Jestem przekonana, że jej zależy. Nawet jeśli mówi, że nie, to najprawdopodobniej tak. Jesteś takim miłym facetem, Danny.
-
-
22:20
To dziwne w jaki sposób zaczęliśmy ze sobą pisać, myśląc o tym, że mogliśmy się już gdzieś spotkać. No wiesz, rozmawiamy o spotkaniu się, zabraniu cię na randkę i co tam jeszcze. Ale nie wydajesz się już na to chętna. Ale już tego nie szukamy, chcemy tylko podnieść się na duchu, bo oboje jesteśmy zranieni.
-
-
22:22
Masz rację. Przepraszam, jeżeli wprowadziłam cię w błąd, ale nie jestem gotowa, żeby nawet myśleć o innych chłopakach. Wydawało mi się, że jestem, ale ciągle myślę o jednej osobie. Wyobrażam sobie jego jako ciebie, czy to dziwne?
-
-
22:22
Harley, muszę ci coś powiedzieć.
-
-

- Harley, zejdź tu natychmiast! - głośny, przerażający wrzask eksploduje z klatki piersiowej mojego ojca. Ze strachu rozszerzam oczy i nerwowo wpycham telefon do kieszeni mojego szlafroka. O rany, o co może chodzić?

Lekko pociągam nosem, celowo delikatnie mrużąc oczy, mierzwiąc włosy i wydając udawane ziewnięcie, po czym wlokę się na dół i wchodzę do jadalni, w której mój ojciec przekartkowuje rachunki i listy. Siedzi sam, z kubkiem kawy w prawej dłoni i długopisem w lewej. Piorunuje mnie wzrokiem z rozczarowaniem w oczach, przenosząc okulary do czytania na czubek nosa.

- Tato? Coś się stało? - mruczę pod nosem.
Wzdycha ze złością. - Zechciałabyś powiedzieć mi, dlaczego, u licha, rachunek na twój telefon przekroczył grubo ponad czterysta funtów?!
Brakuje mi powietrza, a w gardle odczuwam już mdłości. - Ja-ja-
- Powinnaś się wstydzić, Harley! Czy ty wiesz jak ciężko twoja matka i ja musimy harować, żeby zarobić na nasze życie? A tobie się wydaje, że możesz nabić rachunek na czterysta funtów?! Masz ogromne kłopoty, młoda damo.
W tym momencie ciekawski Harry zwleka się na dół po schodach, w jego oczach widać podejrzliwość, kiedy wchodzi do jadalni. - Harry, wyjdź. To nie dotyczy ciebie.
- Byłem tylko ciekawy co to za odgłosy-
- Wyjdź. - rozkazuję.
- Nie, Harley. - warczy tata. - Nie obchodzi mnie, czy cały świat się dowie, powinnaś czuć wstyd i zażenowanie. To niedopuszczalne. A jeden numer na twoim bilansie pojawia się wyjątkowo często.
- Za wszystko zapłacę. - panikuję z nadzieją, że nie będzie mówił dalej.
- Czym? Ty nie pracujesz, Harley!
- Znajdę pracę! - bronię się.
 - Boże. - jęczy Harry, powodując skrzywienie u mnie i mojego taty. - Ja za wszystko zapłacę.
- Nie, nie zapłacisz. - odwracam się w jego stronę jednocześnie zmieszana i przygnębiona. - To nie możliwe, że wydałam czterysta funtów na jedną osobę.
- Cóż, będziesz musiała zadzwonić do tej osoby raz jeszcze, młoda damo, i powiedzieć, że zrywam twoją umowę.
- Ale tato!
- Teraz!
Podczas, gdy nieśmiało wyciągam telefon z kieszeni, Harry po kryjomu robi to samo. Kosztuje mnie mnóstwo odwagi i determinacji, by w końcu wybrać numer Danny'ego. A Harry jest niemal sekundę od włożenia swojego telefonu z powrotem do małej, jeansowej kieszeni, kiedy...

Jego telefon zaczyna dzwonić.

Zamieram, moje usta natychmiast robią się suche, więc szybko zwilżam je czubkiem języka. Czuję gulę w gardle przez uczucie jednoczesnego strachu i zmieszania, podczas, gdy Harry wyłącza telefon, wpychając go z powrotem do kieszeni. Czuję, jak robi mi się niedobrze.

- To ty jesteś powodem, dla którego jej rachunki są takie wysokie? - pyta tata, jego głos jest niski.
Harry spogląda na mnie, a potem na podłogę. - Ciągle ze sobą piszemy.
- Harry- - mówię, ale przerywa mi, ukradkiem kładąc dłoń na moim krzyżu.
- Ile wiadomości musieliście nawysyłać, żeby wydać tyle pieniędzy?
Twarz Harry'ego jest poważna, niemal beznamiętna. - Ciągle do siebie piszemy. Nie zdawałem sobie sprawy, że nabija tak ogromny rachunek, to całkowicie moja wina.

Brakuje mi słów, a serce popada w ciężką depresję. Nie jestem w stanie nawet myśleć o tym, co powiedzieć. Wszystko, co kiedykolwiek miałam z Danny'm było kłamstwem.

- Mieszkacie w jednym domu, na litość boską! Nie musicie ciągle wysyłać do siebie SMS'ów! O czym wy tak, u licha, w takim razie rozmawiacie, że to jest tak cholernie interesujące? - znowu warczy, tym razem wstając w determinacji usłyszenia odpowiedzi.
- Ja... Ja pomagam jej z jej lękami. - kłamie, a ja surowo wpatruję się w niego. - SMS'owanie to świetny sposób, w którym... możesz... otworzyć się bez... rozmowy twarzą w twarz. Harley uznała, że to działa, więc jestem szczęśliwy, że jej pomagam.
- Czy to prawda, Harley? - pyta mój ojciec.
Mam ochotę bez przerwy kręcić głową, ale to do niczego by mnie nie doprowadziło. Chcę sama stanąć twarzą w twarz z Harry'm, nawet jeśli miałabym zalać się łzami. - To naprawdę pomaga.

Skłamałam. Zhańbiłam mojego ojca przez nie bycie prawdomówną. I Harry jest temu winny.

Jest mi niedobrze i czuję się wykorzystana, moje myśli są puste. Łzy zaczynają zbierać mi się w oczach, ale szybko pociągam nosem i odwracam się. - Przepraszam tato. Cz-czy mogę wrócić już do pokoju?

Następuje długa cisza, zanim mój ojciec wydaje poirytowane westchnięcie. - Jeżeli to znowu się wydarzy, zapłacisz za rachunek. Rozważ to ostrzeżenie, a teraz zostawmy to tak, jak jest.

Cicho dziękuję i nerwowo dociągam się do mojego pokoju z nadzieją, że ból minie, a to wszystko jest tylko snem. Myślałam, że jestem silna, myślałam, że mnie szanuje. Czuję się... bardzo zraniona. Zmanipulował mnie, abym myślała, że osoba, z którą pisałam jest słodka, miła i troskliwa. A on zrobił to tylko po to, żeby ze mnie pożartować.

Znajdujemy się na górze schodów, kiedy Harry chwyta za moją dłoń, ale odpycham go tak mocno, że ten wpada na ścianę. - Przestań. - Unoszę palec, żeby powiedzieć coś krzywdzącego, ale wiem, że nie jest tego wart.
- Harley, pozwól mi tylko wytłumaczyć.
- Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj. - spluwam i wracam do mojego pokoju, trzaskając ze sobą drzwiami. Zanoszę się panicznym płaczem. Szybko wchodzę pod wszystkie moje kołdry, ze smutkiem pociągając nosem i zmuszając do snu.

~

Dziś rano budzę się z bólem w mojej klatce piersiowej. Jest siódma, a ja jestem zbyt zrozpaczona, żeby znowu zasnąć. Wszystko było kłamstwem, chciał mnie ośmieszyć i udało mu się... Jestem taka... rozczarowana.

Muszę usłyszeć jego wersję tej historii. Muszę wiedzieć, dlaczego zrobił to, co zrobił i gdzie sądził, że to go doprowadzi. Powinnam być wściekła, bo znowu ktoś, kto myślałam, że jest moim najlepszym przyjacielem, okazało się, że nie istnieje. Jednak jestem zraniona, bo Harry mnie zdradził.

Biorę długi, gorący prysznic, aby się oczyścić. Drapię się tak nerwowo, aż do krwi, a czerwona trucizna ciągnie się w do odpływu, jak zawsze. Nie czuję nawet niepokoju, jestem tak otępiała, dlaczego więc wciąż się drapię? Może chcę poczuć fizyczny ból, aby zrównoważyć go z tym psychicznym.

Przebieram się w białe spodnie, kremową koszulkę i gruby, długi szary płaszcz, aby to ukryć. Włosy puszczam luźno, loki są zbyt potargane, aby je teraz rozplątywać. Nie lubię się malować, więc wychodzę z nagą twarzą. Moje kroki są powolne, ciche i niepewne. Schodzę na dół, widzę tylko Harry'ego siedzącego na sofie, który nerwowo trzęsie kolanami. Jest ubrany cały na czarno, włosy ma zaczesane do tyłu przez jego dłonie. Moi rodzice też tu są, w ciszy piją filiżankę herbaty w ten niezręczny sobotni poranek.

- Chodź ze mną. - nakazuję Harry'emu, na tyle głośno, że przyciągam uwagę mojej mamy i taty.
Harry niemal natychmiast staje na równe nogi, a moi rodzice są jak zwykle wścibscy. - Gdzie idziecie?
- Do parku. - wzdycham.
- Wszystko w porządku? - pyta mama.
- Wszystko dobrze. - wywracam oczami i wpycham dłonie do kieszeni.
- W porządku, skarbie. Wrócimy przed jedenastą, idziemy do pracy i potrzebujemy jednego z was, żeby zajął się tym śmiesznym, małym kotem.
- Okej mamo, niedługo wrócimy, obiecuję. - mówię i nieśmiało pokonuję drogę w kierunku drzwi. Harry zakłada na siebie długi płaszcz. - Harry, chodź.

Jest prawdopodobnie tak samo skołowany, co ja. Nie mam pojęcia, dokąd doprowadzi nas ten spacer, ale wiem, że to nie skończy się dobrze. Wychodzimy na zewnątrz, moje dłonie nadal znajdują się w kieszeniach, nie chcę, żeby usiłował przyciągnąć mnie do siebie, jakbym była jakimś jojo, a on osobą, która pociąga za sznurek.

Powoli odchodzimy od domu, idę przodem, starając się z całych sił powstrzymać moje zmartwienia i przejąć inicjatywę. - Porozmawiamy, kiedy dojdziemy do parku. - wyszeptuję.
- Ale chcę rozmawiać teraz-
- Mam to gdzieś. - warczę, jak szczeniak próbujący szczeknąć.

Ponownie milknie, robię to samo.

Droga do parku przebiega w śmiertelnej ciszy, żadne z nas nie wydaje żadnego dźwięku. Zdenerwowana przechodzę przez wysokie, metalowe bramy. Jest wcześnie rano, więc nie ma tu wielu ludzi.

- Teraz możemy gadać. - szepczę.
- Mogę się wytłumaczyć? - błaga, na co tylko niepewnie kiwam głową.

Podchodzimy do pobliskiej ławki między zamarzniętym jeziorem. Siadam, gapiąc się na niego swoimi wielkimi oczami. Po prostu czekam, aż powie coś pożytecznego.

- Zjebałem, Harley. - wyszeptuje. - I... Nie chcę już o tym kłamać. Mam dość utrzymywania tej tajemnicy przed tobą, i możesz mnie znienawidzić, i nigdy więcej nie chcieć się do mnie odezwać po tym, co ci powiem, ale przynajmniej będę mógł powiedzieć, że próbowałem.

Oszołomiona nieruchomieję, zastanawiam się jak bardzo złe to naprawdę może być. Może będzie to odpowiedź na wszystkie moje pytania, albo sprawi, że będę chciała pytać dalej.

- Powiedz mi.
Słabo przełyka, wpatrując się bezradnie w swoje stopy, by potem zamknąć oczy i unosząc głowę, zwrócić się twarzą do mnie. Mruży oczy, jego usta rozłączają się. - Danny oczywiście nie istnieje, pisałem z tobą przez cały ten czas. A powodem, dla którego miałaś ten numer na pierwszym miejscu jest to, że...
- Po prostu to powiedz. - wkurzona spluwam.
- Dobra, nie będę owijał w bawełnę. Po prostu... powiem to. - przełyka ślinę i zrywa kontakt wzrokowy. - Kupiłem nowy telefon, żeby móc podliczać ludzi za seks-telefonu ze mną na pieniądze na handel narkotykami.

W mojej głowie jest tylko jedna myśl i brzmi ona... dlaczego?

Chyba nie rozumiem. - Co masz na myśli?
- Ludziom podoba się dźwięk mojego głosu, uwielbiają to, w jaki sposób używam słów i uwielbiają te doznania, jakie dzięki mnie odczuwają. Wszedłem w to kilka lat temu i zarobiłem mnóstwo kasy, więc tak naprawdę nigdy tego nie rzuciłem. To brzmi tak kurewsko źle, ale jest coś jeszcze, o czym muszę ci powiedzieć. - panikuje, przebiega palcami przez swoje włosy.

W porządku... To było okej, nie było tak źle. Jest... jest dobrze. Nie, nie jest dobrze. Odkryłam, że to jest znacznie większa zdrada i niczego z tego nie mogę usprawiedliwić.

- Proszę, powiedz mi, że to już wszystko. - błagam.
I kiedy kręci głową, mam ochotę zemdleć. - Jest coś jeszcze.
Nerwowo czknęłam, zanim wzrokiem powracam na jego postać. - Powiedz, proszę.
- Nie chcę cię zranić-
- Mów! - żądam.
- Dobra! - mówi ostro, jego oczy ciemnieją. - Skoro tak cholernie chcesz wiedzieć to ci powiem! Jestem męską dziwką! Jestem pieprzoną męską dziwką!

___________________________________________

I co myślicie? :)


10 komentarzy = 43 rozdział. :)

środa, 4 maja 2016

Chapter 41.

Harley POV

Decyduję się przejść nocą po parku Aberdare, zupełnie sama. Jest wpół do ósmej, trochę zimno. Wysokie, gęste drzewa szumią przygnębiająco, a pobliskie jezioro jest ciche i spokojne. Moje wątłe ręce splecione są na piersi, a nogi zaczynają poważnie boleć podczas mojej walki, aby iść dalej. Staram się zbudować w nich jakieś mięśnie.

Złym pomysłem było wyjście na zewnątrz o tak późnej porze, ale mam straszny mętlik w głowie, a zostanie w domu tylko by to pogorszyło. W pewnym sensie wolę chodzić, kiedy jest już ciemno, wtedy wszystko wydaje się mniej brzydkie. Miło jest pójść gdzieś bez konieczności widzenia rzeczy takimi, jakie są.

Czuję się niespokojna, bo z natury jestem niespokojna. Moja praca na literaturę angielską trwa sześć godzin i każdej nocy pracuję nad tym, aby trwała przynajmniej trzy. Chcę po prostu szóstkę, wtedy będę szczęśliwa.

Jedyne, co sprawia, że czuję się gorzej to to, że muszę napisać do Harry'ego, aby samą siebie odciągnąć od tych niespokojnych myśli. Tym razem potrzebuję zrelaksować się mentalnie.



20:35
Nie ma cię w domu. Gdzie jesteś?

-

20:36
Spaceruję po parku. Co jest?

-

20:37
Już późno. Idę po ciebie.

-

20:37
Proszę nie. Mam problemy i staram się oczyścić myśli. Potrzebuję czasu dla siebie.

-

20:38
Problem, którym się dzielisz jest o połowę mniejszym. Idę po ciebie.



20:38
Myślisz, że możesz mnie kontrolować. Ha. Ha. Ha. Chodzę po parku i nigdzie się nie wybieram.

-

20:39
Nie chcę cię kontrolować, po prostu nie chcę cię zostawiać samej w nocy. Skoro nie mogę przyjść i cię zabrać to przyjdę i się przyłączę. Daj mi pięć minut.

-

20:41
A co z twoim brzuchem? Powinieneś odpoczywać.

-

20:41
Będziesz mogła mnie zanieść do domu jeśli zacznie boleć.

-

Ugh. Harry jest jak wysypka, niechciana i irytująca. Ale kiedy ją drapiesz, to najlepsze uczucie na świecie. Wiesz, że nie powinnaś tego robić, ale po prostu nie potrafisz się powstrzymać. Próbuję zapobiec rozprzestrzenianiu się mojej wysypce.

Jest prawie dziewiąta, kiedy widzę jego długie nogi biegnące w moją stronę w mroku otaczających drzew. Ma na sobie czarny płaszcz osłaniający jego wysoką, szczupłą postać, jego oczy są łagodne, a usta rozchylają się. - Harley.
- Harry. - wyszeptuję.
Spogląda w dół na siebie i przełyka... zdenerwowanie? - Ja, uh, zastanawiałem się, gdzie byłaś.
- Oddaliłam się od wszystkich, żeby móc pomyśleć. - szepczę, robiąc małe kroki w przód i Harry robi to samo. Zwalniam, żeby mógł pójść przodem, ale on chwyta mnie za talię i wypycha na przód.
- Przestań. - mówię ostro, uwalniając się z uścisku.
- Prowadź, Harley. Ja nie znam tej drogi. - mówi do mnie delikatnie. Przełykam ze strachem, biorąc szybki wdech i ignorując łomotanie w mojej klatce piersiowej.
- Okej. - mamroczę cicho, nieśmiało robiąc krok przed siebie.
- Czekaj. - rozkazuje i nagle za mną klęka. Sięga do kieszeni i wyciąga... parę nakolanników. Podskakuję na uczucie łaskotania przebiegającego po moich nogach, kiedy zakłada mi je. - Na wypadek, gdybyś upadła.
- To naprawdę... uprzejme. - mamroczę lekko skołowana, a on z powrotem staje na nogi.
- Czekaj. - powtarza, przez co znowu staję nieruchomo. Szybko staje przede mną i odrzuca wszystkie patyki i kamienie leżące na mojej drodze. - Muszę tu zrobić strefę antyupadkową.
Potem cofa się do miejsca, w którym stał wcześniej. Jego delikatne dłonie muskają moją talię, ale odpycham je przez wywołane w ten sposób łaskotki. - Nie dotykaj mnie. - chichoczę.
Zamiast tego kładzie podbródek na moim ramieniu, a ja pogrążona w myślach lekko przechylam głowę na bok. - Postaraj się nie poślizgnąć, Bambi.
Popycha mnie lekko przez co chwiejnie wychodzę na przód i wydaję stłumiony okrzyk. Jednak szybko odzyskuję równowagę i podenerwowana zaczynam iść. - Lubisz patrzeć jak upadam?
- Dokładnie na odwrót. - wyszeptuje.
Rozkładam szeroko ręce, tak, jak to przez te wszystkie lata  robię na gimnastyce. Stawiam powoli jedną stopę za drugą, upewniając się, że utrzymuję równowagę. - Nie wydaje mi się, żebym miała upaść, czuję się w porządku.
- Jak to?
- Jesteś dla mnie dziwnie miły. Nie wygląda na to, abyś chciał mnie zrównać z ziemią. - przyznaję, uśmiecham się delikatnie na samą myśl o tym.
- Nigdy bym tego nie zrobił. - mamrocze.
- Wiem... Mam po prostu takie dziwne odczucia.
- Jakie dziwne odczucia?
- Jesteś dzisiaj podejrzanie ciekawski. Dlaczego chcesz wiedzieć? - mówię pod nosem, w żołądku zaczyna mi się przewracać w obawie przed odpowiedzią, której nie chcę usłyszeć.
- Jestem po prostu zaniepokojony. - mówi.

Oh, no dobra. Poszło lepiej, niż myślałam. Właściwie to znacznie lepiej. Z całych sił próbuję się nie uśmiechnąć idąc dalej prosto z Harry'm ciągnącym się za mną.

- Dlaczego jesteś zaniepokojony?
- Bo... martwię się o ciebie, prawdopodobne bardziej, niż ty martwisz się o samą siebie. - informuje delikatnie, ale stanowczo. Unoszę brwi, kiedy docierają do mnie jego słowa, mam mętlik w głowie.
- Wyjaśnij, nie bardzo rozumiem.
Wypuszcza niesamowicie długie westchnięcie, następnie chrząka, oczyszcza gardło i wypuszcza powietrze ustami. - Ja... Czasem coś czuję. To znaczy, mam dziwne myśli w głowie na twój temat.
Wybałuszam oczy, jednocześnie dyskretnie uśmiechając się do siebie, moje serce bije jak szalone, a nogi zaczynają się lekko trząść. O rany. - Chodzi ci o to, że... czujesz coś?
- Tak. - przyznaje.
- Co czujesz? - pytam.
- Nie wiem. Ale... to znaczy, gdybyś umarła... myślę... myślę, że byłbym nieszczęśliwy. - nerwowo wypuszcza powietrze, kiedy podejrzliwie odwracam się w jego stronę. Szybko podchodzę do niego i obserwuję jego zdezorientowany wzrok.
- Nie byłbyś nieszczęśliwy tak czy siak? - pytam lekko zdziwiona. - No wiesz, czyjaś śmierć nie jest czymś przez co jest się szczęśliwym.
Jego oczy łagodnieją, kiedy robię krok bliżej. Nasze twarze dzielą centymetry. - Masz rację, ale to, co próbuję ci powiedzieć to to, że... naprawdę lubię spędzać z tobą czas. Wiem, jestem dupkiem i nie jestem miłą osobą, ale chcę... chcę, żebyś spędzała ze mną czas. Nie zasługuję na to, wiem. I na Boga, ty nie jesteś lepsza. Gadam ci takie wredne gówna, ty odpowiadasz mi wrednymi osobistymi gównami. Ale nadal chcę, żebyśmy, no wiesz, znaleźli rozwiązanie.
- O czym ty mówisz? - wyszeptuję zdezorientowana, podczas, gdy on kontynuuje mówienie bez sensu.
- Nie chcę cię tylko przelecieć. Chcę cię przelecieć i rozmawiać o czymś-
- O czym?
- O wszystkim. Chcę, abyśmy ty i ja byli jak wcześniej, proszę. - desperacko błaga ze zdeterminowaniem w oczach.
Fukam niezręcznie, czuję, jak zaczynam robić się coraz bardziej nerwowa. - Nie, dziękuję.
- Ale dlaczego? - błaga.
- Ponieważ... Miałeś szansę. Ale zawaliłeś, dziewiętnaście razy. - mówię powoli, dziwnie pewna siebie.
Jęknął ze złości i desperacji, jego dłonie chwytają mnie po bokach, przyciągając do siebie, ale wyrywam się z jego uścisku. - Harley-
- Przestań to robić. - mówię ostro, odpychając jego ręce. - Mówię poważnie. Jeżeli nie przestaniesz, wtedy przysięgam na Boga, pożałujesz.
Nie uśmiecha się złośliwie, ani szeroko na to, jak bezwzględna jestem. Teraz nie traktuje moich wybuchów jak gdyby były 'urocze', ani nie bierze tego za nic. Szanuje moje polecenia. - Przepraszam.
- Ja po prostu... nienawidzę, kiedy mnie łapiesz. To nie jest ani romantyczne ani namiętne; to wulgarne i władcze. Chciałabym, abyś to zrozumiał. - burczę, moje ręce szybko splatają się niecierpliwie na piersi.
Przechyla głowę na bok i wydyma usta. - Ugh, powiedz mi więcej.
Unoszę brwi. - Nie godzę się na bycie traktowaną w tak zły sposób ani przez ciebie, ani nikogo innego. Ja, ugh, ja chcę być traktowana poważnie.
- No i? - pyta.
- Co? - mrużę oczy. - Ch-chodzę do szkoły, gdzie ludzie postrzegają mnie jako religijnego świra i śmieją się ze mnie. Ale nie obchodzi mnie co myślą, wiem, że robię to, co dobre.
- No to co? - uśmiecha się ironicznie.
- No to co? - szepczę niedowierzając. - Usiłuję ci powiedzieć, że dobrze jest mi żyć na własną rękę, bo nie zmieni się to w coś, czego nie lubię, żeby tylko zadowolić ludzi, których nie lubię.
Milknie, przełyka ślinę i napina szczękę. - To bardzo niezależne z twojej strony co mówisz.
Niepewnie kiwam, czuję jak na mojej twarzy formuje się uśmiech. - Masz... rację.

Ma rację. To niezależne. W końcu uświadomiłam sobie, że pomimo iż ludzie nadal będą próbować i mówić mi, żebym się zmieniła, nie zgodzę się na to. To dla mnie niemożliwe, aby choć w niewielkim stopniu próbować udawać normalną, i nie zamierzam teraz zacząć.

- Harley, co mam zrobić, żebyś mi zaufała? - pyta nagle.
Przełykam ślinę i kręcę głową. - Cofnąć czas i nie przepieprzyć się z tamtymi dziewiętnastoma dziewczynami.
Jego oczy łagodnieją. - Gdybym mógł, zrobiłbym to.
- To nie wystarczy. - odzywam się dość opryskliwie. - Nie możesz zrobić nic, przez co zmieniłabym zdanie. Jesteś takim... podrywaczem.
- Przyrzekam, nie jestem. Gdybym mógł powiedzieć ci prawdę-
- Przestań, do cholery, gadać ciągle jedno i to samo! Co, jesteś uzależniony od seksu czy coś? To twoja oaza?
- Ty jesteś moją oazą. - odpowiada zamyślony, ale wywracam na to oczami.
- Nie obchodzi mnie, czy jestem twoim aniołem stróżem. To nadal nie usprawiedliwia faktu, że byłeś z innymi dziewczynami. - unosi dłonie, aby ująć w nie moją twarz, ale mocno łapię go za nadgarstki i ostro odpycham.
- Ale potrzebuję cię. Potrzebuję cię tak bardzo jak ty potrzebujesz mnie-
- Nikogo nie potrzebuję! - wrzeszczę, a jego szmaragdowe oczy rozszerzają się. - Nikogo nie potrzebuję. - powtarzam niemal szeptem, wpatrując się w daleką przestrzeń przede mną. - Idę do domu. Idź sobie gdzieś z Clyde'em, idź na imprezę. Po prostu... przestań zmuszać mnie do tłumaczenia się tobie za każdym razem, kiedy jesteśmy sami. Nie chcę cię.

_____________________________________________________

W następnym rozdziale będzie się działo, obiecuję!
Buziaki! A.

PS. Tłumaczenie nie jest jakieś super ekstra, wiem, 
poprawię jutro (a właściwie dzisiaj). :) 
choroba i niewychodzenie z domu od miesiąca mi nie służy. xd

20 komentarzy = rozdział 42